Литмир - Электронная Библиотека

– Wielka miłość zawsze kończy się tragicznie – podsumował wampir. – I za taki drobiazg jest poszukiwany?

– A nie – wzruszyłam ramionami. – Poszukują go za trzy morderstwa, wysadzenie pałacu królewskiego, doświadczenia na ludziach i nielegalną nekromancję. A żabka to tak – barwny element biografii.

– Starczy tego dobrego! – arcymag bezceremonialnie przerwał potok mojej wymowy. – Na ołtarz z nią!

Ofiarę składano w wyjątkowo spokojnej, można powiedzieć – przyjaznej atmosferze. Ja bez słowa pozwoliłam wałdakom ułożyć się na ołtarzu ofiarnym i przypiąć przy użyciu żelaznych bransoletek. Nekromanta, zgięty wpół, poszukiwał czegoś w czarnej księdze, szeleszcząc pożółkłymi stronami. Moi towarzysze z ciekawością obserwowali.

– A ja myślałem, że do takiego obrządku niezbędna jest dziewica – szepnął Len, pochylając się w stronę trolla.

Moich towarzyszy przykuto w wystarczającej odległości od siebie i bezczelne stwierdzenie wampira dotarło zarówno do moich uszu, jak i do suchych uszek nekromanty.

– No toteż ja właśnie używam dziewicy! – burknął ze złością, przesuwając sękatym palcem po stronie księgi.

– A… no tak, tak – z namysłem zauważył Len. Wal sapnął raz i drugi, zamruczał coś i bezwstydnie basowo zarechotał.

– Co to niby znowu ma być? – Staruszek założył strony gęsim piórem i odwrócił się do mnie, przesuwając okulary na czoło. – Odpowiadaj, dziewico, czy jesteś jeszcze dziewicą?

– Tak! – burknęłam, całą sobą uosabiając znieważoną niewinność.

– Widzicie… – staruszek odetchnął z ulgą i wrócił do książki.

– A kto by się tam przyznał… – szeptem zauważył Wal.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że głos troll miał o wiele donośniejszy i bardziej przenikliwy od miękkiego barytonu wampira, to i szept mu wyszedł dosyć donośny.

– Ale ja jestem dziewicą, słowo honoru! – nie wytrzymałam. – Niech pan ich nie słucha, chcą panu przeszkodzić w obrządku! Proszę mnie szybciej ofiarować, bo dostanę zapalenia płuc od tego pańskiego ołtarza!

– Co za poświęcenie! – znowu szeptem westchnął troll. – Zgadza się zostać złożona w ofierze, żeby tylko przeszkodzić w obrzędzie!

– Kochanie, nie rób tego! – zaczął z przekonującą rozpaczą w głosie błagać Len. – Pozwól mi samemu ponieść karę za moje grzechy i umrę szczęśliwy, pamiętając o ofiarowanych mi nocach. Błagam, powiedz, że mi wybaczyłaś!

– Za żadne skarby!

– A może ja ci wybaczę i ten łysy wagurc mnie uwolni! – zaproponował troll.

– O czym on mówi? – poważnie zdenerwował się nekromanta. Upuścił pióro i książka zamknęła się.

– Skończcie te swoje brudne insynuacje! – wrzasnęłam, wykręcając głowę, by splunąć w bezwstydne oczy towarzyszy wędrówki.

– Zaraz sam sprawdzę… – nie wytrzymał mag, rzucając się ku półce z amuletami. – Sprawdzę, co ten wampir opowiada… I gdzie on jest… Przecież tu leżał… Gdzie ja mogłem go wsadzić?

– A kto ma wiedzieć lepiej od niego! – zarechotał Wal. – Można powiedzieć, że na każdym postoju sprawdzał!

– A ty zazdrosny jesteś, czy jak? – wkurzyłam się do reszty, wykonując długo oczekiwane, ale słabiutkie splunięcie, które osiadło na rękawie staruszka.

– Widzi pan? Przyznała się! – triumfalnie ogłosił troll.

– Zabrać ją! – ze wstrętem rozkazał arcymag, porzucając poszukiwania niezbędnego amuletu.

– Ani mi się ważcie! To dyskryminacja! Żądam, żeby złożono mnie w ofierze!

Ale wałdacy w pośpiechu odwiązali mnie od ołtarza i przeprowadzili do już znanych pierścieni w ścianie.

– I gdzie zdąża ten przeklęty świat! – skrzeczał staruszek, próbując znaleźć ukojenie w ukochanej księdze. Gotów byłem przysiąc, że wyjeżdżając ze Starminu była jeszcze dziewicą… Inaczej nie udałoby jej się odbić czarów wałdaka… Ale skoro mam w swoich rękach samego władcę, możemy obejść się bez niej. Dawać no mi tutaj tego kochasia!

Len podszedł do ołtarza z demonstracyjną obojętnością. Wałdak brutalnie szarpnął łańcuchem, zmuszając wampira do położenia się na kamiennej płycie.

– Zaklęte łańcuchy – z dumą poinformował arcymag. – Specjalnie dla drogiego gościa.

