– Babcia rozmawiała z Quinn?
– W bibliotece. Spodobała jej się ta dziewczyna. I ten pomysł na książkę.
– A tobie? Jim potrząsnął głową, patrząc jak Sara nalewa colę dwóm nastolatkom, którzy zrobili sobie przerwę w grze.
– Nie wiem, co o tym myśleć, Cal, taka jest prawda. Zadaję sobie pytanie, co dobrego z tego wyniknie, kiedy ktoś – w dodatku obcy – spisze to wszystko, żeby ludzie mogli czytać o naszych sprawach. Wmawiam sobie, że to Już się więcej nie powtórzy…
– Tato.
– Wiem, że to nieprawda. Przez chwilę Jim tylko słuchał głosów chłopców z drugiej strony baru, patrzył, jak żartują i dają sobie kuksańce. Znał tych chłopców. Znał ich rodziców. Gdyby życie toczyło się tak, jak powinno, pewnego dnia poznałby ich żony i dzieci.
Czy i on kiedyś tak nie żartował i nie poszturchiwał się je przyjaciółmi przy coli i frytkach? Czy jego dzieci nie biegały jak szalone po całej kręgielni? Teraz córki wyjechały i miały własne rodziny, a syn był dorosłym mężczyzną i siedział przed nim, przytłoczony problemami zbyt wielkimi, by je w ogóle zrozumieć.
– Musisz się przygotować na to, że się powtórzy – ciągnął Jim – tylko że większość z nas próbuje o tym nie myśleć, stara się zapomnieć. Wiem, ty nie. Ty wciąż pamiętasz, chociaż wolałbym, aby było inaczej. Skoro myślisz, że ta pisarka nam pomoże, to chyba popieram twój pomysł.
– Nie wiem, co myślę, jeszcze się nad tym nie zastanawiałem.
– Podejmiesz właściwą decyzję. No dobrze, idę do Cy'a. Niedługo zaczną się schodzić wieczorni gracze i będą chcieli coś przegryźć przed kręglami.
Jim wstał i rozejrzał się dookoła. Słyszał echa swojego dzieciństwa i nawoływania swoich dzieci. Zobaczył swojego syna, zuchwałego młodością, siedzącego przy barze z dwoma chłopcami. Chłopcami, którzy – Jim wiedział – byli dla Cala jak bracia.
– Mamy tu dobre miejsce, Cal. Warto dla niego pracować. Warto walczyć, żeby dalej istniało.
Jim poklepał syna po ramieniu i odszedł.
Nie tylko kręgielnia, pomyślał Cal. Ojciec miał na myśli całe miasto. I Cal obawiał się, że tym razem ocalenie Hawkins Hollow będzie wymagało prawdziwej wojny.
Poszedł prosto do domu po śniegu topniejącym na chodnikach i jezdniach. Miał ochotę znaleźć Quinn i wyciągnąć z niej, o czym rozmawiała z jego prababcią. Lepiej poczekać, pomyślał jednak, pobrzękując kluczami. Wstrzyma się do jutra i wypyta ją delikatnie podczas wyprawy do Kamienia Pogan.
Popatrzył na las, w którym drzewa jeszcze uginały się od śniegu, a ścieżki tonęły w błocie.
Czy on czaił się tam teraz i zbierał siły? Czy znalazł jakiś sposób, żeby zaatakować poza Siódemką? Może, być może, ale nie dziś wieczorem. Dziś Cal tego nie czuł. A zawsze wiedział, kiedy to nastąpi.
Jednak nie mógł zaprzeczyć, że w domu czuł się bezpieczniej, zwłaszcza kiedy zapalił światła, żeby odegnać mrok.
Cal otworzył drzwi kuchenne i zagwizdał.
Kluskowi jak zwykle się nie śpieszyło. Wygramolił się z budy i nawet wykrzesał odrobinę energii, żeby zamerdać ogonem, truchtając przez ogród do podnóża schodów.
Westchnął ciężko, zanim wdrapał się po niskich schodkach, po czym całym ciałem oparł się o Cala.
I to, pomyślał Cal, jest miłość. „Witaj w domu” i „jak się masz” w świecie Kluska.
Ukucnął, żeby pogłaskać zmierzwione futro i podrapać psa między kłapciastymi uszami, a Klusek patrzył na niego z uczuciem.
– Jak się masz? Skończyłeś robotę? Co byś powiedział na piwo?
Razem weszli do środka. Pies czekał grzecznie, gdy jego pan napełniał miskę chrupkami, ale Cal przypuszczał, że większość dobrych manier Kluska brała się z czystego lenistwa. Postawił miskę przed psem, który powoli zabrał się do jedzenia absolutnie pochłonięty nowym zajęciem.
Cal wyjął z lodówki puszkę piwa, otworzył ją i opierając się o bar pociągnął pierwszy łyk, który oznaczał koniec długiego dnia pracy.
