Литмир - Электронная Библиотека

Stała przed nim czerwona ze złości i Garry w głębi duszy przyznał, że jej słowa są w pełni usprawiedliwione.

– Nie wiem, czemu mieszam, Maura – wymamrotał pokornie, nie patrząc jej w oczy.

– Nie wiesz, czemu mieszasz? Nie ty jeden, na moje nieszczęście.

***

Shamilla płakała i Benowi zaczęło to grać na nerwach.

– Zamknij się, do cholery, Sham. Można by pomyśleć, że to ciebie torturują.

Słysząc w jego głosie irytację, próbowała powstrzymać łzy.

– Idź i przynieś trochę lodu w jakiejś szmacie – powiedział.

Pobiegła wykonać jego polecenie. Kiedy wróciła, Benny wbijał kolejne zszywki w twarz Dezzy’ego, która nabrała groteskowego wyglądu. Shamilla była zadowolona, że nadal był nieprzytomny. Benny przyłożył ścierkę z lodem na opuchliznę i zniecierpliwiony przytupywał, czekając, aż ofiara się ocknie. Chciał, żeby zabawa trwała trochę dłużej.

– Myślisz, że Dezzy jest już dobrze przyprawiony?

Zaśmiał się hałaśliwie z własnego dowcipu.

Shamilla obciągnęła swój top z nadrukiem. Nie sięgał pępka i miała świadomość, że uwydatnia jej duże piersi. Benny zauważył to i wyszczerzył zęby.

– Szkoda by mi było na ciebie fiuta, kochanie. Jestem wybredny. Nie na mój gust takie wymiona. Dziwne, co? Przecież rżnąłem różne zdziry. Ale ty jesteś bezpieczna, nie musisz się martwić. Nie jestem aż w takiej potrzebie.

Mimo silnego stresu zabolała ją ta obraza. Kiedy zobaczył jej urażoną minę, uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Będziesz wykorzystywana przez całe życie, Sham, takie osoby jak ty zawsze to spotyka. Jesteś urodzoną ofiarą, kochanie, i pójdziesz do grobu zajebana i zużyta, pozostawiając gromadę dzieci i niespełnione marzenia.

Z zadowoleniem patrzył, jak płacze. Mocno w nią uderzyły te słowa. Rozejrzał się po pokoju, z satysfakcją patrząc na swoje ofiary i rozkoszując się poczuciem własnej mocy. Uwielbiał siać strach i zniszczenie.

W tym był dobry. To dzięki temu jest tym, kim jest. Benny Ryan, szaleniec, świr. Psychol. Uwielbiał przydomki, które mu nadawano. Przypomniała mu się Carol i zastanawiał się przez moment gdzie ona może być. Nie chciał o tym myśleć. Będzie miał mnóstwo czasu, żeby się nią zająć, kiedy to wszystko się skończy.

Spojrzał na zszywacz w swojej dłoni i uśmiechnął się. Ją też kiedyś pozszywa, a kiedy skończy przy niej tę robotę, nikt nie będzie chciał jej dotknąć nawet drągiem. To ona była przyczyną jego obecnych problemów, teraz widział to jasno. Dopóki jej nie spotkał i nie zakochał się w niej, jego życie szło właściwym torem. Przez nią się zmienił i wszystko potoczyło się źle. Ona wszystko zepsuła.

Kiedy pozałatwia sprawy, znowu wróci na właściwy tor. Wtedy Maura i Garry przekonają się, jaki jest naprawdę – będzie podporą biznesu. Zrozumieją, że chociaż nawalił, potrafił to wszystko naprawić. Zobaczą, że w gruncie rzeczy jest bardzo sprytnym facetem, który pokona każdą przeszkodę. Był triumfu tak pewny, jak tego, że nazywa się Ryan. Maura i Gary ujrzą go we właściwym świetle. Tak jak on sam siebie widzi, jak go widzą inni. Będzie odpowiednim następcą, kiedy przyjdzie pora. Weźmie ich pod swoją opiekę. Ojca, rodzinę, nawet tę cipę, swoją siostrę. A temu jej chłopakowi, pieprzonemu odmieńcowi, wybije z głowy jego dziwactwa. Ktoś się powinien wziąć za Joeya już parę lat temu. Kiedy on obejmie rządy, wszystko będzie grało.

Nucił pod nosem, gdy rozwiązywał Radona i ciągnął go do łazienki. Pracowity dzień dopiero się dla niego zaczął, dzień faceta, który miał misję do wypełnienia. Dotrze do prawdy, a potem pójdzie do Maury i Garry’ego jako triumfator. Ta myśl ogromnie go radowała.

Radon domyślił się, jaki jest następny punkt obłąkańczego planu jego oprawcy, i znowu zaczął się szamotać.

Benny westchnął ze znużeniem. Przemknęło mu przez głowę, że trzymanie steru może być irytujące, i jego podziw dla ciotki wzrósł dziesięciokrotnie.

