Chłopak usiadł i zasłonił twarz rękami, żeby osłabić kolejne ciosy. Benny walił go raz po razie.
– Gdzie, do kurwy nędzy, jest Abul? Ostrzegam, lepiej mi powiedz, bo zabiję najpierw ciebie, a potem całą twoją rodzinę.
Casha zastanawiał się, czy to nie sen. Groził mu facet, którego jego brat kochał jak nikogo innego.
– A skąd mam to wiedzieć? On mi nigdy nic nie mówi, dobrze wiesz.
Był bliski płaczu ze strachu. Benny zobaczył, że jego twarz puchnie, i uderzył jeszcze raz.
– Człowieku, na litość boską! Co w ciebie wstąpiło?
Benny dźgnął go palcem w czoło.
– Gdzie jest twój brat? Pytam po raz ostatni.
Cashę aż mdliło ze strachu.
– Nie wiem. Przysięgam, że nie wiem. Może być wszędzie.
Benny wiedział, że chłopak mówi prawdę, było oczywiste, że w ogóle nie ma pojęcia, o co chodzi. Był zasranym tchórzem. Gdyby wiedział, toby powiedział.
– A kto może to wiedzieć? Z kim się kumpluje oprócz mnie?
Widział, że Casha gorączkowo szuka odpowiedzi.
– No, gadaj. Nie mam zamiaru przepieprzyć tu całego dnia.
– Dezzy… Zapytaj tego cholernego Dezzy’ego, często wałęsają się razem.
– Mówisz o kuzynie Dezzym?
Casha przytaknął i Benowi nagle zrobiło się go żal.
– Nic do ciebie nie mam, Casha, OK?
Ten kiwnął głową, czując ulgę, że już po wszystkim.
– O co tu, do cholery, chodzi, Ben? Co się za tym kryje?
Benny popatrzył na mały stolik przy łóżku i wziął stamtąd budzik. Był bardzo ciężki, cały mosiężny, z rzymskimi cyframi. Uderzył nim chłopaka w głowę, a potem powtórzył to wielokrotnie. Każdy cios był silniejszy od poprzedniego.
Obserwował swoją ofiarę obojętnie. Casha wiedział, że umiera, i walczył o życie. W końcu przestał się ruszać. Benny był pewien, że nie musi sprawdzać, czy oddycha.
To miała być wiadomość dla Abula. Eks-przyjaciel wypełza z najgłębszej nory, gdy rozejdą się wieści o śmierci brata. Przejrzał rzeczy Cashy i znalazł jeszcze jeden numer Abula. Schował karteczkę do kieszeni i zszedł na dół. Aż dygotał z podniecenia. Rozwiąże to wszystko sam, a wtedy Maura i Garry przekonają się, że potrafi kontrolować sytuację i samego siebie, kiedy trzeba.
Natychmiast zapomniał o zwłokach Cashy stygnących w sypialni. Zrobił sobie w kuchni kawę i grzanki. Włączył przenośny telewizor i zobaczył, że mówią o nim w wiadomościach. Biedny Jonny został oskarżony o pomaganie mu w ucieczce. Trzeba będzie dopilnować, żeby dostał gratyfikację. Załatwi tę sprawą, kiedy to wszystko się skończy. Przełączył na talk-show Trisha i jedząc śniadanie, oglądał ludzi, którzy poddali się badaniu DNA w celu ustalenia ojcostwa.
Uwielbiał takie programy i zawsze go dziwiło, że ludzie sami sobie szykują taki podły los. Nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby przyjrzeć się sobie. Szczerze wierzył, że jest absolutnie normalnym facetem, że jest w porządku. Oglądając tych biednych durniów w telewizji, nie mógł zrozumieć ani ich samych, ani ich pogmatwanego życia, ale tragedie innych go fascynowały.
Pomyślał o dziecku i nagle ogarnął go żal. Gdyby Carol nie była tak cholernie wścibska, gdyby nie grzebała w jego szafie, można byłoby uniknąć kłopotów.
Tak bardzo zgłodniał, że musiał zrobić sobie więcej grzanek i kawy, zanim się nasycił. Przypomniał sobie, że nie jadł od poprzedniego wieczoru, więc miał prawo być bardziej głodny niż zwykle. No i w końcu miał za sobą wyczerpującą noc. Był zmęczony i zdenerwowany. Niedobra kombinacja w przypadku Bena Ryana. Ale uważał, że upora się ze wszystkim, a potem przekima parę godzin i wstanie jak nowo narodzony, jak mawiała babcia.
Wziął szybki prysznic i pogwizdując, ruszył w dalszą drogę. Tym razem wziął samochód Cashy. Było to sympatyczne małe bmw i w nim czuł się świetnie za kierownicą, zwłaszcza po przejażdżce lichym peugeotem. Spaliłby się ze wstydu, gdyby ktoś znajomy zobaczył go w tamtym gruchocie. Na wieki okryłby się hańbą. Za to bmw było takim świetnym autkiem, że pomyślał, czy nie warto kupić takiego dla siebie.
