Jednak i tak musiała na chwilę oprzeć się o samochód, żeby złapać oddech.
– Tak, dzień dobry. Ja tylko… podziwiałam dom. Piękne miejsce.
– Dziękuję. Nie miała pani kłopotów z dojazdem?
– Nie, nie, pana wskazówki były bardzo precyzyjne. – Idiotyzmem było prowadzenie tej rozmowy w podmuchach lodowatego wiatru – sądząc z miny Caleba, gospodarz sądził tak samo.
Quinn odepchnęła się od samochodu i idąc po schodach, próbowała przywołać na twarz miły uśmiech.
I czyż on nie jest naprawdę słodki? – pomyślała, gdy w końcu skupiła się na otaczającej ją rzeczywistości, z panem tego domu na czele. Rozwiane wiatrem włosy i przeszywające spojrzenie szarych oczu. Leciutko nierówny uśmiech, wysokie czoło, szczupła sylwetka w dżinsach i flanelowej koszuli, aż kobieta miała ochotę powiesić mu na szyi tabliczkę „sprzedany”.
Podeszła do niego, wyciągając rękę.
– Quinn Black. Dziękuję, że zgodził się pan ze mną spotkać, panie Hawkins.
– Cal. – Uścisnął jej dłoń i gestem zaprosił do środka. – Schowajmy się przed tym wiatrem.
Weszli prosto do salonu, który wyglądał jednocześnie przytulnie i męsko. Obszerna kanapa stała przodem do wielkiego okna, a fotele wyglądały na tak wygodne, że pewnie można było się w nich zapaść i nigdy nie wstawać. Stoły i lampy chyba nie należały do antyków, ale wyglądały na sprzęty, które mogła przekazać dalej babcia, gdy postanowiła zmienić wystrój własnego domu.
W salonie był nawet kamienny kominek, a przed nim spał rozciągnięty kundel.
– Wezmę twój płaszcz.
– Czy twój pies jest w śpiączce? – zapytała Quinn, gdy psu nie drgnęła nawet powieka.
– Nie. Klusek prowadzi bogate i wyczerpujące życie wewnętrzne, które wymaga długiego odpoczynku.
– Rozumiem.
– Masz ochotę na kawę?
– Tak, poproszę. I chciałabym skorzystać z łazienki. Długa podróż.
– Pierwsze drzwi na prawo. Quinn zamknęła się w małej, nieskazitelnie czystej łazience nie tylko po to, by zrobić siusiu, ale przede wszystkim pragnęła dojść do siebie po wcześniejszym szoku.
– No dobrze, Quinn – wyszeptała. – Do dzieła.
ROZDZIAŁ 04
Cal znal jej książki, oglądał zrobione przez nią zdjęcia i przeczytał artykuły w internecie – jej pióra i o niej. Nie zgodziłby się na rozmowę z żadnym pisarzem, dziennikarzem czy reporterem ani o Hollow, ani o niczym innym, jeśliby tego kogoś uprzednio dokładnie nie sprawdził.
Uważał książki i artykuły Quinn za zabawne. Podobała mu się jej sympatia do małych miasteczek, zaintrygowała pasja, z jaką zgłębiała lokalne opowieści i tajemnice.
Doceniał fakt, że wciąż pisywała do pisma, które dało jej szansę, gdy była jeszcze w college'u. Uznał to za dowód lojalności.
Poza tym na zdjęciu wyglądała naprawdę dobrze z seksowną szopą blond włosów, błękitnymi oczami i śliczną, dyskretną wadą zgryzu.
Fotografia nie oddawała jednak całej prawdy.
Chyba nie jest piękna, pomyślał, nalewając kawę. Będzie musiał dokładniej jej się przyjrzeć, kiedy wreszcie jego umysł przestanie wariować.
Był za to stuprocentowo pewny, że Quinn emanowała czystą energią i – co właśnie zaćmiło mu umysł – seksem.
Ale może to przez jej figurę – której także nie było widać na zdjęciu. Ta pisarka miała naprawdę fantastyczne kształty.
A przecież widział już w swoim życiu sporo ponętnych kobiet i niejedną z nich oglądał nago. Więc dlaczego stał w swojej własnej kuchni, nie mogąc skupić myśli tylko dlatego, że w jego domu gościła atrakcyjna, całkowicie ubrana kobieta? I to znalazła się tu w celach zawodowych.
– Jezu, Hawkins, dorośnij.
– Słucham? Cal podskoczył. Stała za nim Quinn z tym swoim stuwatowym uśmiechem na ustach.
– Mówiłeś do siebie? Ja też tak robię. Dlaczego ludzie uważają nas za wariatów?
– Bo chcą, żebyśmy rozmawiali z nimi.
– Pewnie masz rację. – Odrzuciła grzywę blond włosów. Cal zobaczył, że się nie mylił. Nie była piękna. Pełniejsza górna warga, lekko skrzywiony nos, ogromne oczy nie należały do kanonu urody. Nie mógłby też nazwać jej ładną, to słowo było zbyt proste i słodkie. Milutka – też nie.
