Ruszył przez kuchnię do ogrodu, a ona za nim.
– Zrób mi herbaty, bądź grzeczną dziewczynką.
Zamknął jej przed nosem drzwi przybudówki, a Carla nie była taka głupia, żeby pchać się, gdzie jej nie proszą. Wróciła do domu i zrobiła herbatę. Dwie minuty później wpadł z powrotem do kuchni.
– Kto był w przybudówce?
Wzruszyła ramionami.
– Wszystko zostało wyczyszczone, zanim cię zapuszkowali. Rusz makówką, Benny. Kiedy gliny przyszły tu potem, przewróciły wszystko do góry nogami.
Kiwnął głową, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co się stało. Zdarzało mu się, że ważne sprawy wylatywały mu z
pamięci. Pustym wzrokiem gapił się właśnie w przestrzeń, a Carla przyglądała mu się z niepokojem.
– Kto jest w samochodzie? – zapytała, bo dostrzegła, że ktoś siedzi w nieznanym bmw zaparkowanym przed domem. – Wygląda jak Dezzy.
Jej słowa przebiły się przez mgłę zasnuwającą jego umysł i wyszedł z domu, nie mówiąc już ani słowa. Wybiegła za nim.
– Masz jakieś pieniądze, Ben?
Wsadził rękę do tylnej kieszeni i wyciągnął plik banknotów, które zabrał z domu Abula. Rzucił je w jej stronę, wsiadając do auta. Zanim pozbierała pieniądze, już go nie było. Wróciła do domu z lżejszym sercem. Przynajmniej miała trochę funtów.
Joey spłynął ze schodów w jej szlafroku i zawołał wesoło:
– O, forsa! Ile ci dał?
Nagle zobaczyła go oczami babki i oczami wszystkich innych: to po prostu chciwy, antypatyczny pedał. Był to moment olśnienia.
– Odpieprz się, Joey.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Wstałaś dzisiaj z łóżeczka lewą nogą? Przepraszam, zapomniałem, że nie masz już własnego łóżeczka.
Z uśmiechem patrzył na jej urażoną minę. Przestał się uśmiechać, gdy pięść Carli wylądowała na jego kości policzkowej. Z płaczem pobiegł na górę, a ona krzyknęła za nim:
– Zdejmij z siebie mój szlafrok, do cholery!
Poprawił jej się nastrój, kiedy mu przyłożyła. Weszła do kuchni i przeliczyła pieniądze. Dopiero wtedy przyszło jej do głowy, że może powinna kogoś zawiadomić, że jej brat grasuje po mieście.
***
Jack był jedną krwawiącą raną. Dooleyowie byli naprawdę pod wrażeniem. Palili go kwasem i torturowali na różne sposoby, ale choć majaczył z bólu, nadal nie chciał mówić.
Tony zapalił kolejnego papierosa, zadzwonił do Maury na
komórką i powiedział, jak wygląda sytuacja. Nie przerywała mu, wysłuchała szczegółowej relacji o stanie Jacka. Czując mdłości na myśl o tym, co przeszedł, zapytała:
– I co zamierzasz teraz zrobić?
– Nie rezygnujemy, Maws. Mam ampułkę adrenaliny i zaraz mu ją zaaplikuję. Mam nadzieję, że podtrzyma go to przy życiu przez jakiś czas, choć szczerze mówiąc, myślę, że on się nie złamie. Nie sądziłem, że usłyszysz coś takiego, ale to prawdziwy twardziel.
– Na to wygląda. Informuj mnie na bieżąco.
– Co się dzieje z Bennym?
Zaśmiała się, lecz nie był to radosny śmiech.
– Skąd mam wiedzieć, Tony? Nie możemy go zlokalizować.
– Potrzebne ci to, dziewczyno?
– Jak cholerna dziura w moście. Dzwoń do mnie, dobrze?
– Jasne. To już nie potrwa długo.
Tony rozłączył się. Słuchając jednym uchem Shaggy’ego w piosence Oh, Carolina, przytupywał sobie do taktu. Jack był w opłakanym stanie. Twarzy już właściwie nie miał, połamali mu też prawie wszystkie kości. Znowu odzyskał przytomność i mamrotał coś niezrozumiale. Tony popatrzył na swoich synów, którzy pili kawę od McDonalda i palili skręta. Był z nich bardzo dumny. Dobrzy, porządni, pracowici chłopcy, którzy dbają o to, by ich żonom i dzieciom niczego nie brakowało. Miał rodzinę, którą można było podziwiać. Rozmyślał, co może się stać z Bennym Ryanem, i chciał o tym pogadać z synami.
Porozmawiali chwilę o prawnych konsekwencjach jego ekscesów i wrócili do Jacka. Był już prawie martwy. Polali go wodą z węża i zrobili zastrzyk w serce.