– Wpadłem po uszy w cholerne bagno, Klusek. Nie wiem, co z tym zrobić, co o tym myśleć. Czy powinienem był znaleźć jakiś sposób, żeby powstrzymać Quinn przed przyjazdem? Nie jestem pewien, czy by mi się udało, skoro wydaje się, że ona zawsze robi to, na co ma ochotę, ale mogłem rozegrać sprawę inaczej. Pośmiać się z tych historii, albo naopowiadać niewiarygodnych bzdur. A ja mówiłem wszystko jak na spowiedzi i nie wiem, dokąd to nas zaprowadzi.
Cal usłyszał, że ktoś otwiera frontowe drzwi, a po chwili Vox zawołał:
– Heja! – Wszedł, niosąc kubełek z kurczakiem i dużą, plastikową torbę. – Mam kurczaki, mam frytki. Chcę piwo.
Położył jedzenie na stole i wyjął butelkę z lodówki.
– Twoje wezwanie było dość niespodziewane, chłopie. Mogłem mieć gorącą randkę dziś wieczór.
– Nie miałeś gorącej randki od dwóch miesięcy.
– Zbieram siły. – Po pierwszym łyku Fox zdjął płaszcz i rzucił go na krzesło. – Co jest grane?
– Powiem ci przy jedzeniu. Cal zbyt długo mieszkał z matką, żeby używać papierowej zastawy – najlepszej przyjaciółki samotnego mężczyzny – wystawił więc dwa jasnoniebieskie talerze z kamionki. Usiedli do kurczaka i frytek, mając Kluska przy nogach – jedyne, co mogło oderwać psa od miski, to jeszcze więcej jedzenia.
Cal opowiedział wszystko Foxowi, od kuli ognia przez sen Quinn aż do rozmowy, którą pisarka przeprowadziła z prababcią Abbott.
– Sukinsyn bardzo często się pokazuje jak na luty – uznał Fox. – Nigdy wcześniej tak nie było. Miałeś zeszłej nocy sen?
– Tak.
– Ja też. Śnił mi się pierwszy raz, pierwsze lato. Tyle, że nie dotarliśmy do szkoły na czas, a w środku była nie tylko panna Lister, ale wszyscy. – Fox przesunął dłonią po twarzy i pociągnął solidny łyk piwa. – Wszyscy mieszkańcy, moja rodzina, twoja, wszyscy zostali uwięzieni w szkole. Walili w szyby, krzyczeli, przyciskali twarze do okien, a budynek płonął. – Dał psu następną frytkę, a jego oczy były równie ciemne i smutne jak psie. – Dzięki Bogu, że tak się nie stało, ale we śnie czułem się, jakby to była prawda. Wiesz, jak to jest.
– Tak. – Cal wypuścił głośno powietrze. – Wiem, jak to jest. Mnie śniło się to samo lato, jechaliśmy przez miasto rowerami, tak jak wtedy, tyle że domy były spalone, miały powybijane szyby, na ulicach dymiły wraki samochodów. Wszędzie leżały ciała zabitych.
– Tak nie było – powtórzył Fox. – Nie mamy już dziesięciu lat i nie pozwolimy, żeby tak się stało.
– Zadaję sobie pytanie, jak długo możemy to robić, Fox. Jak długo możemy go powstrzymywać, choćby tak, jak udawało nam się dotychczas? Ten raz? Następny? Jeszcze trzy? Ile razy będziemy patrzyli, jak szaleją ludzie, których znamy, których widujemy niemal codziennie? Katują się nawzajem, ranią siebie samych?
– Tak długo, jak będzie trzeba. Cal odsunął talerz.
– To nie wystarczy.
– Tylko tyle mamy, na razie.
– To jest jak wirus, infekcja, przechodzi z jednej osoby na drugą. Gdzie jest cholerne antidotum?
– Nie wszyscy są zainfekowani – przypomniał mu Fox. – Musi być jakiś klucz.
– Dotąd go nie znaleźliśmy.
– Nie, więc może miałeś rację. Może potrzebujemy świeżego spojrzenia, kogoś z zewnątrz, obiektywizmu, którego nam brakuje. Nadal chcesz zabrać jutro Quinn do kamienia?
– Jeśli jej nie zabiorę, pójdzie tam sama. Chyba lepiej, żebym przy tym był.
– Chcesz, żebym z wami poszedł? Mogę odwołać spotkania.
– Poradzę sobie. – Musiał sobie poradzić. Quinn czytała menu w niemal pustej jadalni hotelowej. Miała zamiar zamówić coś na wynos i zjeść w pokoju przy laptopie, ale doszła do wniosku, że zbyt łatwo weszło by jej to w nawyk. Poza tym, żeby pisać o mieście, musiała poczuć jego atmosferę, a nie mogła tego zrobić, siedząc zamknięta w pokoju i jedząc cielęcinę na zimno.
Miała ochotę na kieliszek wina, coś chłodnego z subtelnym, owocowym posmakiem. Piwniczka hotelowa okazała się lepiej zaopatrzona, niż można było się spodziewać, ale Quinn nie chciała całej butelki. Przeglądała listę win podawanych na kieliszki, gdy do jadalni weszła Panna Cudowna Torba.