– Chyba żartujesz!
– Czyżby?
Joss ruszył do swojego samochodu, nie oglądając się za siebie, a oszołomiony jego słowami Tommy dalej bez ruchu siedział w swoim. Wiedział, że tym razem grubo przesolił.
Kochał Maurę i choć czasem go drażniła, bardzo mu na niej zależało. Joss miał prawo mu się dziwić – jak u licha mógł liczyć na to, że mu się upiecze? W dodatku nie tylko to miał na sumieniu.
***
Billy Mills wszedł do klubu Maury jak udzielny książę. Wszystkie dziewczęta go uwielbiały, więc jak tylko rozchodziła się wieść, że jest w klubie, jedna przez drugą biegły do niego. Billy rozdawał uśmiechy jak łaskawy monarcha, całował ich dłonie, każdej mówił „moja kochana” i „najdroższa”. Traktował je z szacunkiem, co dla uprawiających ten zawód dziewczyn wiele znaczyło. W każdym razie właśnie tym je kupował.
Był przystojny i nie był sknerą, więc dziewczyna, której udało się go złapać na noc, miała podwójną satysfakcję.
Dwie blondyny, jedna z silikonem, rywalizowały o niego bez wrogości. Billy, zwolennik naturalnego wyglądu, wybrał dziewczynę z małymi kształtnymi piersiami – przynajmniej nie będą mu latały pod ręką na boki. Uważał, że nie ma nic gorszego niż tanie implanty. Od razu przechodziła mu ochota.
Zamówił sobie podwójne remy martin i sączył koniaczek, leniwie obmacując wybraną blondynkę, Stellę, która naprawdę nazywała się Gloria Stennings. Miała dwadzieścia osiem lat i mieszkała z gapowatą rastą. Była uzależniona od koki, jak większość dziewcząt, i oczy błyszczały jej nienaturalnie, gdy opowiadała o sobie niestworzone historie.
Billy’ego guzik to obchodziło, był przyzwyczajony do bajdurzenia dziwek i nawet lubił dziewczyny z odrobiną wyobraźni.
Roy zszedł do niego na dół z prośbą, żeby pofatygował się na górę porozmawiać z Maurą. Nie chciało mu się, ale nawet nie pomyślał, że mógłby odmówić. Uszczypnąwszy jeszcze cycki Glorii i szepnąwszy jej w ucho: „Rozgrzewaj się, mała” poszedł. Czekała w blasku chwały wybranki Billy’ego na tę noc. Był miłym facetem i dobrze płacił. Czego więcej może chcieć dziewczyna?
***
Leonie wróciła do swojego małego mieszkanka w Woodford Green. Po fatalnym dla Jacka popołudniu uznała, że powinna na jakiś czas zniknąć z horyzontu. Była przerażona, gdy zobaczyła, co mu zrobili, ale domyślała się, że ich sprowokował. Jack miał zbyt wygórowane mniemanie o swoich talentach w łóżku i poza nim. Dał jej niemało okazji, by poczyniła to spostrzeżenie. Odczeka parę tygodni, może sam się z nią skontaktuje. Najgorsze, że będzie teraz wyglądał jak monstrum. Przypominał jej Frankensteina, zanim jeszcze dostał się w łapy Ryanów.
Potrzebowała gotówki. Pieniądze przepływały jej przez ręce jak woda i zawsze ich brakowało. Była drogą utrzymanką i szczyciła się tym. Wydzwoniła paru kumpli i podsunęli jej niezłego frajera. Dostała też zajęcie tancerki w „Spearmint Rhino”. Życie musi toczyć się dalej, wiadomo.
Pukanie do drzwi zaskoczyło ją, otwierała niechętnie. Odskoczyła gwałtownie, bo czymś w nią rzucono. Ale gdy zobaczyła chmurę dziesięciofuntowych banknotów, opadających powoli na podłogę niewielkiego holu, zapiszczała z radości.
– Ty wariacie! Co robisz?
W jej głosie była słodycz, jaka wzbierała w Leonie jedynie na widok pieniędzy.
Garry Ryan wyjął kolejny plik banknotów i zaczął nim potrząsać nad jej głową. Leonie była w siódmym niebie. Nie zamierzała patrzeć darowanemu koniowi w zęby. Miała na sobie króciutki szlafroczek z „Victoria’s Secrets”, więc przemknęło jej przez głowę, że powinna ogolić nogi.
– To jak, dogadaliśmy się?
Kiwnęła głową. Był trochę podstarzały, to fakt, ale wyglądał na niezłego ogiera.
– Oczywiście.
– Obszukaj mnie. No, nie bój się.
