Литмир - Электронная Библиотека

– Kamienny kominek – powiedziała. – Widzicie, oto świetne miejsce, żeby coś ukryć. – Podeszła do kominka i zaczęła pukać w kamienie. – Poza tym jest tu strych. Essie powiedziała, że używano go jako magazynu. Nadal trzymają tam składane stoły, krzesła i inne rzeczy. Strychy to kopalnia skarbów.

– Dlaczego te budynki wydają się takie zimne i przerażające, kiedy są puste? – zastanawiała się na głos Layla.

– W tym my jesteśmy. Zacznijmy od góry – zaproponowała Quinn – i powoli schodźmy na dół.

– Strychy to kopalnia skarbów – powiedziała Cybil kpiąco dwadzieścia minut później. – Chyba pająków i kurzu.

– Nie jest tak źle. – Quinn pełzała po podłodze w poszukiwaniu obluzowanych klepek.

– Dobrze też nie jest. – Layla odważnie wspięła się na składane krzesło i przeszukiwała krokwie. – Nie rozumiem, dlaczego ludzie uważają, że strychów nie trzeba sprzątać tak samo często jak reszty domu.

– Kiedyś tu było czysto. Ona dbała o porządek.

– Kto… – zaczęła Cybil, ale Layla uciszyła ją machnięciem ręki i ze zmarszczonymi brwiami popatrzyła na Quinn.

– Ann Hawkins?

– Ann i jej chłopcy. Zabrała ich do domu i zamieszkali na strychu. Jej trzej synkowie. Dopóki nie byli na tyle duzi, żeby zamieszkać na dole. Ale ona została tutaj. Chciała mieszkać wysoko, by móc wyglądać przez okno. Wiedziała, że on nie przyjdzie, ale chciała go wypatrywać. Była tu szczęśliwa, o tyle, o ile to możliwe. I gdy tu umarła, była na to gotowa.

Nagle Quinn przysiadła na piętach.

– Cholera, czy to ja? Cybil przykucnęła i popatrzyła jej w twarz.

– Ty nam powiedz.

– Chyba tak. – Przycisnęła palce do czoła. – Cholera, mam ten ból głowy z serii „wypiłam – za – dużo – margarity – i – teraz – ktoś – mi – wbija – w – mózg – lodowe – szpile”. Widziałam ją, w głowie. Zupełnie wyraźnie. Wszystko poruszało się jak w kinie. W sekundy mijały lata. Ale co więcej, ja czułam. Tak jak ty, kiedy widzisz przyszłość, prawda?

– Często – przyznała Cybil.

– Widziałam, jak pisze pamiętnik, kąpie synów, śmieje się i płacze. Widziałam, jak stoi przy oknie, wpatrując się w ciemność. Czułam… – Quinn położyła dłoń na sercu. – Czułam jej tęsknotę. Była… brutalna.

– Nie wyglądasz dobrze. – Layla dotknęła jej ramienia. – Powinnyśmy zejść na dół, napijesz się wody.

– Chyba tak. – Quinn złapała wyciągniętą dłoń przyjaciółki, gdy ta pomogła jej wstać. – Może powinnam spróbować jeszcze raz. Znów przywołać te obrazy, dowiedzieć się więcej.

– Jesteś okropnie blada – powiedziała Layla. – I, kotku, ręce masz zimne jak lód.

– Wystarczy na jeden dzień – poparła ją Cybil. – Nie możesz przesadzać.

– Nie widziałam, gdzie schowała pamiętniki. Jeśli coś tu ukryła, ja tego nie zobaczyłam.

ROZDZIAŁ 17

Cal uznał, że to nie jest właściwy moment na rozmowę o kawałkach kamienia ani o przeszukiwaniu domów, bo Quinn wciąż była podniecona podróżą do czasów Ann Hawkins. Zresztą kręgielnia nie wydawała się dobrym miejscem do wymiany tego rodzaju informacji.

Rozważał te kwestie po zamknięciu, ale Quinn zaciągnęła go do domowego gabinetu, żeby pokazać nowy wykres Layli, pokazujący datę, miejsce, przybliżony czas trwania i osoby zaangażowane we wszystkie incydenty, które wydarzyły się od jej przyjazdu.

Zapomniał o tym kompletnie, kiedy była z nim w łóżku. Gdy poruszali się razem, wszystko znowu wydawało się w porządku.

Powiedział sobie, że już za późno o tym mówić, gdy leżeli przytuleni, zanurzeni w swoim cieple.

Może unikał tematu, ale wolał myśleć, że chodzi o jego przyzwyczajenie do wykonywania wszystkiego we właściwym czasie i miejscu. Załatwił sobie wolną niedzielę, żeby mogli całą grupą pójść do Kamienia Pogan. To, według niego, odpowiedni czas i miejsce.

I wtedy natura pokrzyżowała mu plany.