Śmiertelnie wystraszył innego kierowcę, przejeżdżając na czerwonym świetle i przecinając mu drogę. Wkurzył go ten człowiek, ale nie miał czasu, aby się z nim rozprawić. Misja, jaką miał do wypełnienia, nie pozwalała na zwłokę.
W takim stanie umysłu Benny Ryan wyruszał na poszukiwanie dawnego przyjaciela.
***
Jack płakał z bólu, a Tony Dooley Senior powtarzał w kółko:
– Powiedz mi to, co chcę usłyszeć, Jack, a obiecuję, że skończymy szybko.
Torturowany Jack był bliski obłędu. Miał złamaną rękę, a twarz go paliła od kwasu, którym Tony kropla po kropli kapał mu na twarz w regularnych odstępach czasu. Ale padnie trupem, a nie zacznie mówić. Połamali go i wykończą, lecz umrze, mając choć tę satysfakcję, że nie zmusili go do mówienia. Nie chodziło tu o żadną lojalność, tylko o zawodowy honor. Zabił na zlecenie dziesiątki ludzi i zawsze patrzył z pogardą na tych, którzy bełkocząc błagali o litość i dopóki nie wydali ostatniego tchnienia, próbowali iść na układy. Przysięgał sobie wtedy, że sam nigdy się do tego nie zniży.
– Zaczynam tracić cierpliwość, Stern.
Jack prawie majaczył, twarz paliła go żywym ogniem.
– Proszę, Tony, daruj już sobie, bracie. Dość!
Próbował usiąść.
Tony skinął na swojego drugiego pod względem starszeństwa syna i Winston Dooley przytrzymał w górze zdrową rękę ofiary, a ojciec roztrzaskał łokieć kijem baseballowym.
Jack zawył, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Jeśli o nich chodzi, mógł sobie wyć do woli. Nikt go nie usłyszy w tym szeregowym garażu w Brixton, zważywszy na hałas wokół. A nawet gdyby usłyszał, i tak uzna, że to nie jego pieprzony interes. Taka dzielnica. W sąsiednim garażu była zainstalowana aparatura nagłaśniająca i cały czas leciała muzyka reggae. Dla
Jacka było to nawet gorsze od tego, co mu robili. Wymiotując z bólu, bezskutecznie próbował przeturlać się na bok, nie mogąc wspomóc się rękami. Nigdy w swoim życiu nie doświadczył takiego bólu.
Tony otworzył butelkę z kwasem i uniósł ją nad okiem Jacka
– Wypalę ci dziurę w mózgu, jeśli mi nie powiesz, co chcę wiedzieć. Nie wywiniesz się z tego, słyszysz?!
Dooley Senior trząsł się z wściekłości. Bardzo kochał swojego najstarszego syna, a Maura Ryan była jego najlepszą przyjaciółką. Tony Junior nie żył i Jack musiał zapłacić za prowadzenie podwójnej gry. Powinien dwa razy pomyśleć, zanim zrobił sobie wrogów z Dooleyów i Ryanów.
– Już jesteś martwy, Jack. Możesz umrzeć szybko albo powoli, ale umrzesz, to już koniec. Vic na pewno nie łudzi się, że wytrzymasz, każdy by pękł po takich torturach. Nie przyniesie ci to ujmy.
Jack nie mógł nawet ruszyć ręką, żeby ochronić twarz i oczy. Kilka kropli kwasu kapnęło na jego gałkę oczną. Odruchowo zacisnął powieki, ale kwas natychmiast je przeżarł. Przez chwilę Jack wrzeszczał, a potem stracił przytomność. Tony wylał na niego wiadro zimnej wody.
– Odkręćcie wodę i polejcie go z węża.
Zapalił papierosa Benson amp; Hedges i patrzył, jak cucą jego ofiarę. Był pod wrażeniem. Jack zniósł znacznie więcej, niż wydawało się to możliwe. Tony poruszał się w świecie, w którym każdy człowiek był tylko bydlakiem.
Teraz widział, jak bardzo się mylił.
***
W opuszczonej stodole na terenie posiadłości Sterna nie było już nikogo oprócz Vica, gdy Kenny tam dotarł.
– O co chodzi tym razem? – zapytał znużony. – I niech to będzie dobry powód, Vic, bo potrzebuję snu dla zachowania urody.
Vic poklepał go jowialnie po ramieniu.
– Snu nigdy za mało. – Objął Kenny’ego ramieniem. – przyrządzimy sobie jakieś śniadanie. Umieram z głodu.
Kenny rozejrzał się dookoła.
– Gdzie jest Tommy Rifkind?
Vic wzruszył ramionami.
– A kto to wie, bracie? Na pewno nie ja. Cały Vic, zapowiada, że organizuje spotkanie, a potem nawala. Z każdym dniem coraz bardziej odbiera mu rozum. Kenny rzucił niby to mimochodem: