– Słuchamy – powiedziała Morgan.
– Jak już wspominałem – ciągnął Morrison – chcę, żebyście mi powiedzieli, co wiecie albo podejrzewacie. Możecie zacząć od tego, co doktor Hawkins rozumie przez „zabijanie dzieci".
– A jeśli to zrobimy? – spytał Brad.
– Podejrzewam, że w takim przypadku pański syn mógłby się w najbliższym czasie odnaleźć cały i zdrowy.
Brad kipiał gniewem, ale był to gniew przytłumiony poczuciem bezsilności. Rozglądając się po pokoju, uprzytomnił sobie, że Morgan ma rację. Tu nie znajdzie swojego syna. Britten i Morrison byli górą. Brad wiedział, że nie ma wyboru. Zwracając się do Morgan, przełknął wzbierającą mu w gardle żółć i powoli skinął głową.
Nie było sensu kręcić. Morgan powiedziała Morrisonowi, co chciał wiedzieć. Prezes AmeriCare wysłuchał jej w zamyśleniu, z wydętymi wargami i zmrużonymi oczami.
– Bardzo ciekawe – powiedział w końcu. – Nie przeczę, że niektórzy z nas mogli odegrać pewną rolę w kształtowaniu liczby aborcji i porodów terminowych. Szczerze mówiąc, sądzę, że mielibyście spore trudności z wykazaniem, iż jest w tym coś złego. Robią to wszystkie firmy zajmujące się zarządzaniem ochroną zdrowia, czy się do tego przyznają, czy nie. Niektórzy mogliby nawet powiedzieć, że obowiązkiem dobrze prowadzonej firmy jest ograniczanie kosztów przez korygowanie własnej polityki. Z drugiej strony lepiej, żeby opinia publiczna o tym nie wiedziała, prawda?
– Ani o tym, że zabijaliście bezbronne noworodki – dodała Morgan. Morrison pokręcił głową.
– To zupełnie co innego. Mikroskopijne owady i niewydolność układu oddechowego, co za absurd! Nic nam o tym nie wiadomo. Przyznaję, śmierć tych dzieci przyczyniła się do poprawy sytuacji finansowej firmy, ale to tylko zbieg okoliczności. Wola boża, można by powiedzieć.
– Jesteś pieprzonym kłamcą – wysyczał Brad przez zaciśnięte zęby.
– Jak sądzę, macie dowody przeciwko nam? – ciągnął Morrison ze spokojem. – Jedno z was widziało doktora Brittena, mnie albo któregoś z naszych podwładnych, gdy wkładali te robale do dróg oddechowych noworodków?
Morgan spojrzała znacząco na Brada. Opowiadając o tym, czego dowiedzieli się na temat AmeriCare, nie wspomniała o Simonie Crandallu i jego podejrzeniach dotyczących pochodzenia owadów.
– Nie? Tak mi się wydawało. To niedorzeczne zarzuty, które uwłaczają mojej godności. Ale prasa uwielbia takie sensacyjki. Dlatego zapewne nie będziecie zaskoczeni tym, że w chwili, gdy dzisiejszego wieczoru doktor Robinson opuściła siedzibę firmy, plik znany jako „Pozycje kierownicze" przestał istnieć. Oprócz Komisji Papierów Wartościowych i Giełd nikt już nie posiada dokumentu określającego, kto najwięcej zyska na zmianie finansowej sytuacji firmy. Zaskoczyć was natomiast może fakt, że każde z was jest dumnym posiadaczem stu tysięcy akcji AmeriCare.
– Co? – spytała Morgan.
– Tak, mam tu dokument – ciągnął Morrison – który potwierdza, że przed rokiem dokonaliście zakupu walorów firmy. Myśleliście wówczas, że ich cena osiągnęła najniższy poziom i od tej pory zacznie rosnąć. Niestety, akcje nadal traciły na wartości, co bardzo was zaniepokoiło. Dlatego też, jak na zdesperowanych kochanków przystało…
– Ty draniu! – warknął Brad.
– …wymyśliliście sposób na uzdrowienie sytuacji finansowej firmy -mówił Morrison ze spokojem. – Pan, doktorze Hawkins, napisał nawet list do swojej kochanki, będący dowodem waszej winy. – Podniósł kartkę papieru. -Nieprzyjemna sprawa, trzeba przyznać. Niestety, zapomniał pan go podpisać, ale jestem przekonany, że przed wyjściem naprawi pan to niedopatrzenie.
Zaciskając pięści, Brad zrobił krok do przodu.
– Nigdzie nie pójdę bez mojego syna!
– Ależ pójdzie pan, pójdzie – powiedział spokojnym tonem Morrison. -Jeśli pan to zrobi, pański syn prawdopodobnie w końcu się odnajdzie. Jego los jest w pańskich rękach.
Hawkins wrzał gniewem, ale się nie odezwał. Po chwili Morgan wzięła go za rękę i delikatnie zwróciła ku sobie.
– Brad, podpisz to – szepnęła. – Nie mamy wyboru.
– Niczego nie podpiszę!