Rola przywódcy była o wiele trudniejsza, niż mu się początkowo wydawało.

***

Garry i jego matka siedzieli w kuchni, a Maura robiła dla wszystkich herbatę. Kiedy wlewała wodę do czajnika, przyszło jej do głowy, że w ciągu tych lat przez ręce Sarah musiały przejść dziesiątki tysięcy filiżanek herbaty. Teraz ona szła w jej ślady jako Herbaciana Królowa Południowego Wschodu. Starzała się i o dziwo, akceptowała to.

– Roy będzie tu lada chwila, wyjmij jeszcze jedną filiżankę, Maws.

Wyciągnęła dodatkową filiżankę, myśląc tylko o tym, żeby wreszcie zadzwonił telefon i żeby Vic podał im czas i miejsce spotkania. Gdy się już spotkają, wszystko wróci do normy. Oczywiście pod warunkiem, że przeżyją. Vic nie należał do ludzi, którym można ufać. Przynajmniej w tej kwestii ona i Garry byli zgodni.

Kiedy nalewała herbatę, usłyszała głos Roya:

– Zabił Cashę i przepadł gdzieś z Dezzym. Porwał go w biały dzień, wyobrażacie sobie? Na oczach jego matki i połowy pieprzonej Green Street. Powieszę gnoja za to, przysięgam.

Maura usłyszała cmokanie matki. Zapomniała już, jaki to irytujący dźwięk.

– Jezu, ten facet jest do cna pomylony.

– Ogłaszasz nowinę, mamo?

Garry wziął od niej pełną tacę i niezbyt delikatnie postawił ją na stole.

– Nie możemy mu dalej pomagać, chyba zdajecie sobie z tego sprawą? Będzie musiał zniknąć. W Hiszpanii czy gdziekolwiek indziej.

– Jeśli o mnie chodzi, gdziekolwiek brzmi bardzo dobrze. A jeszcze lepiej sześć stóp pod ziemią… mam go dość – powiedział cicho Roy. – Doszło do tego, że go nienawidzę, po prostu nienawidzę własnego syna. Im więcej o nim słyszę, tym bardziej ta nienawiść narasta. – Zapalił papierosa z paczki Maury i dodał zdławionym głosem: – Założą się, że już zabił Dezzy’ego. Stawiam funta przeciwko pensowi, że już unicestwił biednego gnojka.

Sarah serce waliło jak młot. Rodzina rozpadała się na jej oczach. Czuła w pokoju atmosferą strachu: Roy bał się o syna, a Maura i Garry bali się spotkania z Vikiem Joliffem. Zawsze go lubiła, lecz on przyszedł do niej do domu, żeby ich zastraszyć. Taka była zadowolona, że go widzi, tak się cieszyła, że o niej pamięta, a on ją wykorzystał.

Ciągle jej to doskwierało.

Chciałaby mieć nadzieją, że wkrótce wszystko wróci do normy. Miała jednak złe przeczucia i gniotło ją w lewym boku – zupełnie jak wtedy, kiedy jej syn, Benny, został zamordowany. Obudziła się z tym gnieceniem dzisiaj w nocy i była przekonana, że to ostrzeżenie przed czymś strasznym wiszącym nad rodziną, którą jednocześnie kochała i nienawidziła.

Maura objęła ją ramieniem i zapytała łagodnie:

– Wszystko w porządku, mamo?

Kiwnęła głową, zmuszając się do uśmiechu.

– Oczywiście, moje dziecko. Przestaniesz wreszcie doprowadzać mnie do szału swoimi pytaniami?

W jej słowach było więcej irytacji, niżby chciała. Zobaczyła pytające spojrzenia Roya i Garry’ego.

– Nie wsypałaś nas znowu, mamo?

Gal zażartował, ale Sarah poczuła się zdruzgotana aluzją do przeszłości. Jej stara, zmęczona twarz ściągnęła się jeszcze bardziej.

– Daj spokój, Gal. Czy nie dość napsułeś mi dziś krwi?

Maura przytuliła matkę.

– Nie słuchaj go, wiesz, jaki bywa upierdliwy. Sarah wstała i wyszła z pokoju.

– Jesteś z siebie zadowolony, Gal?

Wzruszył ramionami i dalej popijał herbatą.

– Przeboleją to.

Roy z niechęcią przyglądał się bratu i siostrze gotowym do zwarcia.

– Powinieneś pamiętać, ile matka ma lat. Czy kiedykolwiek pomyślałeś o czymkolwiek poza sobą i swoim nienasyconym żołądkiem? – wycedziła Maura.

Garry zarechotał. Prowokował ją, wiedziała o tym.

– Posłuchaj no, morały w rodzaju „nie rób drugiemu, co tobie niemiłe” zostaw na własny użytek. Odchrzań się. Nie będziesz mną rządzić, nigdy nie rządziłaś. Ani Michael, ale on był zbyt tępy, żeby to zauważyć.

79
{"b":"103507","o":1}