Na stole obok leżało kilka zawiniętych w plastyk paczek. Każda zawierała brązową, podobną do gałązki listownicę, długą na osiem centymetrów i szeroką na trzydzieści do sześćdziesięciu milimetrów. Schubert odwinął jedną z nich, chwycił w długie kleszcze i ostrożnie wprowadził do szyjki macicy. Listownicę są higroskopijne – wchłaniają wilgoć. W ciągu następnych kilku godzin staną się trzykrotnie szersze, doprowadzając do rozwarcia szyjki. Schubert wprowadził ich sześć.
Następnie wypemił plastykowy aplikator dużą ilością żelu prostaglandynowego i umieścił czubek pod szyjką macicy. Prostaglandyna miała spowodować skurcze macicy. Wcisnąwszy tłok, wprowadził trzydzieści gramów żelu do górnej części pochwy. Dolną natomiast zabezpieczył gazą, po czym ostrożnie wyjął wziernik i polecił pani Ryan, by usiadła.
Ponieważ prostaglandyna mogła też wywołać gwałtowne mdłości, biegunkę i gorączkę, Schubert dał pacjentce tylenol, a także środek przeciwdrgawkowy i przeciwwymiotny. Następnie zaprowadził ją do sali pooperacyjnej i polecił, by się położyła. Podłączył kroplówkę, po czym zaaplikował pani Ryan mieszankę silnego narkotyku i środka uspokajającego. Wkrótce kobieta zaczęła głośno chrapać. Wtedy Schubert wprowadził do kroplówki oksytocynę, lek wzmagający skurcze macicy. Teraz pozostawało tylko czekać.
Asystentka doktora zaprowadziła pana Ryana do sali pooperacyjnej, by mógł być przy żonie. Po zakończeniu przygotowań Schubert poszedł do swojego gabinetu i zamknął drzwi. Następne kilka godzin zamierzał poświęcić zaległościom w lekturze. Gdyby poczuł zmęczenie, miał tu wygodną kanapę. Włączył lampkę i wziął się do roboty.
O dziesiątej pani Ryan była już w pełnej fazie porodu. Listownice napęcz-niały do rozmiaru papierosów. Schubert usunął je i wyrzucił do kosza. Ku jego zadowoleniu szyjka macicy była już rozwarta na pięć centymetrów, a błony wybrzuszały się. Doktor uznał, że najlepiej będzie zaczekać, aż same pękną. Podał pani Ryan następną dawkę środków uspokajających, po czym wrócił do gabinetu, by się zdrzemnąć. Asystentka miała go wezwać, gdyby coś się działo.
Ledwie zasnął, rozległo się pukanie do drzwi. Schubert spojrzał na zegarek. Było kilka minut po północy. W sali pooperacyjnej pani Ryan stękała ciężko; choć nieprzytomna, zaczynała już przeć. Wieloletnie doświadczenie podpowiedziało Schubertowi, że takie jęki towarzyszą końcowej fazie porodu. Przeprowadziwszy szybkie badanie, stwierdził, że nastąpiło pełne rozwarcie, a błony są napięte i cienkie. Kiedy ich dotknął, pękły.
Na nosze chlusnęła ciepła, żółtawa ciecz, która wypełniła powietrze lekko alkalicznym fetorem. Nie wyjmując palców z pochwy, Schubert wymacał miękką masę – pośladki płodu. Dziecko było ustawione miednicą do szyjki macicy. Zaraz po wydobyciu pośladków i bioder wyłoni się klatka piersiowa, a potem głowa – choć w tym wypadku było to niewłaściwe określenie, ponieważ głowa jako taka nie istniała. Schubert przez chwilę przyglądał się, jak pacjentka prze, po czym zerknął kątem oka na jej męża.
– Jest pan pewien, że chce pan przy tym być, panie Ryan?
– Byłem przy narodzinach wszystkich naszych dzieci. Myślę, że żona chciałaby, abym i teraz jej nie zostawił.
– W czasie poprzednich porodów była przytomna, prawda? – zapytał Schubert. – Zwykle mąż zostaje na sali po to, by dzielić z żoną radość z narodzin dziecka. Ale pańska żona jest nieprzytomna. A ja nie jestem pewien, czy powinien pan to oglądać.
Pan Ryan odwrócił się, zamyślony. Po chwili skinął głową.
– Dobrze, to pan jest lekarzem. Pójdę do poczekalni. Proszę dać mi znać, kiedy już będzie po wszystkim.
Kiedy Ryan wyszedł, Schubert wziął się na dobre do pracy. Włożył jednorazowy fartuch chirurgiczny, przesunął pacjentkę na krawędź noszy i umieścił jej nogi w strzemionach. Pani Ryan parła nieustannie, ulegając niekontrolowanemu odruchowi pod wpływem nacisku pośladków płodu na podstawę miednicy. Na oczach Schuberta jej krocze zaczęło się wybrzuszać. Po chwili wargi sromowe rozwarły się.
