Ale to, co odkrył Fielding, miało pozostać tajemnicą przez niemal dwadzieścia lat.
Brad na prośbę Jennifer skontaktował się z Morgan i powiedział jej, jaka jest sytuacja. Sprawiała wrażenie autentycznie wdzięcznej za to, że do niej zadzwonił, i nie wspomniała ani słowem o ich nieprzyjemnym rozstaniu. Podziękowała mu i zanim odłożyła słuchawkę, powiedziała, że w drodze do pracy zajrzy do szpitala.
Brad poszedł na pospiesznie zwołane zebranie, które miało się odbyć w sali konferencyjnej obok porodówki. Był przedstawicielem oddziału położniczego. Zjawili się tam także członkowie personelu pediatrii, pielęgniarki, pracownicy administracji i oddziału chorób zakaźnych.
Kiedy wszyscy zajęli miejsca, doktor Harrington podniósł aktualne wydanie „Newsday". Na pierwszej stronie widniał nagłówek: „Niewyjaśnione zgony na oddziale intensywnej terapii". Artykuł opisywał cztery zagadkowe przypadki ze Szpitala Uniwersyteckiego. Zawierał same ogólniki, ponieważ szczegóły wciąż pozostawały nieznane. Autor, jak należało się spodziewać, uderzył w dramatyczną nutę, przeprowadził nawet wywiady z rodzicami zmarłych dzieci. Tematem przewodnim artykułu były wątpliwości co do bezpieczeństwa noworodków na oddziale intensywnej terapii w Szpitalu Uniwersyteckim.
– Jak zapewne się domyślacie – powiedział Harrington – centrala jest zasypywana pytaniami dziennikarzy i zaniepokojonych rodziców. Stanowy departament zdrowia wszczął wstępne dochodzenie i możemy spodziewać się wizyty członków Połączonej Komisji Certyfikacji Szpitali. Niektórzy z pracowników pańskiego oddziału – tu spojrzał na Brada – twierdzą, że pacjenci proszą ich o przeniesienie. Czy to prawda?
– Trochę za wcześnie, żeby to potwierdzić – powiedział Brad. – Pracownicy pełnoetatowi nic o tym nie słyszeli, ale domyślam się, że lekarze prywatni są pod sporą presją.
– Dziekan poprosił mnie, żebym pomógł mu przygotować oficjalną odpowiedź na ten artykuł. Chciałbym usłyszeć wasze sugestie. Meg?
– No cóż, na razie jedyną diagnozą, jaką można postawić, to zespół nagłej śmierci niemowląt – powiedziała Meg Erhardt. – Ale z tego, co wiemy, żadne z tych dzieci nie miało objawów zaburzeń sercowych, elektrokardiogram nic nie wykazał.
– Nie wystąpiła arytmia? – spytał Harrington.
– W żadnym z tych czterech przypadków. Wszystkie dzieci były podłączone do monitorów i dokładnie obejrzeliśmy ich wskazania. Nic takiego nie wystąpiło.
– A kawa? – spytał Brad. – Pewne badania wskazują na istnienie związku między przyjmowaniem dużych ilości kofeiny przez matkę przed porodem a zespołem nagłej śmierci niemowląt.
– Pytaliśmy matki o to – odparła Meg. – To fałszywy trop.
– A narkotyki albo jakieś zarazki? – spytał Harrington, zwracając się do przedstawiciela oddziału chorób zakaźnych.
– Wszystkie analizy moczu i wydzielin dały wynik negatywny, zarówno pod względem zawartości bakterii, jak i wirusów. Ślina, krew, mocz, wszystko zostało dokładnie przebadane. Nie wyrosło na nich nic niezwykłego. Nic nie wskazuje na wystąpienie daleko posuniętej posocznicy, zresztą, tak czy inaczej, taką diagnozę wykluczał obraz kliniczny choroby.
– To prawda – przyznał Harrington. – Wygląda to raczej na jakiś pierwotny proces płucny, nagłe, gwałtowne niedotlenienie, a potem zgon.
– Czy przeprowadzono sekcję zwłok któregoś z tych dzieci? – spytał Brad.
– Tylko jednego, tego, które zmarło jako drugie. Sekcja nie wykazała nic niezwykłego. – Harrington powiódł wzrokiem po twarzach zebranych. – Chyba nie muszę wam mówić, jakiej wagi jest sprawa. Umarły dzieci pozostające pod naszą opieką i lepiej dla nas, żebyśmy się dowiedzieli, jak do tego doszło.
Przez następną godzinę uczestnicy zebrania zadawali pytania, spierali się i stawiali hipotezy. Mimo to po jego zakończeniu wiedzieli niewiele więcej niż na początku. Uzgodnili wydanie powściągliwego komunikatu uspokajającego opinię publiczną i zapewniającego, że badania nad sprawą są w toku. Jednak Brad Hawkins nie mógł pozwolić, by śmierć tych dzieci pozostała niewyjaśniona. Musiał istnieć jakiś winowajca, jakiś powód.
