Литмир - Электронная Библиотека

– Jak myślisz, czy to nas rozdzieli?

Potrząsnął smutno głową.

– Mam nadzieję, że nie. Jest mi bardzo dobrze z tobą. Po śmierci Giny zastanawiałem się, czy znajdę jeszcze kogoś, na kim mi będzie zależało. Przyznaję, że nieraz trudno mi zaakceptować cię w roli bossa. Ale wiem, że zawsze to robiłaś i potrafię to uszanować.

Objął wzrokiem luksusową dębową kuchnię, w której siedzieli. Miał pieniądze, ale nie na standardy Maury. Jego elegancka rezydencja w Liverpoolu była tej samej wielkości co ten dom i dopóki nie przyjechał tu, na południe, żeby spotkać się z tą kobietą, zadowalało go to, co posiadał. Teraz często bywał zdegustowany. Nie mógłby dorównać jej poziomowi życia. Ten dom to przecież tylko jedna z jej nieruchomości. Ogromna rezydencja w Essex wystarczyłaby, żeby rozwiązać kryzys mieszkaniowy w Londynie. Maura nie mieszkała tam od wybuchu bomby. Ale Tommy wiedział, że ciężko pracowała przez całe życie, aby osiągnąć taki standard, i to budziło szacunek. Niemniej czasami narastał w nim bunt. Tu, na południowym wschodzie, nic nie mogło się wydarzyć bez wyraźnego przyzwolenia tej kobiety. Nawet on musiał grzecznie zapytać o zgodę, zanim obrabował bank albo pocztę, a potem płacił jej niewielki procent za ten przywilej. Dla mężczyzny było to poniżające, nie mógł tego polubić.

Chwyciła jego rękę.

– Naprawdę jesteś dla mnie ważny, Tom, i to bardzo.

– I wzajemnie, wiesz o tym.

– Terry miał problemy z moją rodziną… z tym, czym się trudnimy.

Tommy zaśmiał się złośliwie.

– To chyba oczywiste. On, były glina…

Zmieniła się na twarzy, więc urwał w pół zdania.

– Przepraszam.

Uśmiechnęła się blado.

– W porządku. Chłopcy nie inaczej o nim myśleli.

Palcem uniósł lekko jej podbródek i przyciągnął twarz Maury do swojej. Delikatnie ją całując, głaskał drugą dłonią jej jedwabiste włosy. Taką ją kochał. Uległą. Kobiecą. Z tymi wszystkimi cechami, jakie chciał widzieć w kobiecie. Poczuł przypływ pożądania, które jej dotyk natychmiast wyzwalał w jego ciele, i chciał przeciągnąć tę chwilę jak najdłużej.

Odsunęła się pierwsza, jak zwykle.

– Co ty w nim widziałaś?

Usłyszała w jego głosie nieskrywaną ciekawość i dobrze się zastanowiła, zanim odpowiedziała. Zdobyła się na tyle szczerości, na ile mogła sobie pozwolić.

– Poznałam go jako młoda dziewczyna. To była randka w ciemno. Zaaranżowała ją Marge, moja przyjaciółka. Nie wiedziałam, że on jest gliną, a kiedy się zorientowałam, było już za późno. Zakochałam się w nim po uszy.

Jej otwartość sprawiła, że Tommy poczuł współczucie dla tamtej dziewczynki brutalnie wyrwanej ze snu.

– Byłam w ciąży, ale zanim mu o tym powiedziałam, zdążył się zorientować, czym zajmuje się Michael. Właściwie sama się dziwię, że tyle czasu byliśmy ze sobą, zanim ktokolwiek się połapał. Michael cholernie się wkurzył. Omal go nie zabił. Ale Terry już wcześniej mnie rzucił. Nie dowiedział się nawet o dziecku…

Jej głos ścichł, gdy wspominała stare rany.

– A co się stało z dzieckiem?

Słuchał z dużym zainteresowaniem, gdyż nigdy dotąd nie mówiła o tak osobistych sprawach. Był nie tylko zaintrygowany, również zadowolony, że mu zaufała.

– Mama zabrała mnie na skrobankę do wschodniego Londynu. To były lata sześćdziesiąte, takie rzeczy robiło się gdzieś potajemnie, był strach, żeby sąsiedzi niczego się nie domyślili. Ale coś poszło nie tak i nie mogłam już mieć dzieci.

Głos jej się załamał. Pociągnęła łyk wina, zanim podjęła opowieść.

– Potem Michael wziął mnie do rodzinnej firmy. A Terry i ja spotkaliśmy się znowu, kiedy policja zaczęła nam deptać po piętach. Okazało się, że ani mnie, ani jemu nie przeszło i zeszliśmy się znowu. Bo to była naprawdę miłość. Kochałam go i zawsze będę go kochać, choć teraz nie jestem w nim zakochana, jeżeli coś z tego rozumiesz.