Schubert zobaczył, że płód jest płci żeńskiej. Postanowił na razie nic nie robić, pozwalając, by dziecko rodziło się samo. Z odbytu płodu wypłynęła galaterowata bryła ciemnozielonej smółki. Wkrótce pośladki w całości wyłoniły się z pochwy. Schubert wziął ręcznik i chwycił dziecko za biodra. Nie zawracając sobie głowy zdolnością płodu do życia, pociągnął go mocno do siebie. Nie minęła minuta, a dziecko było już w jego rękach.
Nie patrząc na dziewczynkę, Schubert zawinął ją w koc. Następnie umieścił zawiniątko na wyraźnie zmniejszonym brzuchu pani Ryan i odciął pępowinę. Potem zaniósł dziecko do drugiego pokoju i położył na stole do badań, czekając by natura zrobiła, co do niej należy. Musiał jeszcze wydobyć łożysko. Bez pośpiechu wrócił do swojej pacjentki. Po piętnastu minutach łożysko wreszcie zostało wydalone. Schubert zawinął je i wrzucił do pojemnika z odpadkami. Potem dość niechętnie przeszedł z powrotem do pokoju badań.
Zwlekał tak długo, ponieważ wiedział, że dzieci z anencefalią na ogół nie umieraj ą prędko. Schubert nie miał jednak czasu ani ochoty czekać. Rozwinął koc, by sprawdzić, czy serce płodu bije. W chwili, gdy odkrył ramiona dziecka, oczom Schuberta ukazała się mała, zniekształcona pozostałość głowy.
Ku jego irytacji dziecko jeszcze żyło. Wilgotne, wyłupiaste oczy patrzyły w górę jakby w dwóch kierunkach jednocześnie. Fioletowe, łukowate wargi wydymały się w odruchu ssania. Dziecko co pewien czas sapało jak ryba wyjęta z wody. Schubert założył stetoskop i z obrzydzeniem osłuchał serce płodu. Puls był bardzo wolny, ale słyszalny. Nie można było stwierdzić, jak długo jeszcze noworodek będzie się męczyć.
Schubert był przygotowany na taką ewentualność. Już wcześniej przygotował strzykawkę z dziesięcioma centymetrami sześciennymi stężonego chlorku potasu; teraz sięgnął po nią bez wahania. Nie było potrzeby stosowania środka odkażającego. Schubert przystawił czubek igły do piersi dziecka, po czym wbił ją prosto w serce. Szybko wcisnął tłok, następnie płynnym ruchem wyjął pustą strzykawkę i jeszcze raz osłuchał dziecko stetoskopem.
Po niecałych dziesięciu sekundach bicie serca ustało. Wtedy Schubert zawinął ciało w koc i wrócił do pani Ryan. Wciąż poddana działaniu środków uspokajających, chrapała głośno, gdy on oglądał jej macicę. Kiedy upewnił się, że odpowiednio się obkurczyła, a krwotok poporodowy jest niewielki, uznał, że nadszedł czas, by pokazać martwe dziecko ojcu.
Schubert miał zamiar wywołać u pana Ryana wstrząs, który skłoniłby go do zerwania wszelkich więzi emocjonalnych, jakie mogły łączyć go z nienarodzonym dzieckiem. Podniósł martwe dziecko i poszedł do poczekalni. Nakazawszy gestem ręki, by pan Ryan nie wstawał, Schubert bezceremonialnie wręczył mu wciąż ciepłe zawiniątko. Ryan wziął je, spojrzał i wstrzymał oddech.
Krew natychmiast odpłynęła z twarzy mężczyzny. Jego szczęka opadła, a wargi szeroko rozwarły się z przerażenia. Przez chwilę Schubert bał się, że Ryan zemdleje. W końcu jednak opanował się i podniósł wzrok na doktora.
– Pokazał pan to mojej żonie?
– Jeszcze nie – powiedział Schubert. – Ciągle śpi.
– Czy ona musi to zobaczyć? Jest silną kobietą, ale, mój Boże… to może być ponad jej siły.
Na taką właśnie reakcję liczył Schubert.
– Nie, nie musi. Jeśli pan chce, mogę się wszystkim zająć. W tego typu sytuacjach na ogół poddajemy ciało kremacji. Potem oczywiście oddamy państwu prochy, żebyście mogli je pochować.
Ryan pokiwał głową. Oddał zawiniątko Schubertowi.
– Byłbym wdzięczny. Mógłby pan ochrzcić dziecko? To wiele by dla nas znaczyło.
– Ależ oczywiście.
– Kiedy obudzi się moja żona?
– Och, za kilka godzin. Nie ma sensu, żeby pan czekał. Może pojedzie pan na jakiś czas do domu? Zadzwonimy, kiedy będzie gotowa do opuszczenia kliniki.
Schubert nie miał zamiaru udzielać dziecku chrztu. Po wyjściu Ryana podniósł słuchawkę i wykręcił numer. Jego rozmówca powiedział, że będzie mógł przyjechać dopiero za parę godzin. Schubert raz jeszcze zajrzał do pacjentki, po czym położył się na kanapie w gabinecie. Podobnie jak wielu położników, posiadł sztukę zasypiania nawet w najbardziej niezwykłych okolicznościach, wkrótce zapadł więc w drzemkę.