Postanowił go znaleźć.
Kiedy Morgan wybrała się z wizytą do swojej siostry, po raz pierwszy od dwóch lat przestąpiła próg szpitala. Kiedy tylko weszła do przestronnego czteropiętrowego holu, opadły ją mieszane uczucia. Z jednej strony miała świadomość panującej tu ciężkiej, naładowanej emocjami atmosfery. Mali pacjenci Morgan umierali w szpitalach niewiele różniących się od uniwersyteckiego. Z drugiej strony pobyt w szpitalu przyprawiał wielu lekarzy o całkiem przyjemne uczucie mocy. Tylko tutaj mogli igrać z losem w walce o ludzkie życie. W duszy Morgan przeważyły pozytywne uczucia. Miło było znów znaleźć się w szpitalu.
Po wizycie u siostry Morgan miała jeszcze trochę wolnego czasu. Stojąc przy windzie, spojrzała w lewo i zauważyła wejście na oddział intensywnej terapii noworodków. Była ciekawa, co poczuje, gdy znów, jak przed laty, znajdzie się wśród noworodków. Pod wpływem impulsu postanowiła tam wejść.
Wszedłszy w automatycznie otwierane drzwi, zobaczyła przed sobą dużą poczekalnię dla rodzin. Była pusta. Morgan ruszyła w lewo biegnącym po łuku korytarzem i stanęła pod drzwiami oddziału intensywnej terapii. Wisiała na nich tabliczka: „Tylko dla personelu". Morgan bez wahania weszła do środka.
Po lewej stronie znajdował się pokój dla personelu. Morgan stanęła w drzwiach i zwróciła się do dwóch pielęgniarek stojących przy ekspresie do kawy.
– Przepraszam, nazywam się Robinson, jestem lekarzem pediatrą. Nie pracuję w tym szpitalu, ale przyszłam w odwiedziny do siostry, która leży na porodówce. Czy mogłabym się tu rozejrzeć?
– Ależ oczywiście – powiedziała jedna z pielęgniarek. – Czy jest coś, co szczególnie chce pani zobaczyć?
– Nie, po prostu jestem ciekawa.
Pielęgniarki dały jej znak, że może wejść. Morgan powoli ruszyła przed siebie, oswajając się ze znajomymi widokami, odgłosami i zapachami: rozlegającym się tu i ówdzie sykiem respiratora, przytłumionym pikaniem monitora, ostrą wonią amoniaku i alkoholu.
Przechodząc obok pierwszych inkubatorów, patrzyła na leżące w nich „ drobne ciałka. Wydawały się tak małe, tak bezbronne. Kiedy podeszła do trzeciego, znieruchomiała. Leżało w nim dziecko ubrane tylko w pieluszkę. Jego lewa nóżka była spuchnięta i zniekształcona. Zdeformowana, błyszcząca masa przypominała barwą winne grono. Brzuch dziecka był rozdęty. Serce Morgan zaczęło bić szybciej i kolana ugięły się pod nią. Zwróciła się do przechodzącej obok pielęgniarki.
– Czy to wrodzony kostniakomięsak? – spytała, wskazując noworodka. Pielęgniarka skinęła głową.
– Nie ma jeszcze wyników biopsji, ale taka jest wstępna diagnoza.
– Nastąpiły już przerzuty, prawda?
– Na to wygląda. Boże, jakie to smutne.
Kiedy Morgan się odwróciła, opadły ją straszne wspomnienia i przez chwilę myślała, że zemdleje. Spłynęła na nią czarna rozpacz jak ciasno przylegający do ciała całun. Z trudem stawiając nogi, ruszyła do drzwi. Wytoczyła się na zewnątrz i oparła o ścianę korytarza, oddychając głęboko i wpatrując się nie-widzącymi oczami przed siebie. Tak była pochłonięta walką z nawiedzającymi ją przerażającymi obrazami, że prawie nie poczuła, gdy ktoś położył jej dłoń na ramieniu.
– Morgan? – usłyszała znajomy głos. – Morgan, dobrze się czujesz? Odwróciła się i zobaczyła Brada. Po kilku sekundach niepewnie pokiwała głową.
– Boże jedyny, jesteś blada jak prześcieradło. Co się stało? Wskazała głową automatyczne drzwi.
– Tam…
Morgan wyglądała jak uczennica szkoły pielęgniarskiej, która po raz pierwszy w życiu zobaczyła umierającego pacjenta. Brad delikatnie pogłaskał jej ramię.
– Nie martw się, wszyscy miewamy takie dni. Może powiesz mi, co czujesz? Nie wiadomo dlaczego, zrobiła to.
– Leży tam dziecko z kostniakomięsakiem. Wygląda strasznie, nastąpiły już przerzuty do żołądka i…