Zamknęła na chwilę oczy i upiła kolejny łyk uspokajającej herbatki.
– Sąsiedzi, przyjaciele. To, co robili sobie i innym. Po drugiej nocy zastukałeś do naszych drzwi. Pamiętasz, Cal?
– Tak, babciu, pamiętam.
– Dziesięć lat. – Essie uśmiechnęła się do Quinn. – Był tylko małym chłopcem, on i jego dwaj przyjaciele. Tak bardzo się bali. Widziałam i czułam ich przerażenie, a także… męstwo, tylko tak mogę to nazwać, które promieniowało z nich niczym światło. Powiedziałeś mi, że musimy się spakować, dziadek i ja. Że musimy zamieszkać u was, bo w mieście nie jest bezpiecznie. Nigdy się nie zastanawiałeś, dlaczego nie stawiłam oporu ani nie poklepałam cię po głowie i nie odesłałam do domu?
– Nie. Chyba za dużo się działo. Chciałem tylko, żebyście byli z dziadkiem bezpieczni.
– I co siedem lat pakowałam rzeczy swoje i dziadka, a gdy umarł, już tylko swoje, a następnego lata spakuję jeszcze Ginger. Lecz tym razem jest silniejszy i przyszedł wcześniej.
– Zaraz spakuję ciebie i Ginger, babciu.
– Och, myślę, że na razie jesteśmy bezpieczne – powiedziała. – Gdy nadejdzie czas, Ginger i ja zbierzemy to, co najpotrzebniejsze. Chcę, żebyś zabrał pamiętniki. Wiem, że oboje czytaliśmy je niezliczoną ilość razy, ale musieliśmy coś przeoczyć. A teraz mamy wśród nas świeży umysł.
Quinn popatrzyła na Cala zwężonymi oczami.
– Pamiętniki?
ROZDZIAŁ 13
Fox poszedł do banku. Była to kompletnie niepotrzebna wycieczka, bo dokumenty, które miał w teczce, mógł podrzucić każdego dnia – lub klient mógł podpisać je w kancelarii.
Ale chciał się przejść, zaczerpnąć powietrza, opanować zdenerwowanie.
Do dzisiaj wciąż miał nadzieję, że Alice Hawbaker jednak zmieni zdanie albo że uda mu się ją przekonać. Może i myślał samolubnie, ale co z tego? Polegał na niej, przyzwyczaił się do jej obecności. I kochał ją.
A to oznaczało, że nie miał innego wyjścia, niż pozwolić jej wyjechać. I zrobiłby wszystko, żeby móc cofnąć ostatnie dwadzieścia minut, które z nią spędził.
Prawie się przy mnie popłakała, myślał, idąc szybko w zniszczonych traperkach (nie miał dziś żadnej sprawy w sądzie). Alice Hawbaker nigdy nie płakała, lecz Fox doprowadził ją niemal na skraj załamania nerwowego. Zawsze będzie tego żałował.
„Jeśli zostaniemy, umrzemy”. Powiedziała to głosem nabrzmiałym łzami, które błyszczały też w jej oczach.
Fox chciał tylko wiedzieć, czemu była tak zdeterminowana, żeby wyjechać, dlaczego każdego dnia stawała się coraz bardziej nerwowa i teraz postanowiła przyśpieszyć przeprowadzkę.
Dlatego nalegał. Aż w końcu mu powiedziała.
Widziała ich śmierć, wciąż od początku, gdy tylko zamknęła oczy. Widziała, jak z zamykanej szafki w piwnicy wyjmuje strzelbę, z którą jej mąż polował na jelenie, i spokojnie ją ładuje. Idzie na górę, przez kuchnię, gdzie szumi zmywarka pełna naczyń po kolacji i lśnią wyszorowane blaty. W salonie mężczyzna, którego kocha od trzydziestu sześciu lat i z którym ma trójkę dzieci, ogląda mecz Oriolesów z Red Sox. Oriolesi wygrywają, dwa do jednego.
Miotacz bierze zamach, a Alice posyła kulę w tył głowy męża siedzącego w ulubionym fotelu.
Potem przykłada lufę do własnego podbródka.
Właśnie dlatego musiał pozwolić jej wyjechać, tak samo jak musiał znaleźć wymówkę, żeby wyjść z biura, bo znał Alice na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie chciała go widzieć, dopóki się nie uspokoi.
Pomimo że zrobił to, czego sobie życzyła, wciąż czuł się winien, sfrustrowany i bezsilny.
Wszedł do kwiaciarni. Wiedział, że Alice przyjmie bukiet w ramach przeprosin, lubiła kwiaty i często sama kupowała je do biura.
Wyszedł z pełnymi rękami i niemal wpadł na Laylę.
Odskoczyła i zrobiła jeszcze kilka kroków w tył. Wyglądała na smutną i zdenerwowaną, a Fox zastanowił się, czy unieszczęśliwianie kobiet to jego specjalność.
– Przepraszam. Nie patrzyłem, gdzie idę. Nie uśmiechnęła się, tylko kręciła nerwowo w palcach guzik płaszcza.
