– Dzieci, nie kłóćcie się. – Fox uniósł dłoń. – Mamy napiętą sytuację, ale wszyscy jesteśmy po tej samej stronie. Uspokój się, Cal. Quinn ma sporo racji i jej propozycja jest warta rozważenia. Jednocześnie, Quinn, jesteś tutaj od kilku dni, Layla jeszcze krócej. Musicie zdobyć się na cierpliwość i zrozumieć, że pewne sprawy są bardzo delikatne i nie można mówić o nich od razu. Nawet jeśli zaczniemy od lego, co zostało potwierdzone i udokumentowane…
– A ty co, jesteś prawnikiem? – zapytała Layla.
– Tak.
– Od razu widać – wymamrotała pod nosem.
– Zostawmy to na razie – zaproponował Cal. – Dajmy sobie czas, żeby pomyśleć przez noc. Quinn, obiecałem, że zabiorę cię jutro do Kamienia Pogan, i tak zrobię. Wtedy zobaczymy, co dalej.
– Zgoda.
– Poradzicie sobie w hotelu? Możecie zostać tutaj, jeśli nie chcecie tam wracać.
Ta propozycja przygładziła nieco nastroszone piórka Quinn.
– Nie jesteśmy mięczakami, prawda, Layla?
– Kilka dni temu powiedziałabym, że nie. Teraz nie jestem już taka pewna. Ale nie boję się wracać do hotelu. – Tak naprawdę chciała już być w pokoju, położyć się do wielkiego, miękkiego łóżka i naciągnąć kołdrę na głowę. – Od tygodnia tak dobrze nie spałam, a to jest coś.
Quinn postanowiła, że poczeka, aż wrócą, zanim poradzi Layli, żeby zaciągnęła rolety i może zostawiła zapaloną lampkę.
ROZDZIAŁ 08
O poranku Quinn przycisnęła ucho do drzwi Layli. Usłyszała przytłumione dźwięki programu Today i zapukała.
– Tu Quinn – dodała na wypadek, gdyby Layla wciąż była roztrzęsiona.
Layla otworzyła drzwi w piekielnie słodkich spodniach od piżamy w biało – fioletowe paski i fioletowej podkoszulce, a po zaróżowionych policzkach i wyspanych zielonych oczach widać było, że wstała już jakiś czas temu.
– Wybieram się do Cala. Mogę wejść na chwilę?
– Oczywiście. – Odeszła od drzwi. – Zastanawiałam się, co mam dzisiaj ze sobą zrobić.
– Możesz pójść z nami, jeśli chcesz.
– Do lasu? Dzięki, ale chyba jeszcze nie jestem gotowa. Wiesz… – Layla wyłączyła telewizor i opadła na fotel. – Zastanawiałam się nad twoimi wczorajszymi słowami, że nie jesteśmy mięczakami. Ja nigdy nie byłam, ale gdy leżałam skulona w łóżku, przy opuszczonych roletach i z tym idiotycznym krzesłem pod klamką, zdałam sobie sprawę, że nigdy nie znalazłam się w sytuacji, w której musiałabym się sprawdzić. Dotychczas moje życie było w miarę normalne.
– Przyjechałaś i wciąż tu jesteś, więc myślę, że daleko ci do mięczaka. Jak ci się spało?
– Dobrze. Żadnych snów, żadnych nocnych wizyt. Oczywiście teraz zastanawiam się, dlaczego.
– Ja też nie miałam żadnych snów. – Quinn rozejrzała się po pokoju urządzonym w odcieniach stłumionej zieleni i kremu. – Można by założyć, że twój pokój stanowi strefę bezpieczeństwa, ale przecież mój nie, a jest tylko kilka drzwi dalej. Może po prostu to coś wzięło sobie wolne na jedną noc. Może musi uzupełnić nadszarpnięte zasoby energii.
– Pocieszająca myśl.
– Masz numer mojej komórki, Cala i Foxa. My mamy twój. Jesteśmy… powiązani. Pomyślałam, że może nie masz ochoty na ponowną wizytę w hotelowej jadalni i chciałam ci powiedzieć, że knajpka naprzeciwko serwuje całkiem niezłe śniadania.
– Myślałam, żeby zamówić coś do pokoju i zabrać się do tych książek, które mi wczoraj pożyczyłaś. Nie chciałam czytać ich do poduszki.
– Bardzo rozsądnie. No dobrze. Jeśli będziesz miała ochotę pospacerować, to bardzo miłe miasto. Kilka uroczych małych sklepików, niewielkie muzeum, którego nie zdążyłam zwiedzić, więc nie wiem, ile jest warte, no i kręgielnia.
Na ustach Layli zagościł słaby uśmiech.
– Kręgielnia?
– Należy do rodziny Cala. Ciekawe miejsce, wygląda na serce miasta. Zajrzę do ciebie, jak wrócę, dobrze?
– Dobrze. Quinn? – dodała Layla, gdy pisarka skierowała się do drzwi. – Możesz mnie nie uważać za mięczaka, ale nie jestem pewna, czy byłabym teraz tutaj, gdybym nie spotkała ciebie.
