Литмир - Электронная Библиотека

Mówiąc to, Quinn cały czas patrzyła mu w oczy. Calowi podobało się, że nie musiała korzystać ze swoich notatek i cały czas utrzymywała z nim kontakt wzrokowy.

– Początkowo to wy trzej byliście podejrzani o zaprószenie ognia, ale okazało się, że pożar wybuchł z winy pani Lister. Doznała poparzeń drugiego stopnia na niemal trzydziestu procentach ciała i wstrząsu mózgu. Ty i twoi przyjaciele, pomimo że mieliście tylko dziesięć lat, wynieśliście ją na zewnątrz i wezwaliście straż pożarną. Marian Lister, lat dwadzieścia pięć, uczyła wtedy w czwartej klasie i nigdy nie była karana ani nie cierpiała na zaburzenia psychiczne. Czy to wszystko prawda?

Fakty się zgadzały, pomyślał Cal, ale nie oddawały nawet w połowie horroru, jakim było wejście do płonącej szkoły czy ujrzenie tam ślicznej panny Lister biegającej z obłąkańczym rechotem wśród płomieni. Ani tego, jak się czuli, gdy ganiali za nią po korytarzach niczym za żywą pochodnią.

– Przechodziła wtedy załamanie nerwowe.

– Najwyraźniej. – Quinn uniosła brwi, nie przestając się uśmiechać. – Poza tym policja otrzymała w tamtym tygodniu ponad tuzin wezwań do przypadków przemocy domowej – więcej niż przez całe poprzednie pół roku. Popełniono dwa samobójstwa, dokonano czterech prób samobójczych i licznych napadów, zgłoszono trzy gwałty i ucieczkę z miejsca wypadku drogowego. Zdemolowano kilka biur i domów prywatnych. Nikt – absolutnie nikt – z ludzi zamieszanych w zgłoszone przestępstwa i incydenty nie pamiętał zbyt dobrze tego, co zrobił. Niektórzy ludzie przypuszczali, że miasto padło ofiarą zbiorowej histerii lub halucynacji albo zatrucia jakąś nieznaną substancją, która dostała się do pożywienia lub wody. A co ty o tym myślisz?

– Myślę, że miałem dziesięć lat i byłem śmiertelnie przerażony. Quinn obdarzyła go promiennym uśmiechem.

– Nie wątpię. – Spoważniała. – W dziewięćdziesiątym czwartym miałeś siedemnaście lat, gdy w tygodniu po siódmym lipca nastąpił kolejny… powiedzmy, „wybuch” tragicznych zdarzeń. Zamordowano troje ludzi, z tego jedna osoba została powieszona w parku, jednak nie znalazł się żaden świadek ani winny. Dokonano kolejnych gwałtów, pobić, doszło do następnych samobójstw, spalono doszczętnie dwa domy. Podobno tobie, O'Dellowi i Turnerowi udało się zapakować kilku rannych i zszokowanych ludzi do szkolnego autobusu i przewieźć ich do szpitala. Czy to prawda?

– Na razie tak.

– Idźmy dalej. W dwa tysiące pierwszym…

– Znam schemat – przerwał jej Cal.

– Co siedem lat – powiedziała Quinn, kiwając głową. – Przez siedem nocy. W ciągu dnia – z tego co udało mi się ustalić – niewiele się dzieje, ale pomiędzy zachodem a wschodem słońca – istne pandemonium. Ciężko uznać za zbieg okoliczności, że te anomalie występują co siedem lat i zaczynają się dokładnie w dniu twoich urodzin. Siódemka jest uznawana za magiczną liczbę zarówno przez wyznawców białej, jak i czarnej magii. Ty urodziłeś się siódmego dnia siódmego miesiąca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego roku.

– Gdybym znał odpowiedź, powstrzymałbym to. Gdybym wiedział, o co chodzi, nie rozmawiałbym teraz z tobą. Zgodziłem się na ten wywiad, bo może, ale tylko może, znajdziesz wyjaśnienie albo pomożesz mi je znaleźć.

– W takim razie opowiedz mi, co się wydarzyło, co ty wiesz, myślisz, czujesz na ten temat.

Cal odstawił kubek z kawą i pochylając się do przodu, zajrzał Quinn głęboko w oczy.

– Nie na pierwszej randce. Spryciarz, pomyślała z pewnym uznaniem.

– Dobrze. Następnym razem najpierw zaproszę cię na kolację. Ale może teraz pobawisz się w przewodnika i zabierzesz mnie do Kamienia Pogan?

– Jest za późno. To dobre dwie godziny drogi, nie zdążylibyśmy wrócić przed zmrokiem.

– Nie boję się ciemności. Jego oczy stały się lodowate.

– Tu byś się bała. Zapewniam cię, w tych lasach są miejsca, do których nikt się nie zapuszcza po zmierzchu o żadnej porze roku.

Quinn poczuła lodowaty dreszcz u podstawy kręgosłupa.