Świadomie nie rozwodziła się nad okolicznościami, w jakich zetknęli się ponownie. To były rodzinne sprawy, nic do nich Tomowi. Nie musi wiedzieć, że jej własna matka poszła z donosem na policję, z obciążającymi Maurę papierami którymi Geoffrey, czarna owca wśród braci Ryanów, zamierzał ją szantażować, ale spotkał go zasłużony koniec z rąk IRA. A wcześniej jeszcze zabili jej ukochanego Michaela, sądząc, że wydal Brytyjczykom jednego z ich wysoko postawionych oficerów. Tymczasem stał za tym Geoffrey. Odmówiła uczestniczenia w jego pogrzebie na znak lojalności wobec Michaela. Lojalność była dla niej nadrzędną wartością. Właśnie na tym polegała siła Ryanów.

– To smutna historia.

Smutniejsza, niż ci się wydaje, pomyślała, ale powiedziała tylko:

– Nie jest smutniejsza od twojej i wielu innych. Gówna jest wszędzie pełno. Najtrudniej było mi pogodzić się z myślą, że pozbawiłam się szansy na macierzyństwo. To było w tym wszystkim najgorsze. Zamordowałam własne dziecko.

Tommy przyglądał się jej twarzy. Nawet w ostrym słońcu nie wyglądała na pięćdziesiąt lat. Prezentowała się pod każdym względem fantastycznie.

Widział, jak cierpi, wspominając wydarzenia sprzed ponad trzydziestu lat. Ale czy znalazłby się człowiek, który by niczego w życiu nie żałował? On sam żałował, że pozwolił synowi wplątać się w handel narkotykami, ale stało się i Tommy B przypłacił to życiem. Tommy Senior czuł się za to odpowiedzialny i czasem brzemię winy i żalu go przytłaczało.

– Wiesz co, Maws, chodźmy do łóżka na godzinkę.

Uśmiechnęła się i poszła za nim na górę. To jedyne miejsce, gdzie jestem panem, pomyślał Tommy. Przynajmniej w łóżku poddawała się jego woli. Dwadzieścia minut później szczytowała, a on patrzył na nią i delektował się każdą sekundą.

***

Benny i Carol pojawili się w domu Sarah, oboje w świetnych nastrojach. Ben był szczęśliwy, że ma u boku ciężarną dziewczynę, uśmiechał się ciepło do nadskakującej im babki. Obie kobiety od razu przypadły sobie do serca. Kiedy Benny przyglądał się, jak babka przygotowuje kawę i zimne napoje, jego wzrok padł na kwiaty.

– Masz sekretnego wielbiciela, babciu? – zapytał ze śmiechem.

Sarah figlarnie pogroziła mu palcem.

– A mam. Wpadł dzisiaj stary przyjaciel, jeden z dawnych kumpli Michaela. Przyniósł mi kwiaty. Czy nie są wspaniałe?

– Kto to był, babciu? Gerry Jackson?

Bena mało to interesowało, ale chciał być uprzejmy. Był dzisiaj grzecznym wnuczkiem. Ot, jedno z jego wielu wcieleń.

– Nie, niech Bóg ma go w swojej opiece. Gerry dzwoni do mnie co tydzień. Nie sądzę, żebyś znał tego człowieka. Jeszcze cię wtedy nie było na świecie. Vic Joliff…

To nazwisko poderwało Bena z krzesła.

– Powiedziałaś: Vic Joliff?

Musiał się przesłyszeć, to jakieś nieporozumienie. Vic Joliff w tym domu!

– Właśnie to powiedziałam. Wszedł tutaj we własnej osobie…

Sarah, podekscytowana, jeszcze raz zaczęła opowiadać całą historię. Wcześniej uraczyła nią przez telefon swoją przyjaciółkę, Pat Johnson. Nagle dotarło do niej, że wnuk jest bliski jednego ze swych napadów furii.

– Ten skurwiel Joliff był w tym domu?! Czy dobrze słyszę, babciu? Tak po prostu go tu wpuściłaś?

Wyrzucał z siebie słowa w rytmie staccato.

Sarah przestraszyła się, zrozumiała że zaszło jakieś okropne nieporozumienie. Ale wrodzona kłótliwość zwyciężyła i odparowała:

– A dlaczego nie, Benjaminie Ryan? Znałam go, kiedy ciebie nie było jeszcze na świecie.

Złapał się za głowę z rozpaczy. Krew zastygła mu w żyłach na myśl, co Joliff mógł zrobić w tym domu. Ten buc jaja sobie z nich robi, jedzie na całego.

Spróbował jednak zapanować nad głosem i słowami.

– Posłuchaj, babciu, jeżeli kiedykolwiek pojawi się tu znowu, nie wpuszczaj go, dobrze? Słyszysz mnie czy… – Gwałtownymi ruchami rąk przeczesywał czarne włosy, aż mu się nastroszyły. Carol znała te objawy i była przerażona.

– A jeszcze lepiej będzie, babciu, jak postawię kogoś przed twoim domem. Trzeba było to zrobić wcześniej, ale kto, do cholery, mógł przypuszczać… Vic Joliff to wściekły sukinsyn, babciu, i nie waż się rozmawiać z nim ani spotykać bez mojej zgody, dobrze?

34
{"b":"103507","o":1}