– Oczywiście, Danny. O co chodzi?
– Połamcie mu nogi, jak go znajdziecie. Przynajmniej przez jakiś czas nie będzie nigdzie łaził.
Powiedziała to pół żartem, pół serio, ale Maura poczuła zadowolenie, że sama nie ma męża ani dzieci. Wikłają człowieka w sytuacje, które byłyby śmieszne, gdyby nie to, że są tragiczne. Ze smutkiem patrzyła na tę śliczną niegdyś dziewczynę tak upodloną przez faceta, a najgorsza była świadomość, że gdyby Jamie w tej chwili stanął na progu, Danny padłaby na kolana i dziękowała Bogu za wysłuchanie jej modłów.
Ale jeśliby to tylko od Maury zależało, Jamie Hicks już nigdy nie wróciłby do domu.
***
Sarah i Sheila były na porannej mszy i po powrocie do domu szykowały sobie lunch.
– Twoje włosy wyglądają teraz świetnie.
Sheila uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– Dzięki. Kosztowało to majątek, ale nie żałuję ani centa.
– Wyglądasz ostatnio zupełnie inaczej. Gdybym nie znała cię tak dobrze, myślałabym, że jakiś mężczyzna pojawił się na horyzoncie.
Sarah zaśmiała się z własnego żartu, ale Sheili to nie rozśmieszyło. Wiedziała, że choć wygląda teraz super i Lee bardzo się z tego cieszy, zaczęła dbać o siebie z powodu Tommy’ego Rifkinda. To było głupie, zdawała sobie z tego
sprawę, lecz poprawiało jej samopoczucie, a przy tym Lee twierdził, że wygląda bosko. Tyle że dla niego wyglądała bosko nawet w kaloszach i sztormiaku. Właśnie na tym polegał ich problem. Niełatwo jest być obiektem uwielbienia, gdy samemu trudno się zdobyć na wzajemność.
Rozległo się pukanie i Sarah poszła otworzyć drzwi. Ku zaskoczeniu Sheili wprowadziła do kuchni postawnego łysego mężczyznę z wielkim bukietem kwiatów. Mile się uśmiechał, ściskał i obcałowywał Sarah, zachwyconą takim powitaniem.
– Jak się masz, dziewczyno?
Miał donośny i sympatyczny głos, a Sarah była cała w skowronkach. Uwielbiała, gdy okazywano jej względy, a ten mężczyzna ich nie szczędził.
– Doskonale pani wygląda, pani Ryan. Musiałem wpaść i powiedzieć dzień dobry. Byłem w pobliżu i pomyślałem, że muszę się dowiedzieć, jak żyje moja droga pani Sarah. Słyszałem o mężu, bardzo mi przykro. Fajny był z niego chłop. Siedziałem wtedy, ale pomodliłem się za niego w więziennej kaplicy.
Sarah omal nie rozpłakała się ze wzruszenia. Ten człowiek ją pamiętał, to jej pochlebiało.
– Jakie piękne kwiaty! Boże, są absolutnie fantastyczne. Dziękuję, synu. Dziękuję, że pamiętałeś o starej kobiecie.
Zachowywała się wręcz kokieteryjnie, takiej teściowej Sheila jeszcze nie widziała. Sarah włożyła kwiaty do zlewu przy oknie i powiedziała:
– Siadaj, dostaniesz herbaty. A może wolisz piwo?
Sheila przyglądała im się z rozbawieniem. Niektórzy znajomi Ryanów to jednak niesamowite typy, pomyślała. Dość rzucić okiem na tego tutaj, żeby chcieć uciekać, gdzie pieprz rośnie,
Sarah traktuje go jak dawno niewidzianego syna. Szramy na jego szyi świadczyły o tym, że nie unikał kłopotów.
– Nie mam czasu, kochana. Następnym razem, obiecuję. Po prostu nie mogłem przejść obojętnie obok tych drzwi, nie przywitawszy się i nie złożywszy wyrazów szacunku tak miłej pani.
Sarah była bliska omdlenia ze szczęścia.
– A kim jest ta druga miła dama?
Uśmiechał się do Sheili, patrząc na nią małymi czarnymi oczami. Potrafił być czarujący, miało się wrażenie, że tu i teraz nikt i nic się dla niego nie liczy poza tobą.
Sarah pacnęła się dłonią w czoło.
– Gdzie się podziały moje maniery! To żona Lee, Sheila.
Mężczyzna uścisnął delikatnie dłoń Sheili, ginącą w jego wielkim łapsku o zgrubiałej skórze.
– Dzień dobry, panie…
– Joliff. Nazywam się Vic Joliff. Nie zapomnij napomknąć Lee, że mnie poznałaś, dobrze? Nie mogę się doczekać, kiedy się z nim zobaczę. Będę w kontakcie.
Jeszcze raz uścisnął i ucałował Sarah, po czym wyszedł. W kuchni zrobiło się nagle pusto i cicho bez tej zwalistej, tchnącej dziwną i hałaśliwą życzliwością postaci.
– Niezły wariat.