Ocknął się, ale był półprzytomny. Oczy miał całkowicie wypalone. Tony polał go benzyną i wydawało się, że zmysły mężczyzny zareagowały jeszcze na woń oparów. Wydał z siebie jakiś okropny dźwięk i synowie Tony’ego popatrzyli na siebie spode łba.
– Jeśli mnie rozumiesz, Jack, lepiej powiedz, co chcę usłyszeć, a szybko to skończę, obiecuję! – krzyknął Tony prosto w ucho Jacka, a raczej w to, co z niego zostało. – Zaczyna mówić… zamknijcie się, do cholery! Próbuje mi coś powiedzieć.
Pochylił się i wsłuchiwał uważnie. Wreszcie usłyszał: „Pieprz się!”.
Zerwał się, jednym pstryknięciem otworzył srebrną zapalniczkę Zippo, prezent od nieżyjącego syna, i rzucił ją na wrak człowieka u swoich stóp. Ciało buchnęło ogniem i Tony wraz z synami patrzył, jak Jack wije się na podłodze.
– Co za cholerna strata czasu, tato.
Tony wzruszył ramionami. Patrzył na płonące ciało.
– Niezupełnie. Zapłaciliśmy mu za Juniora. To bardzo ważne. Stern okazał się twardy i choć nienawidziłem go z całego serca, muszę wyrazić swoje uznanie. Niewielu facetów zniosłoby to, co mu zgotowaliśmy.
Pokiwali głowami. Tony ziewnął i dodał.
– Wyrzućcie go na wysypisko, ale najpierw zapakujcie do jakiegoś worka. Ja idę do domu trochę się zdrzemnąć.
Powiedziawszy to, zostawił ich i pojechał do pogrążonej w rozpaczy żony. Po drodze zadzwonił do Maury i zdał jej relację. Wcale nie był z siebie zadowolony. Robił się za stary na tę robotę. Był czas, kiedy cieszyło go wymierzanie okrutnej kary, ale tamte dni należały już do przeszłości i zdecydowanie nadeszła pora, by oddać ster chłopcom. Dzisiaj się o tym przekonał.
Dwa razy wymiotował na poboczu, zanim dotarł do domu, musiał też zjechać do zatoki, żeby opróżnić jelita, ale wiedział, że zapach palonego ciała będzie go jeszcze długo prześladował.
***
Kenny i Vic pili kawę w supernowoczesnej kuchni Jacka.
– Ciekawe, kto to wszystko dostanie.
Vic zaczął wciągać kolejną linijkę koki.
– Powinieneś to rzucić, stary. Miesza ci w głowie, a przy okazji także i mnie, a mamy się dogadać – powiedział Kenny.
– Założę się, że już siedzisz w majtkach u Maury Ryan. Dobra jest? – Widząc oburzony wyraz twarzy Kena, roześmiał się i dodał: – To tylko żart, ale już wiele lat temu byłeś na nią napalony. Pomyślałem sobie, że skoro ten ostani absztyfikant pomieszał jej szyki, mógłbyś wystartować do niej i zająć jego miejsce.
Przybrał minę lubieżnika, tak że Kenny mimo wszystko miał ochotę się roześmiać. Vic znowu był dawnym Vikiem. Przez krótki moment.
– Jak to się wszystko stało? Moja Sandra, twoja Lana. Jaka kanalia się za tym kryje?
Kenny nie odpowiedział.
– Chcesz wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi, Ken? Żebyś mógł pojechać z powrotem do Ryanów i za powtórzenie im tego odzyskać dla mnie kokę?
Kenny wstrzymał oddech.
Vic wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu, którego bali się wszyscy, nawet jego stara matka.
– Takiego wała! Powiedz swojej Maurze, że będę pertraktował tylko z nią samą, jasne?
Kenny potrząsnął głową.
– Ryanowie tego nie kupią…
Vic przerwał mu.
– Pieprzyć cię, Kenny. I pieprzyć ich wszystkich. Jeśli chcą coś wiedzieć, tak właśnie ma być. Podam im czas i miejsce w ciągu dwudziestu czterech godzin.
Nie było już wiele do powiedzenia. Vic wciągał następną porcję koki i Kenny wiedział, że nie warto sobie strzępić języka.
– Porwali mojego brata… Mogę to przełknąć, tak pogrywamy, ale niech choć włos spadnie ze łba tego sukinkota, wtedy bez dwóch zdań będę się mścił. Ale powiedz im, że teraz chodzi mi o kokę, a dokładniej o kokę Jacka. Byliśmy partnerami i jest tam ładnych parę funtów.
Kenny kiwnął głową.
– Zrozumieją to. Jeszcze nigdy nikogo nie wystawili do wiatru.
– Na razie nie. Choć Tommy, jak sądzę, powiedziałby co innego.
– A gdzie jest Tommy?