Najlepszym określeniem, jakie przychodziło mu do głowy było „sexy”, ale może to znowu wina jego zmąconego umysłu.
– Nie zapytałem, jaką kawę pijesz.
– Pewnie nie masz odtłuszczonego mleka?
– Często się zastanawiam, do czego ludzie go używają. Roześmiała się swobodnie i podeszła popatrzeć na widok rozciągający się za szklanymi drzwiami, które – jak przypuszczała – prowadziły na werandę z tyłu domu.
– W takim razie pewnie nie masz też fałszywego cukru. No wiesz, te małe różowe, niebieskie lub żółte paczuszki.
– Właśnie się skończyły. Mogę ci zaproponować prawdziwe mleko i prawdziwy cukier.
– Możesz. – Czyż nie zjadła jabłka jak grzeczna dziewczynka? – Pozwól, że o coś cię spytam, tak żeby zaspokoić ciekawość. Czy twój dom zawsze jest taki uporządkowany, czy posprzątałeś tylko ze względu na mnie? Cal wyjął mleko.
– „Uporządkowany” brzmi kobieco. Wolę myśleć, że jest dobrze zorganizowany. Lubię dobrą organizację. Poza tym – podał jej łyżeczkę – moja matka co jakiś czas wpada tu niespodziewanie. Dałaby mi, gdybym miał bałagan w domu.
– Jeśli ja nie zadzwonię do matki raz w tygodniu, uważa, że zatłukł mnie szaleniec z siekierą. – Quinn ograniczyła się do jednej malutkiej łyżeczki cukru. – To miłe, prawda? Te długie i elastyczne więzy rodzinne.
– Ja je lubię. Może usiądziemy w salonie, przy kominku?
– Super. Od jak dawna tu mieszkasz? To znaczy, w tym domu – dodała, gdy wychodzili z kuchni z parującymi kubkami w dłoniach.
– Od kilku lat.
– Niewielu masz sąsiadów.
– Niewielu, ale to mi nie przeszkadza. Spędzam dużo czasu w mieście i od czasu do czasu potrzebuję spokoju.
– Jak wszyscy. Ja też czasami lubię się wyciszyć. – Usiadła w jednym z foteli. – Jestem zaskoczona, że inni nie wpadli na ten sam pomysł co ty i nie wybudowali sobie domów w okolicy.
– Mówiono o tym parę razy, ale skończyło się na planach.
Stał się ostrożny, pomyślała Quinn.
– Dlaczego?
– Chyba inwestycja okazała się zbyt kosztowna.
– Ale ty tu mieszkasz.
– Ta ziemia należała do mojego dziadka, tak jak kilka akrów Hawkins Woods. Zostawił mi to wszystko w spadku.
– I zdecydowałeś się wybudować ten dom.
– Coś w tym stylu. Spodobało mi się to miejsce. – Zapewniało prywatność, gdy Cal jej potrzebował, i było blisko lasu, w którym wszystko się zaczęło. – Znam kilku ludzi po fachu i razem go postawiliśmy. Jak ci smakuje kawa?
– Wspaniała. Gotować też umiesz?
– Kawa to moja specjalność. Czytałem twoje książki. – I jak?
– Podobały mi się. Pewnie wiesz, że nie byłoby cię tutaj, gdyby mi się nie spodobały.
– I wtedy byłoby mi cholernie ciężko napisać tę obecną. Nazywasz się Hawkins, jesteś potomkiem założyciela osady, która potem rozrosła się w wioskę, a wreszcie w miasteczko. Odgrywasz też jedną z głównych ról w bardziej współczesnych niewyjaśnionych incydentach związanych z miastem. Badałam historię tego miejsca, znam stare legendy i różne teorie – powiedziała i sięgnęła do torby, która służyła jej zarówno za torebkę, jak i za aktówkę. Wyjęła mały magnetofon, włączyła go i postawiła na stoliku między nimi.
Uśmiechając się zachęcająco, położyła na kolanach notes i otworzyła na pustej stronie.
– W takim razie powiedz mi, Cal, o tym, co się wydarzyło między siódmym a czternastym lipca w osiemdziesiątym siódmym, dziewięćdziesiątym czwartym i dwa tysiące pierwszym roku.
Obracająca się taśma wprawiła go w zdenerwowanie.
– Nie owijasz w bawełnę, co?
– Uwielbiam wiedzieć. Siódmego lipca są twoje urodziny, a także Foxa O'Della i Gage'a Turnera, którzy przyszli na świat w tym samym roku, co ty. Razem dorastaliście w Hawkins Hollow. Czytałam, że ty, O'Dell i Turner wezwaliście straż pożarną, gdy siódmego lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku wybuchł pożar w szkole podstawowej, i uratowaliście życie Marian Lister, gdy została uwięziona w środku.