Литмир - Электронная Библиотека

Posłał staruszce najbardziej czarujący ze swoich uśmiechów i zapytał przymilnie:

– Można jeszcze trochę tego wspaniałego ciasta? Jeżeli była choć trochę podobna do jego własnej babki, to te słowa powinny mieć magiczną moc. I miały. Sarah zerwała się z krzesła i ukroiła mu następny kawałek. Tennant skinął głową na znak aprobaty i puścił oko do Maury, która uśmiechnęła się.

Wygląda na to, że mają nowego rekruta. Najlepiej było werbować młodych, bo przyzwyczajało się ich do pobierania dużej kasy, zanim zdążyli się zorientować, czego się od nich wymaga za te pieniądze.

– Jeśli się pokaże, to skontaktujecie się z nami? – zapytał Tennant.

Maura i Sarah przytaknęły.

– Oczywiście. Martwimy się o niego tak samo jak wy – powiedziała Maura.

Rzeczywiście się martwiła. Może znowu kogoś zabił, tym razem w biały dzień? Wiedziała, że jest do tego zdolny.

Sarah nadal się uśmiechała, kiedy odprowadzały dwóch młodych mężczyzn do wyjścia. Gdy wyszli, przedrzeźniała ich, chichocząc:

– „Jeśli się pokaże, skontaktujecie się z nami?”. – Nie przejmując się lekko zgorszoną miną Maury, dodała: – Akurat! Jezu, ten chłopak będzie musiał wyjechać z kraju, żeby się z tego wyplątać, ktokolwiek by za nim stał. Załamanie nerwowe! Jeśli w to uwierzą, da się im wcisnąć wszystko.

Maura uśmiechnęła się.

– Mogę mu kupić opinię medyczną, jaką zechcę, mamo powinnaś to wiedzieć.

– Oczywiście, że możesz, ale czy zrobiłabyś mądrze? On jest całkiem świrnięty, to pomyleniec Garry do kwadratu… co można więcej powiedzieć. Boże, wybacz mi, przecież Gal jest moim dzieckiem, ale zawsze miał nie po kolei w głowie.

Maura przytuliła ją i powiedziała wesoło:

– Mamo, w tej rodzinie wszyscy jesteśmy trochę zwariowani.

Sarah wywinęła się z jej objęć i rzekła bardzo poważnie:

– Cóż, to dziedzictwo po linii ojca. Oni rzeczywiście byli trochę dziwni. Jego matka miała manię wielkości. Kiedy mój ojciec zobaczył ją po raz pierwszy, zapytał: „Kim jest ta macadamia?”.

Pokiwała głową dla podkreślenia wagi swoich słów i zirytowała ją reakcja Maury, która padła na krzesło w przejściu i ryczała ze śmiechu. Histeryczny śmiech, pomyślała Sarah. Jeśli ktokolwiek żyje w prawdziwym napięciu czy stresie, jak to nazywają teraz w czasopismach, jest to na pewno jej córka – kochana, zagubiona i z gruntu dobra.

– Chodź, chodź, zrobię jeszcze herbaty, chociaż mamy już jej po dziurki w nosie.

Maura potulnie poszła za matką.

Gdy siedziały razem w kuchni, Sarah z zaskoczeniem stwierdziła, że nie ma dla niej znaczenia, czy wróci do swojego domu, czy nie. Córka jej potrzebowała, więc pozostanie tu tak długo, jak Maura będzie chciała. Ich przywrócona na nowo bliskość została przypieczętowana raz na zawsze. Dobrze jej było przez te kilka ostatnich dni. Czuła się znowu użyteczna i kochana. Miłość córki otuliła ją jak płaszcz, a niczego nigdy bardziej nie pragnęła, niż czuć się kochaną przez własne dzieci i być im potrzebną.

***

Carla leżała w łóżku w domu Sarah w Notting Hill i rozmyślała nad swoim życiem. Wydawało jej się, że po awanturze z Maurą o Toma powoli wychodzi z jakiegoś transu. Dlaczego zrobiła to, co zrobiła? Aż tak rozpaczliwie pragnęła mężczyzny, że sięgnęła po cudzego? Bawiło ją, że to był facet Maury? Postanowiła zapomnieć o bolesnej sprawie. Podobnie jak ciotka miała wybiórczą pamięć. I tak jak ciotce doskonale jej to służyło.

Całe życie żyła w cieniu Maury i nikt z rodziny nie traktował jej poważnie. Powinna pracować, spróbować wziąć własne życie w swoje ręce, to prawda. Ale uzależniła się od opieki Maury, pieniędzy bez pracy i pozycji. Gdy ludzie dowiadywali się, do jakiej należy rodziny, traktowali ją jak księżniczkę. W pewnym sensie rozumiała Bena. Rozpaczliwie pragnął być taki jak Michael, jak „chłopcy”, jego wujowie, i nadrabiał swoje kompleksy brutalnością. Chciał w ten sposób prześcignąć Michaela. Jednak nie miał jego zalet – powstała więc niebezpieczna mieszanka.