– Posłuchaj mnie. W tej chwili najważniejsze jest, żebyś odzyskał Michaela, dlatego musisz zrobić, co ci każą i podpisać to! Oboje dobrze wiemy, że wymuszone przyznanie się do winy to żaden dowód, więc co ci zależy? Musimy zyskać na czasie.
Z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę Brad zwrócił się twarzą do Morrisona. Jeśli to podpiszę, jaką mam gwarancję, że odzyskam Michaela?
– Żadnej – powiedział Morrison, wyciągając w jego stronę długopis. -Ale jeśli pan to zrobi, kto wie, może jutro się z panem skontaktujemy.
Brad wbił w niego wściekłe spojrzenie. Boże, ten człowiek doprowadzał go do szału! Nie ulegało jednak wątpliwości, że Morrison i Britten wygrali tę potyczkę. Dusząc w sobie złość, Brad podszedł do stołu. Podpisał się na dole kartki maszynopisu, nawet go nie czytając, po czym z obrzydzeniem odrzucił długopis.
– Chodźmy stąd – powiedział, biorąc Morgan za rękę. Kiedy pociągnął ją za sobą do drzwi, Britten, dotąd dziwnie milczący, podniósł się z sofy.
– Jeszcze jedno, doktorze Hawkins.
– Co znowu? – powiedział Brad zirytowany. Britten uśmiechnął się. – Morgan zostaje.
– Odbiło ci! – krzyknął. – Być może, ale to jeden z warunków umowy. Wszystko albo nic.
– I jak długo miałaby tu zostać?
– Na jedną noc. Co najmniej – powiedział Britten, nieporuszony. – Będę dla niej wyjątkowo gościnny. Nie będę zdziwiony, jeśli jutro okaże się, że sama chce tu zostać.
– Z tobą? – Brad zacisnął pięści. – Mało prawdopodobne!
– Brad, proszę! – powiedziała Morgan w obawie, że dojdzie do rękoczynów. Przerażała ją myśl, że zostanie sama z Brittenem i Morrisonem. Jednak przemoc nic by nie dała. – Nie martw się, nic mi nie będzie – uspokajała Brada. – Idź już! Jutro porozmawiamy.
Brad zawahał się; bał się ją tu zostawić, ale jednocześnie nie chciał zrobić czegokolwiek, co mogłoby zagrozić bezpieczeństwu Michaela.
– Jeśli włos spadnie z głowy jej albo Mikeya, pożałujecie tego! – powiedział wreszcie z kamienną twarzą.
– Tak, tak, oczywiście – odparł Morrison z drwiącym uśmiechem i wskazał dłonią drzwi. – A teraz, jeśli nie ma pan już nic więcej do powiedzenia…
Morgan zmusiła się do uśmiechu, ale jej podbródek drżał, a do oczu napłynęły łzy. Brad Hawkins spojrzał na nią, po czym odwrócił się i wyszedł.
Nuru jechał East River Drive na południe, aż dotarł na Lower East Side. Celem jego podróży był mały, niedawno otwarty sklepik z kośćmi pod nazwą „Kręgosłupiarnia". Nuru był ważną personą w tej branży i obiło mu się o uszy, że sklep poszukuje dostawcy. Odbył kilka rozmów z kim trzeba, sygnalizując, jakim dysponuje towarem. Większość wstępnych negocjacji toczyła się przez pośrednika; Nuru musiał zorientować się, czy nabywca jest poważnie zainteresowany zawarciem transakcji i jakie ceny może zaoferować. Ostatnia faza rozmów miała się odbyć w cztery oczy, z prezentacją potencjalnemu klientowi próbek towaru.
Nuru nie wziął najciekawszych okazów. Na początku najważniejsze było wyrobienie sobie reputacji solidnego dostawcy. W tym celu wiózł ze sobą wartościowe, choć nie unikalne, eksponaty ze swojej kolekcji: szkielet indiańskiego dziecka, szczątki pigmejskiego wojownika ze śladami ran kłutych i kilka czaszek z kambodżańskich Pól Śmierci. Towar był schludnie zapakowany i oznakowany. Potem, w zależności od stanu konta nabywcy, Nuru mógł zaoferować mu bardziej egzotyczne okazy.
Znalazł sklepik o pierwszej piętnaście, kwadrans po ustalonej porze spotkania. Latarnie dawały niewiele światła i ulica tonęła w mroku. Nuru zatrzymał taurusa i rozejrzał się po okolicy. Wyglądało to, że wszystko jest w porządku. W myśli obliczył, że negocjacje zajmą mu pół godziny, co oznaczało, że zdąży wrócić do domu, zanim chłopak się ocknie. Zamknął samochód, otworzył bagażnik i wyjął skrzynię ze szczątkami indiańskiego dziecka.
W sklepie, do szyby wystawowej podszedł mężczyzna, który ostrożnie wyjrzał na ulicę. Był ubrany w niebieską bluzę, z dużymi żółtymi literami tworzącymi napis „Policja", na głowie miał czapkę bejsbolówkę.