Rozpiął marynarkę, odsłaniając wypchane forsą wewnętrzne kieszenie. Z przodu jego spodni uwydatniała się wyraźna wypukłość – raczej nie jest to kolejny zwitek banknotów, pomyślała Leonie, na pół z zadowoleniem, na pół z żalem. W porównaniu z nim Jack był żałosnym sknerą, a jej najbardziej wilgotno w majtkach robiło się na hasło „pieniądze”.
Piszczała z uciechy i Garry śmiał się razem z nią. Miał nadzieję, że warta jest dziesięciu tysiączków, a zważywszy na odpowiadający jego gustom egzotyczny kolor skóry, warta była w każdym razie tego, żeby dać jej szansę wykazania się swymi talentami.
Splótł dłonie, aż zatrzeszczały mu palce w kostkach.
– Bierz sprawy w swoje rączki, kochanie. Przed tobą niepowtarzalna życiowa szansa.
Leonie nie miała nic przeciwko temu. Zawsze chełpiła się, że w tej sztuce doszła do mistrzostwa.
***
Vic zaszył się w kolejnej dziupli. Tym razem był to apartament na Dolphin Square. Młoda Azjatka, która tu pomieszkiwała, powitała go uśmiechem. Odpowiedział uśmiechem na uśmiech, ale postanowił dopilnować, żeby się wyprowadziła następnego dnia rano. Nie znosił ciemnoskórych panienek.
Uznawał jedynie młodziutkie Angielki, bo był nie tylko rasistą, lecz także brytyjskim nacjonalistą. Nienawidził każdego, kto nie był czystej krwi Anglikiem, nie wyłączając Irlandczyków i Walijczyków. Nie postrzegał siebie jako rasisty, ale jako człowieka, który potrafi odróżnić to, co dobre, od tego, co złe.
Zajrzał do lodówki, w której znalazł wędzonego łososia i szampana. Westchnął. Miał ochotę na jajka na bekonie i dużą porcję tostów, a nie na to pedalskie jedzenie. Zrobił sobie jakieś kanapki i sprawdził, czy ma nowe wiadomości na swoich komórkach. Zmieniał telefony codziennie. Chociaż były niemożliwe do namierzenia, nie pozwalał sobie na żadne ryzyko.
Właścicielem mieszkania był jego stary kumpel, z którym wiele lat temu siedział w więzieniu w Durham za zbrojny napad.
Georgie Baxter był znowu na odsiadce, ale miał głowę na
karku i nieźle się urządził, zanim go zamknęli. Założył kilka stron porno razem z innym wyjadaczem, entuzjastą Internetu którego wyszukał w Wandsworth, i teraz ciągnęli z tego grubą forsę. Bawić się w porno biznes lubił i jeden, i drugi, ale żaden nie potrzebował Vica Joliffa uwieszonego u szyi.
Vic zadzwonił do swojej starej matki i pogawędził z nią chwilę, nieświadom tego, że właśnie zaczynają się do niego dobierać.
***
Billy pilnie słuchał Maury, oczy mu błyszczały, na twarzy pojawił się nerwowy tik.
– Mówisz serio?
Kiwnęła głową.
– Jak najbardziej serio. Znajdziesz Vica, a ja dam ci okrągłe trzy miliony w gotówce. O co chodzi, nie wyglądam na tyle kasy?
Mówiąc to, otworzyła skórzaną teczkę. Zobaczył taką kupę forsy, jakiej nie widział na oczy przez całe życie.
– Uruchom wszystkie swoje kontakty i znajdź mi tego alfonsa. Mam dość tej zabawy w kotka i myszkę. Muszę wiedzieć, kto go osłania. Przysięgam, że nigdy nie wyjawię źródła informacji, nawet moim braciom, OK?
Billy kiwał głową, rozważając wszystkie za i przeciw.
– Słyszałem… ale to tylko pogłoski, pamiętaj, nie do powtarzania… więc słyszałem, że skumplował się z twoim dawnym irlandzkim wspólnikiem. Kelly, tak chyba ten facet się nazywa.
Maura przymknęła oczy.
To właśnie Kelly zabił jej najstarszego brata w przekonaniu że Michael w latach osiemdziesiątych, w szczytowym okresie fachów bombowych na terenie Anglii, wydał Brytyjczykom współpracowników IRA.
– A po jaką cholerę ludzie z IRA mieliby wiązać się z Vikiem?
Nie mogła uwierzyć tym pogłoskom.
– Mają także powiązania z kimś z twojego najbliższego otoczenia, Maura.
Najwyraźniej był zakłopotany, a jej zabrakło tchu, jakby otrzymała cios w splot słoneczny.
– Czy nie chodzi przypadkiem o Toma Rifkinda?