Carla szukała dla siebie usprawiedliwienia, ale nie zmieniało to faktu, że postąpiła źle, bardzo źle. Jednak od lat żywiła do Maury urazę. Gdy dostała od niej nowy samochód i pochwaliła się nim przed ojcem, uderzył ją wyraz jego twarzy. Nagle zrozumiała, że i on, i matka uważają ją za darmozjada. Janine spojrzała na samochód i powiedziała, że wygląda na bardzo drogi. Ojciec nic nie powiedział, tylko odszedł, co bardzo Carlę zraniło i zarazem rozzłościło. Pocieszyła się wtedy tym, że Benny, zachwycony autem, wyprosił przejażdżkę, żeby się pochwalić kolesiom. Szczerze mówiąc, też lubiła się popisywać przed wszystkimi, czym tylko mogła.

W końcu przejrzała na oczy – ludzie uważają ją za pijawkę i mają rację. Dzięki Maurze łatwo jej się żyło. Ciotka dawała jej wszystko, czego tylko zapragnęła, i dawała z uśmiechem, z serca. A ona brała to, skrycie nienawidząc kobiety, która była dla niej taka hojna.

Teraz jednak zrobiłaby wszystko, by znowu wkraść się w łaski ciotki. Chętnie wskoczyłaby do samochodu i pojechała do niej, gdyby tylko wiedziała, że zostanie ciepło powitana i potraktowana życzliwie, jak było do niedawna. Bo Maura zawsze akceptowała ją taką, jaka była. Niestety, ona sama siebie nie akceptowała. Ale za to też winiła ciotkę, za własne poczucie niższości. A przecież sukces Maury sama uznała za wzór dla siebie, choć w głębi duszy zdawała sobie sprawę, że nie mogło być mowy o rywalizacji między nimi – ciotka wygrywałaby zawsze, z założonymi rękami.

Bardzo się różniły. Maura chętnie pomagałaby każdemu, uszczęśliwiała innych, na ile to było w jej mocy, a ona lubiła oczerniać i wyszydzać ludzi, jeśli nad nią górowali.

Bez rodziny byłaby nikim, kompletnym zerem. Ale była zbyt samolubna, żeby przejmować się ich problemami. Załamanie ojca działało jej tylko na nerwy, choć skrzętnie to ukrywała. Nawet gdy robiła to, czego od niej oczekiwano, nikt nie miał pojęcia, co naprawdę myśli.

Chciała, żeby jej syn był idealny, a nie był. Teraz, kiedy potrzebowała go bardziej niż kiedykolwiek, Joey, nieodrodny syn swojej matki, zaczął ją lekceważyć, bo nie miała pieniędzy. Był wstrętnym egoistą. Nadal dostawał kieszonkowe od Maury, lecz nie zaproponował Carli, że się z nią podzieli. A ona była pod kreską – wciąż za dużo wydawała, weszło jej to w nawyk. Przedtem zajmowała się tym Maura, jak wszystkim innym. Teraz Carla była dokładnie spłukana i nikogo nic a nic to nie obchodziło.

Zachciało jej się płakać. Benny nie miał dla niej czasu, jak reszta rodziny. Miała przyjaciół, ale to nie byli prawdziwi przyjaciele. Obmawiali się nawzajem i śmiali z cudzych niepowodzeń, tylko pozorowali zażyłość. Bawił ich żart, że przyjęcia się przeciągają, gdyż nie ma odważnego, kto by pierwszy wyszedł, bo reszta natychmiast wzięłaby go na języki. Z takimi ludźmi spędziła większą część życia i wiedziała, że tylko traciła z nimi czas. Gdyby dowiedzieli się o aferze z ciotką unikaliby jej jak trędowatej. Przecież przyjaźnili się z nią głównie ze względu na Maurę Ryan. Uwielbiali słuchać opowieści o niej, ale teraz Carla rumieniła się ze wstydu, przypominając sobie, co czasami wygadywała na temat ciotki.

Była wobec niej wredna i paskudna, a ona naprawdę na to nie zasługiwała; w życiu Carli znaczyła więcej niż wszyscy tak zwani przyjaciele. Oni cieszyliby się, gdyby wiedzieli, że Carla wypadła z łask, choć słyszałaby słowa współczucia. Musiała odzyskać zaufanie Maury, i to nie tylko ze względu na finanse. Potrzebowała przyjaznych ramion, żeby się wypłakać, a jedynie ona je oferowała.

Kiedy usłyszała dzwonek, otworzyła drzwi i oniemiała na widok brata. Twarz jej się na moment rozjaśniła, ale chwilą potem przypomniała sobie o głowie w szafie.

– Co ty tu u diabła robisz?

Omal jej nie przewrócił, wchodząc do środka.

– Miłe powitanie, siostrzyczko. Przypomnij mi, żebym się zrewanżował tym samym, kiedy cię następnym razem zobaczę.

75
{"b":"103507","o":1}