Sarah machnęła dłonią.
– Vic jest w porządku. W młodości był trochę narwany, ale który z nich nie był?
Była wzruszona, że ją zaszczycił wizytą. I te kwiaty! Miała jeszcze w oczach jego i Michaela jako nastolatków, trzymali się razem z Gerrym Jacksonem, najlepszym kumplem Michaela. Wiele lat temu wszyscy trzej byli przyjaciółmi.
Chciałaby wrócić w tamte czasy, ale z tym doświadczeniem, jakie ma dzisiaj. Jakże inaczej wszystko mogłoby wyglądać. Wzdychając ze szczęścia, zabrała się do układania kwiatów w wazonach. Vic Joliff sprawił jej wielką frajdę. Mało pamięta o starych ludziach, toteż Sarah poczuła się znowu kimś specjalnym i ważnym, czego rzadko ostatnio doświadczała.
***
Tommy i Maura siedzieli przy stole w nowej rezydencji. Kupiła tę posiadłość przed pięciu laty i przeznaczyła na wynajem. Teraz wprowadziła się tu tymczasowo. Była to dobra baza, a poza tym odczuła ulgę, że nie mieszkają dłużej z Carlą i Joeyem. Tommy też był zadowolony z tej zmiany, co ją cieszyło.
Z przyjemnością popatrywała na niego podczas wspólnego posiłku. Był wspaniałym okazem mężczyzny i powinna czuć się szczęśliwa, że go zdobyła. Ale z drugiej strony nie była pewna, czy w ogóle chce być z jakimkolwiek mężczyzną w tak trudnym dla siebie okresie.
Zawsze tak z nią było. Michael mówił, że sama ma w sobie zbyt wiele z mężczyzny, i nie pierwszy raz zastanawiała się, czy nie miał racji.
– Co sądzisz o Joliffie, Maura?
Zamknęła oczy.
– Gdybym mogła zobaczyć się z Vikiem osobiście, umiałabym przemówić mu do rozsądku. Jestem o tym przekonana. Zawsze mnie lubił i wzajemnie. Pod wieloma względami jesteśmy podobni. Vic to gangster, uznający zasady gry, tyle że śmierć Sandry wytrąciła go z równowagi. Musi kogoś obwinić i wymierzyć karę. Ja to rozumiem i moi bracia też. Musielibyśmy zrobić to samo, gdyby zginął ktoś z naszej rodziny. Vic poszedł w odstawkę aż na sześć lat. Znam go na tyle, by wiedzieć, że toczyło go to w środku jak rak. Uznałam, że nie żyje, prawie wszyscy tak myśleli, jednak on nie umarł. Jest całkiem żywy, ale na mózg mu padło, jak by powiedział Garry. Wydaje mu się, że wymierza sprawiedliwość, a nie zna sprawców. Musimy mu uświadomić, że jest na błędnym tropie.
– I zabić go? – zapytał cicho Tommy.
Maura wzruszyła ramionami.
– Jeśli będzie trzeba.
Popatrzyła mu w oczy.
– Wydałabym wyrok na każdego, kto grozi mnie albo moim bliskim. A ty nie?
Zrozumiała swój błąd, gdy zauważyła ból w jego oczach.
– Nie musisz nic więcej mówić, Maura – rzekł ostro.
Zrobiło jej się głupio z powodu tej niezręczności i chwyciwszy go za rękę, powiedziała z nutą smutku w głosie:
– Przykro mi z powodu Tommy’ego B. Żałuję, że nie mogło być inaczej. Bo to już z nami pozostanie. On jest między nami jak milczący duch.
Nigdy dotąd, gdy byli sami we dwoje, żadne z nich nie powiedziało ani słowa na temat tego, co się stało z Tommym B. Mówili o tym po raz pierwszy i Maura obawiała się konsekwencji, ale była przekonana, że trzeba o tym porozmawiać – i to im wcześniej, tym lepiej.
– Nie obwiniam cię za to, co się stało, jeśli chcesz wiedzieć.
– A kogo obwiniasz, Tom?
Niełatwo było mu odpowiedzieć na to pytanie. Oboje zdawali sobie sprawę, że jego odpowiedź nie będzie bez znaczenia dla ich przyszłych relacji.
Przez chwilę nic nie mówił, a potem odparł cicho:
– Myślę, że winny jest on sam. Jego szczeniactwo, głupota i arogancja. Winię go za to, że zmarnował swoje życie i złamał serce matce, na co nie zasługiwała. Oto, kogo winię. Ale byłbym kłamcą, gdybym nie przyznał, że czasami czuję nienawiść do Lee i Gala za to, co zrobili, chociaż wiem, że sam postąpiłbym podobnie, gdybym musiał.
Była zadowolona, że powiedział głośno, co myślał, ale w głębi duszy powątpiewała, czy to załatwi ich problem. W końcu pochował własne dziecko i jeśli nawet Tommy B był dwulicowym sukinsynem, który wręcz prosił się o to, co go spotkało, nic nie mogło zmienić faktu, że Tom był pogrążonym w bólu ojcem.