– Nie szkodzi. Ja też nie. Powinien po prostu odejść. Nie musiał czytać w myślach, żeby się zorientować, jak bardzo jest zdenerwowana i nieszczęśliwa. Wydawało się, że w jego obecności Layla zawsze była spięta i próbowała się odsunąć. A może nigdy nie bywała zrelaksowana. To przypadłość nowojorczyków, pomyślał. On zawsze był w tym mieście cholernie spięty.
Ale za bardzo był w nastroju „jak mogę pomóc”.
– Kłopoty?
– Kłopoty? A jakie ja mogłabym mieć kłopoty? Mieszkam w obcym domu, w obcym mieście, widzę rzeczy, które nie istnieją – albo, co jeszcze gorsze, istnieją i chcą mnie unicestwić. Prawie wszystko, co posiadam, zostało w mieszkaniu w Nowym Jorku. Mieszkaniu, za które wciąż muszę płacić, a moja bardzo cierpliwa i wyrozumiała szefowa zadzwoniła do mnie dzisiaj i powiedziała, że jeśli nie wrócę do pracy w przyszłym tygodniu, to będzie musiała znaleźć kogoś na moje miejsce. I wiesz, co zrobiłam?
– Nie.
– Zaczęłam się pakować. Przykro mi, naprawdę bardzo mi przykro, ale ja mam swoje życie. Mam obowiązki, rachunki i cholerne przyzwyczajenia. – Złapała się za łokcie, jakby sama siebie chciała przytrzymać w miejscu. – Muszę do nich wracać. I nie mogłam. Po prostu nie mogłam tego zrobić. Nie wiem dlaczego, nie znalazłam żadnego rozsądnego wyjaśnienia, ale nie mogłam. Więc teraz zostanę bez pracy, co oznacza, że nie będzie mnie stać na opłacenie czynszu. I pewnie skończę martwa albo w szpitalu dla psychicznie chorych, oczywiście po tym, jak już właściciel mojego mieszkania wytoczy mi sprawę w sądzie o zaległe opłaty. Kłopoty? Nie, nie u mnie.
Fox słuchał, nie przerywając ani słowem, a potem jedynie skinął głową.
– Głupie pytanie. Proszę. – Wyciągnął ku niej bukiet.
– Co?
– Wyglądasz, jakbyś ich potrzebowała. Zmieszana Layla patrzyła to na niego, to na kolorowe kwiaty. I poczuła pierwsze sygnały ogarniającej ją histerii.
– Ale… kupiłeś je dla kogoś innego.
– Mogę kupić drugi bukiet. – Machnął ręką w stronę drzwi kwiaciarni. – I mogę pomóc ci z właścicielem mieszkania, jeśli będziesz chciała. Resztą… cóż, też się zajmiemy. Może coś kazało ci tu przyjechać i nakazuje ci zostać, ale tak naprawdę, Layla, to ty dokonujesz wyboru. Jeśli uznasz, że musisz wyjechać… – Pomyślał znowu o Alice i jego frustracja nieco osłabła. – Nikt nie będzie cię za to winił. Ale jeśli zostaniesz, będziesz musiała podjąć pewne zobowiązania.
– Ja już…
– Nie. – Bezmyślnie poprawił pasek torby, który opadł jej z ramienia. – Wciąż szukasz drogi ucieczki, furtki, żeby móc spakować walizkę i wyjechać bez ponoszenia konsekwencji. Wrócić do takiego świata, jaki znasz. Nie mogę cię za to winić. Ale musisz dokonać wyboru, a potem trzymać się podjętej decyzji. To wszystko. Muszę iść. Zobaczymy się później.
Wszedł z powrotem do kwiaciarni, zostawiając osłupiałą Laylę na chodniku.
Quinn zawołała coś z piętra, kiedy Layla weszła do domu.
– To ja – odkrzyknęła i wciąż zmagając się ze sobą, poszła do kuchni, niosąc kwiaty, wazony i naczynia, które kupiła po drodze w sklepie z upominkami.
– Kawa. – Quinn wpadła do kuchni chwilę później. – Będziemy potrzebowały hektolitry… Hej, śliczne – powiedziała na widok kwiatów, które Layla układała w różnych wazonach.
– Ładne, prawda? Quinn, muszę z tobą porozmawiać.
– Ja z tobą też. Ty pierwsza.
– Dziś rano zamierzałam wyjechać. Quinn zamarła z dzbankiem w dłoni.
– Och.
– I chciałam zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby wyjechać, zanim wrócisz i odwiedziesz mnie od tego pomysłu. Przepraszam.
– Dobrze. Nie ma sprawy. – Quinn wróciła do parzenia kawy. – Ja też bym siebie unikała, gdybym miała zrobić coś, co by mi się nie spodobało, jeśli wiesz, co chcę powiedzieć.
– Dziwne, ale wiem.
– Dlaczego nie wyjechałaś?
– Pozwól, że opowiem ci po kolei, co wydarzyło się wcześniej. – Layla powtórzyła jej rozmowę, którą przeprowadziła z szefową.