Po pierwszych zapowiedziach o nadchodzącej zamieci Cal zaczął śledzić prognozy pogody. Według niego meteorolodzy mylili się przynajmniej tak często, jak mieli rację, pozostał więc sceptyczny, nawet gdy rano zaczęły spadać pierwsze płatki śniegu. To byłaby trzecia zamieć w tym roku. Poprzednia i na razie największa przyniosła rozsądne dziesięć centymetrów śniegu.

Wzruszył ramionami, kiedy popołudniowi gracze odwołali mecz. Często przy pierwszych centymetrach śniegu ludzie wszystko odwoływali i pędzili do supermarketu po chleb i papier toaletowy. A ponieważ uczniów zwolniono w południe ze szkoły, salon gier i kafejka aż huczały.

Ale gdy ojciec przyszedł o drugiej, wyglądając jak Yeti, Cal zaczął traktować sytuację poważniej.

– Chyba będziemy musieli zamknąć kręgielnię – powiedział Jim ze zwykłą pogodą ducha.

– Nie jest tak źle. W salonie gier są stali bywalcy, w kawiarni też tłok. Mamy zarezerwowanych kilka torów. Wielu ludzi przyjdzie po południu w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia.

– Już jest źle, a robi się jeszcze gorzej. – Jim schował rękawiczki do kieszeni parki. – Jak tak dalej pójdzie, przed zmierzchem spadnie trzydzieści centymetrów śniegu. Musimy posłać dzieciaki do domu, zawieźć je, jeśli mieszkają gdzieś dalej. Zamkniemy i ty też pójdziesz do domu. Albo zabierzesz psa i Gage'a i przyjedziecie do nas. Twoja matka umarłaby z niepokoju, gdyby wiedziała, że prowadzisz po ciemku w taką pogodę.

Cal chciał przypomnieć ojcu, że ma już trzydzieści lat, samochód z napędem na cztery koła i prawo jazdy niemal przez pół życia, ale wiedział, że to bezcelowe, więc tylko skinął głową.

– Poradzimy sobie. Mam mnóstwo zapasów. Pożegnam klientów i zamknę, tato. Ty wracaj do domu. Mama będzie się martwiła też o ciebie.

– Zostało wystarczająco dużo czasu, żeby wszystko pozamykać. – Jim popatrzył na tory, gdzie szóstka nastolatków buchała w równej mierze energią i hormonami. – Mieliśmy taką burzę, jak byłem dzieciakiem. Twój dziadek nie zamknął kręgielni i siedzieliśmy tu przez trzy dni. Najlepsza zabawa w życiu!

– Założę się. – Cal wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Zadzwonimy do mamy i powiemy, że utknęliśmy? Moglibyśmy się zabawić. Urządzimy sobie maraton w kręgle.

– Niech mnie diabli, jeśli nie miałbym na to ochoty. – Zmarszczki wokół oczu Jima pogłębiły się w uśmiechu. – Oczywiście potem skopałaby mi tyłek i to byłaby moja ostatnia gra w kręgle.

– W takim razie lepiej zamknijmy. Nieczuli na protesty i jęki, wyprosili klientów, organizując niektórym powrót z kimś z pracowników. W ciszy Cal sam zamknął kawiarenkę. Wiedział, że ojciec poszedł zajrzeć do Billa Turnera. Nie tylko po to, żeby dać mu instrukcje, pomyślał, lecz żeby się upewnić, że Bill ma wszystko, czego mógłby potrzebować, i dać mu kilka dodatkowych dolarów, jeśli czegoś mu brakowało.

Gasząc światła, wyjął telefon i zadzwonił do biura Foxa.

– Cześć. Zastanawiałem się, czy jeszcze cię złapię.

– Właśnie wychodzę. Zwolniłem już panią H. Robi się nieciekawie.

– Jedź do mnie. Jeśli będzie tak źle, jak kraczą, to drogi mogą być nieprzejezdne przez kilka dni. Szkoda tracić czasu. I może kup po drodze, no wiesz, papier toaletowy, chleb.

– Papier… Zapraszasz kobiety?

– Tak. – Podjął tę decyzję, gdy wyjrzał przez okno. – Zrób zakupy… Sam coś wymyśl. Będę w domu tak szybko, jak to możliwe.

Zamknął telefon i zgasił światła nad torami, gdy do sali wszedł ojciec.

– Wszystko załatwione? – zapytał Cal.

– Tak. Po tym, jak ojciec rozejrzał się po ciemnej sali, Cal się domyślił, że Jim obawia się utraty nie tylko intratnego piątkowego wieczoru, ale i całego weekendu.

– Nadrobimy to, tato.

– Racja. Jak zawsze. – Klepnął syna w ramię. – Wraca do domu. Quinn ze śmiechem otworzyła drzwi.

– Czyż to nie wspaniałe! Powiedzieli, że może spaść dziewięćdziesiąt centymetrów, a nawet więcej! Cyb robi gulasz, a Layla kupiła dodatkowe baterie i świeczki, na wypadek, gdyby wyłączyli prąd.

– Dobrze. Doskonale. – Cal otupywał śnieg z butów. Spakujcie to i wszystko, co będzie wam potrzebne. Jedzie my do mnie.

52
{"b":"105149","o":1}