– Widziałeś kiedyś chłopca, w wieku około dziesięciu lat, z ciemnymi włosami i czerwonymi oczami? – Zobaczyła, że Cal zbladł, i wiedziała, że trafiła w sedno. – Widziałeś go.

– Dlaczego o to pytasz?

– Bo ja też go widziałam. Cal zerwał się na równe nogi, podszedł do okna i popatrzył na las. Już zaczynało się zmierzchać.

Nigdy nikomu nie mówili o tym chłopcu lub mężczyźnie, zależy, jaką postać przybierał. Tak, widywał go, i to nie tylko w owym potwornym tygodniu co siedem lat.

Widział go w snach. I kątem oka, jak pędził przez las. Jego twarz przyciśnięta do okna sypialni… z ustami wykrzywionymi w uśmiechu.

Ale nikt, absolutnie nikt poza nim, Foxem i Gagiem nie widział go podczas siedmioletnich przerw.

Dlaczego Quinn go zobaczyła?

– Kiedy i gdzie go widziałaś?

– Dzisiaj, przed samym zakrętem, na drodze. Przebiegł przed moim samochodem. Pojawił się znikąd. Wiem, że tak się mówi, ale tym razem to prawda. Najpierw zobaczyłam chłopca, później psa. A potem zniknął.

Cal usłyszał, że Quinn wstała, a gdy się odwrócił, ze zdumieniem zobaczył jej szeroki uśmiech.

– I to cię tak bawi?

– Ekscytuje. Podnieca. Powiem: ekstra! Miałam bliskie spotkanie z niematerialną istotą. Trochę to straszne, ale i tak super. Takie rzeczy strasznie mnie nakręcają.

– Właśnie widzę.

– Wiedziałam, że coś tu jest i myślałam, że to coś poważnego, ale od razu, pierwszego dnia zobaczyć potwierdzenie, to jak trafić na żyłę złota po pierwszym wbiciu łopaty!

– Jeszcze niczego nie potwierdziłem.

– Zobaczyłam potwierdzenie w twoich oczach. – Wyłączyła magnetofon. On już nic dziś nie powie. Ostrożny facet z tego Caleba Hawkinsa. – Muszę jechać do miasta, zameldować się w hotelu, rozejrzeć w terenie. A może już dziś zaproszę cię na tę kolację?

Działała szybko, a Cal przyzwyczaił się do wolniejszego rytmu.

– Może najpierw się rozpakuj. Porozmawiamy o kolacji za kilka dni.

– Uwielbiam mężczyzn, którzy są trudni do zdobycia. – Schowała magnetofon i notes do torebki. – Chyba przydałby mi się płaszcz.

Cal przyniósł jej okrycie i patrzył, jak się ubierała.

– Wiesz, gdy wyszedłeś przed dom, miałam bardzo dziwne uczucie, że cię rozpoznaję, że już cię gdzieś widziałam. I że już gdzieś, kiedyś na mnie czekałeś. To było bardzo dziwne. Poczułeś coś takiego?

– Nie. Ale może byłem zbyt zajęty spostrzeżeniem, że wyglądasz dużo lepiej niż na zdjęciu.

– Naprawdę? To miło, bo na tym zdjęciu wyglądam fantastycznie. Dzięki za kawę. – Popatrzyła na psa, który chrapał cicho przez cały czas. – Do zobaczenia, Klusek. I nie pracuj tak ciężko.

Cal odprowadził ją do drzwi.

– Quinn – powiedział, gdy zaczęła schodzić ze schodów – nie szarżuj i nie wpadnij na pomysł, żeby samej szukać Kamienia Pogan. Nie znasz tych lasów. Sam cię tam zaprowadzę jeszcze w tym tygodniu.

– Jutro?

– Jutro nie mogę, mam urwanie głowy. Pojutrze, jeśli aż tak ci zależy.

– Prawie zawsze mi zależy. – Szła tyłem do samochodu, nie spuszczając wzroku z Cala. – O której godzinie?

– Możemy spotkać się tu o dziewiątej, jeśli pogoda będzie dobra.

– To jesteśmy umówieni. – Otworzyła drzwi samochodu. – A tak przy okazji, ten dom pasuje do ciebie. Wiejski chłopak z większym wyczuciem stylu niż pretensjami. Podoba mi się to.

Cal patrzył, jak odjeżdżała – dziwna i seksowna Quinn Black.

A potem stał długo, obserwując światło blednące między drzewami lasu, który był jego domem.

Cal zadzwonił do Foxa i umówił się z nim w kręgielni. Herosi Kręgielni i Kociaki Toru rozgrywali mecze na pierwszym i drugim torze, więc mogli obaj spokojnie usiąść i zjeść coś przy barze.

Poza tym niewiele było tak hałaśliwych miejsc jak kręgielnia, więc ich słowa zostały zagłuszone przez łomot kul, stukot kręgli, okrzyki i przekleństwa.

– Spróbujmy pomyśleć racjonalnie. – Fox pociągnął łyk piwa. – Ona mogła to wymyślić, żeby zobaczyć twoją reakcję.

– Skąd wiedziała, co wymyślić?

11
{"b":"105149","o":1}