– Znam to uczucie. Do zobaczenia. Cal już czekał, kiedy podjechała pod jego dom. Zszedł ze schodów z psem kręcącym się przy nogach i zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Dobre, lekko zużyte, toporne buty do wędrówek, spłowiałe dżinsy, gruba, jaskrawoczerwona kurtka, kolorowy szalik dopasowany do czapki przypominającej hełm. Idiotyczne nakrycie głowy, pomyślał, jednak Quinn wyglądała w nim uroczo.
W każdym razie, uznał Cal, potrafiła ubrać się na wyprawę do zimowego lasu.
– Zdałam egzamin, sierżancie?
– Tak. Zacznijmy od tego, że wczoraj trochę przesadziłem. Nie przyzwyczaiłem się jeszcze do ciebie, a teraz pojawiła się następna osoba, kolejna obca. Kiedy żyjesz z tym wszystkim tak długo jak ja, jedna część ciebie przyzwyczaja się, ale druga staje się coraz bardziej nerwowa. Zwłaszcza w siódmym roku. Mogę cię przeprosić, jeśli chcesz.
– Cóż. Prosto z mostu. No dobrze, pozwól, że też coś ci powiem. Zanim tu przyjechałam, miałam pomysł na książkę, chciałam po prostu wykonać swoją pracę, którą część ludzi może uznać za pokręconą, a ja uważam za głęboko fascynującą. Teraz traktuję to bardziej osobiście. Mogę zrozumieć to, że jesteś zdenerwowany i że jesteś tu w pewnym sensie gospodarzem, ale ja także mam coś do zaoferowania. Doświadczenie i obiektywizm. I jaja. Mam naprawdę twarde jaja.
– Zauważyłem.
– No więc ruszamy?
– Tak, ruszamy. Quinn pogłaskała psa, który do niej podszedł.
– Klusek odprowadzi nas na wyprawę ku przygodzie?
– Idzie z nami. Czasami miewa nastrój na spacery po lesie. A jak ma dosyć, po prostu kładzie się i śpi, aż najdzie go ochota na powrót do domu.
– Bardzo rozsądne zachowanie. – Quinn zarzuciła na plecy mały plecak i wyjęła z kieszeni dyktafon przypięty dla bezpieczeństwa niewielką klamrą. – Chciałabym nagrywać spostrzeżenia i wszystko, co mi powiesz. Nie masz nic przeciwko temu?
– Nie mam. – W nocy dużo o tym myślał.
– W takim razie jestem gotowa, koleś.
– Ścieżki będą śliskie – powiedział Cal, ruszając w stronę lasu – więc przypuszczam, że dojście do polany zajmie nam jakieś dwie godziny.
– Nigdzie mi nie pilno. Cal popatrzył w niebo.
– Będzie ci pilno, jeśli pogoda się zmieni albo coś nas zatrzyma w lesie po zmierzchu.
Quinn włączyła dyktafon, mając nadzieję, że zabrała wystarczającą liczbę zapasowych baterii i kaset.
– Dlaczego?
– Kiedyś ludzie często polowali i spacerowali w tym lesie. Teraz już tego nie robią. Niektórzy się gubili, inni zawracali przestraszeni. Jeszcze inni upierali się, że słyszeli niedźwiedzie lub wilki. Nie ma tu wilków, a niedźwiedzie rzadko się zapuszczają tak daleko od gór. Latem dzieciaki, głównie nastolatki, zakradały się, żeby popływać w Stawie Hester, podokazywać. Teraz już nie. Kiedyś ludzie gadali, że staw jest nawiedzony, taka miejscowa legenda. Teraz już nikt nie chce o tym mówić.
– A ty myślisz, że jest nawiedzony?
– Wiem, że coś tam jest. Sam to widziałem! Opowiem ci, jak dojdziemy do stawu, teraz nie ma sensu.
– Dobrze. Czy właśnie tą drogą szliście dwadzieścia jeden lat temu?
– Przyszliśmy stamtąd. – Wskazał ręką na wschód. – Drogą bliżej miasta. Ta jest krótsza, ale musielibyśmy objechać miasto. Wtedy nie wydarzyło się nic niezwykłego, dopóki… nie doszliśmy do stawu.
– Wracaliście tam od tamtej nocy?
– Tak, kilka razy. – Popatrzył na Quinn. – I mogę ci powiedzieć, że pójście do stawu w okolicach Siódemki nie jest dla mnie najbardziej oczekiwanym wydarzeniem roku.
– Siódemki?
– Tak nazywamy ten tydzień w lipcu.
– Opowiedz mi więcej o tym, co się wtedy dzieje. To dobry moment, uznał Cal, żeby powiedzieć to wprost, komuś, kto naprawdę chciał zrozumieć i kto – być może – stanowił część odpowiedzi.
– Ludzie w Hollow stają się źli, agresywni, posuwają się nawet do zabójstw. Dopuszczają się czynów, których nie popełniliby w żadnym innym czasie. Niszczą budynki, wdają się w bójki, podkładają ogień. I gorzej.