Литмир - Электронная Библиотека

Przebrała się w czarne spodnie i kaszmirowy sweter w dwóch subtelnych odcieniach błękitu. Miała wspaniałe włosy, uznała Quinn, obcięte prosto, z trochę dłuższymi końcówkami na wysokości brody. Fryzura, która – Quinn wiedziała – na jej głowie wyglądałaby jak gniazdo, brunetce nadawała świeżość i klasę.

Quinn zastanawiała się czy nie ściągnąć jej wzrokiem; może zamachać ręką. Mogłaby zaprosić Czerwoną Torbę, żeby się przysiadła, w końcu kto lubi samotnie jadać kolację? Wtedy mogłaby wycisnąć z niej naprawdę ważne informacje. Jak na przykład, gdzie kupiła to cudo.

Quinn uśmiechnęła się promiennie i wtedy coś zobaczyła.

To ślizgało się po lśniącej dębowej posadzce, zostawiając za sobą obrzydliwą wstęgę krwawego śluzu. Najpierw Quinn pomyślała, że to wąż, potem że ślimak bez skorupy, a później nie myślała już nic, tylko patrzyła jak gad wpełza na nogę stołu, przy którym młoda para popijała koktajle przy świetle świec.

Ciało stwora, grube jak opona tira, nakrapiane czerwienią i czernią, pełzło po stole, zostawiając na śnieżnobiałym obrusie paskudny ślad, a para śmiała się i flirtowała.

Do sali weszła żwawo kelnerka, nadepnęła na krwawy śluz i podała tamtym dwojgu przystawki.

Quinn mogłaby przysiąc, że słyszy skrzypienie stolika pod ciężarem potwora.

A jego oczy, które napotkały jej wzrok, były oczami chłopca, lśniły czerwono, z rozbawieniem. Zsunął się z obrusa i popełzł w stronę brunetki.

Kobieta stała jak wmurowana, twarz miała białą niczym płótno. Quinn zerwała się na równe nogi, ignorując zaskoczone spojrzenie kelnerki, i przeskoczyła obrzydliwy ślad. Schwyciła brunetkę za ramię i wypchnęła ją z jadalni.

– Ty też to widziałaś – powiedziała szeptem. – Widziałaś to coś. Wyjdźmy stąd.

– Co? Co? – Brunetka rzucała przez ramię przerażone spojrzenia, gdy razem z Quinn biegły, potykając się, do drzwi. – Ty też to widziałaś?

– Oślizgły stwór, z czerwonymi oczyma, zostawia paskudny ślad. Jezu, Jezu. – Stanęła na hotelowym ganku, chwytając ustami zimne lutowe powietrze. – Oni tego nie widzieli, ale ty tak. I ja. Dlaczego? Niech mnie szlag, jeśli cokolwiek rozumiem, ale znam kogoś, kto może wiedzieć. Tam stoi mój samochód. Jedziemy.

Brunetka nie odezwała się ani słowem, dopóki nie wsiadły do auta i Quinn ruszyła z piskiem opon.

– Kim ty, do diabła, jesteś?

– Quinn. Quinn Black. Jestem pisarką, piszę głównie o duchach. A kim ty jesteś?

– Layla Darnell. Co to jest za miejsce?

– Tego właśnie chcę się dowiedzieć. Nie wiem, czy miło cię poznać, Layla, w zaistniałych okolicznościach.

– I vice versa. Dokąd jedziemy?

– Do źródła. A w każdym razie do jednego z nich. – Quinn popatrzyła na Laylę, która wciąż była blada i drżała. Kto mógł ją winić? – A co ty robisz w Hawkins Hollow?

– Niech mnie diabli, jeśli wiem, ale chyba właśnie postanowiłam skrócić wizytę.

– W pełni zrozumiałe. A tak przy okazji, ładna torba. Layla zdobyła się na słaby uśmiech.

– Dzięki.

– Już niedaleko. No dobrze, nie wiesz, dlaczego tu jesteś, a skąd przyjechałaś?

– Z Nowego Jorku.

– Wiedziałam. Ten styl. Lubisz to miasto?

– Tak. – Layla przeczesała włosy palcami i popatrzyła za siebie. – Przez większość czasu. Prowadzę butik w Ho – ho. Prowadziłam. Prowadzę. Już sama nie wiem.

Już niedaleko, pomyślała znowu Quinn. Zachowaj spokój.

– Założę się, że masz fantastyczne zniżki.

– Tak, przywilej menedżera. Widziałaś kiedykolwiek coś takiego? Jak tamto coś?

– Tak. A ty?

– Tylko we śnie. Nie jestem wariatką – stwierdziła Layla. – A może jestem i ty też.

– Nie zwariowałyśmy. Wszyscy wariaci tak mówią, więc musisz uwierzyć mi na słowo. – Skręciła w uliczkę i przejechała po małym mostku w stronę domu Cala, gdzie – Bogu dzięki – jarzyły się światła.

– Czyj to dom? – Layla chwyciła siedzenie obiema rękami. – Kto tu mieszka?

– Caleb Hawkins. Jego przodkowie założyli to miasto. On jest w porządku. Zna to, co widziałyśmy.

– Jak to?

– To długo historia z mnóstwem białych plam. A teraz myślisz: Co ja robię w tym samochodzie z kompletnie obcą kobietą, która każe mi wejść do domu znajdującego się w środku głuszy.

Layla złapała mocno pasek torebki, jak gdyby miała jej użyć jako broni.

– Przeszła mi przez głowę taka myśl.

– Instynkt kazał ci wsiąść ze mną do samochodu, Layla. Może spróbuj posłuchać go jeszcze raz. Poza tym jest zimno, a my nie wzięłyśmy kurtek.

– No dobrze. – Layla westchnęła ciężko, otworzyła drzwi i poszła za Quinn ku domowi. – Ładne miejsce. Jeśli ktoś lubi mieszkać w środku lasu.

– Szok kulturowy dla nowojorczyka.

– Wychowałam się w Altoona w Pensylwanii.

– Żartujesz. Ja w Filadelfii. Jesteśmy praktycznie sąsiadkami. – Quinn zapukała energicznie do drzwi, po czym je otworzyła i zawołała: – Cal!

Była już w połowie salonu, gdy pojawił się gospodarz.

– Quinn? O co chodzi? – Zauważył Laylę. – Witam. Co się dzieje?

– Kto tu jest? – chciała wiedzieć Quinn. – Widziałam drugi samochód na podjeździe.

– Fox. Co się stało?

– Pytanie za sto punktów. – Pociągnęła nosem. – Czyżbym czuła zapach kurczaka? Macie jedzenie? Layla… To jest Layla Darnell, Cal Hawkins. Layla i ja nie jadłyśmy kolacji.

Minęła Cala i poszła prosto do kuchni.

– Przepraszam, że tak cię nachodzimy… – zaczęła Layla. Cal nie wyglądał na seryjnego mordercę. Ale w końcu skąd mogłaby wiedzieć, jak wygląda seryjny morderca.

– Nie wiem, co się dzieje ani dlaczego tu jestem. Ostatnie dni były dość zaskakujące.

– W porządku. Proszę, wejdź. Quinn miała już frytkę w ręku i piła piwo z puszki Cala.

– Layla Darnell, Fox O'Dell. Tak naprawdę nie mam nastroju na piwo – poinformowała Cala. – Miałam właśnie zamówić kieliszek wina, gdy coś ohydnego przerwało nam kolację, Layli i mnie. Masz wino?

– Tak, tak.

– Przyzwoite? Bo jeśli kupujesz takie w kartonie lub z odkręcanym kapslem, to zostanę przy piwie.

– Mam naprawdę przyzwoite wino. – Wyjął talerz i postawił z hukiem przed Quinn. – Jedz z talerza.

– On zachowuje się w kuchni jak paniusia – wyjaśnił Fox i odsunął krzesło. – Wyglądasz na zdenerwowaną… Layla, tak? Może usiądziesz?

Layla po prostu nie mogła uwierzyć, żeby psychopatyczni mordercy przesiadywali w przytulnych kuchniach, jedząc pieczonego kurczaka i dyskutując o wyższości wina nad piwem.

– A dlaczego nie? Prawdopodobnie tak naprawdę mnie tu nie ma. – Usiadła i oparła głowę na rękach. – Pewnie jestem w jakimś pokoju bez klamek i wyobrażam sobie to wszystko.

– Co sobie wyobrażasz? – zapytał Fox.

– Może ja opowiem? – Quinn popatrzyła na Laylę, gdy Cal wyjmował kieliszki. – Potem będziesz mogła powiedzieć nam o sobie tyle, ile uznasz za stosowne.

– W porządku. Tak będzie dobrze.

– Layla wprowadziła się do hotelu dziś rano. Jest z Nowego Jorku. Kilka minut temu siedziałam sobie w hotelowej jadalni i zamierzałam zamówić sałatkę, rybę i kieliszek dobrego, białego wina. Layla właśnie weszła, pewnie też, żeby zjeść kolację. A przy okazji, chciałam wtedy cię poprosić, żebyś się przysiadła.

– Och. To miłe.

– Zanim zdążyłam wygłosić zaproszenie, obrzydliwy, oślizgły stwór, grubszy niż udo mojej ciotki Christine, długości około metra, przepełzł przez jadalnię, wlazł na stół, przy którym jakaś para radośnie prowadziła kulinarną grę wstępną, i zsunął się z powrotem, zostawiając za sobą ohydny ślad Bóg jeden wie czego. Layla to widziała.

– To popatrzyło na mnie. Prosto w moje oczy – wyszeptała Layla.

– Nie żałuj wina, Cal. – Quinn podeszła i pogładziła ją po ramieniu. – Tylko my to widziałyśmy i straciłyśmy ochotę na kolację w hotelu, więc zwiałyśmy. A teraz ja rujnuję tą frytką moją niskokaloryczną dietę, którą katowałam się przez cały dzień.

– Jesteś okropnie… wesolutka. Dzięki. – Layla wzięła od Cala kieliszek i wypiła połowę zawartości jednym haustem.

– Tak naprawdę to nie. Mechanizm obronny. Dlatego tu jesteśmy i chcę wiedzieć, czy którykolwiek z was widział kiedykolwiek coś takiego.

21
{"b":"105149","o":1}