– Domyśliłem się – z wyższością rzucił wampir, kładąc się na plecach. Stalowe obręcze natychmiast zacisnęły się na jego kostkach, nadgarstkach, talii i czole. Łańcuchów z Lena również nie zdjęto, a umocowano je do pierścieni na brzegach ołtarza.

Staruszek poślinił zaostrzony węgielek i z księgą w ręku zaczął wykonywać ostrożne szkice, kreśląc węglem po muskularnej piersi wampira. Nekromanta narysował siedem albo osiem run, postawił dużą kropkę pomiędzy piątym a szóstym żebrem z lewej strony, po czym cofnął się o krok, krytycznie oglądając swoje dzieło.

– A to się potem da zmyć? – podejrzliwie zapytał Len.

– Da się zmyć, da się! – krztusząc się ze śmiechu obiecał stary piernik. – Obmyć…

Staruszek skończył podziwiać skomplikowaną symbolikę i stękając, wsadził nos do szafki na ścianie, z której wyciągnął wysoki gliniany garnek, ozdobiony ornamentem przedstawiającym leszych i mawki. Mag poszeptał trochę i popstrykał palcami, po czym zerwał z garnka pokrywkę i ze środka wylało się zimne niebieskie światło. W garnku dogorywały węgle z kości salamandry. Używano ich do hartowania magicznych mieczy. Węgielek można było spokojnie wziąć do ręki i nawet bez problemu połknąć. Ale żelazo w zetknięciu z nim nagrzewało się gwałtownie. Potwierdzając moje podejrzenia, nekromanta wsadził do garnka coś podobnego do długiego i wąskiego noża z drewnianym trzonkiem. Z garnka wystrzelił snop iskier i usłyszeliśmy syk.

– I co da panu to karalne z punktu widzenia prawa działanie? – ironicznie zapytał wampir.

– Wieczną młodość – z roztargnieniem mruknął nekromanta, obserwując rozgrzewające się ostrze. – W tym celu mam zamiar przekroczyć próg, omijając po drodze parę stopni. Z pańską pomocą.

– Ale pan i tak jest jeszcze niczego sobie! – niezgodnie z prawdą stwierdził troll. Staruszek był w takim stanie, że czas już najwyższy był go zakopać i trzeba przyznać, że sama bardzo chciałam to zrobić. – Foczka, zrozumiałaś, co on powiedział?!

Niestety zrozumiałam.

– Teoria „podestu”. Próg jest przejściem na inny poziom energetyczny, który udostępnia ci nowe, jakościowo inne zaklęcia. Jeżeli różnica pomiędzy poziomami jest zbyt wielka, próg jest wysoki i przekroczenie go tak po prostu się nie uda. A schodkami nazywa się malutkie podpoziomy, po których można dotrzeć do progu w kilku krokach.

– I my jesteśmy takimi właśnie schodkami? – zrozumiał Wal.

– Na to wygląda. W chwili śmierci następuje ogromny wyrzut energii, którą może wykorzystać dowolny doświadczony mag, a już tym bardziej nekromanta.

– A po kiego licha mu wampir? Nałapałby panien w okolicznych wsiach i koniec problemów!

Wzruszyłam ramionami.

– A może dziewice są jeszcze rzadsze?

Wałdacy i troll zarechotali. Len uśmiechnął się, ale nekromanta tylko wzdrygnął się ze wstrętem.

– Dziewice… Czarne koty… Nowo narodzone dzieci… Wszystkie mają jedną wadę – chwila ich śmierci jest tylko chwilą. A ja potrzebuję długiej męczącej agonii – zaskrzeczał staruszek. W źrenicach nekromanty odbijały się rozżarzone krawędzie klingi. – Do takiej jest zdolna wyłącznie istota niemal nieśmiertelna – wampir w kwiecie wieku, bo po trzysetnym roku życia są tak samo podatni na zranienie, jak zwykli śmiertelnicy. A władca jest absolutnie nieśmiertelny i może umierać tyle, ile ja będę tego potrzebował. Godzinę. Dwie. Dzień. Tydzień. Dobę. Miesiąc. Chociaż mnie wystarczy kwadrans.

– Przynajmniej za to mogę podziękować – burknął Len.

– Przeprowadziłem mnóstwo eksperymentów – kontynuował nekromanta. – W poszukiwaniu odpowiedniej ofiary wypróbowałem wszystkie rasy rozumne i nierozumne, wszystko co żywe i nieumarłe. Nie ma żadnej istoty, jaka nie zostałaby złożona na ołtarzu nauki.

– I to nazywa pan nauką? – nie wytrzymałam. – Serię morderstw z zimną krwią w imię własnej nieśmiertelności?

– Nie tylko własnej – z rozdrażnieniem przerwał mi nekromanta. – Wszystkich wybranych. Całego Konwentu Magów. Znalezienie nieśmiertelności było celem mojej pracy naukowej, przez wiele lat finansowanej przez sam Konwent. A gdy moje badania w końcu zostały uwieńczone sukcesem i przedstawiłem magicznej radzie końcowy raport, mój temat nieoczekiwanie został zamknięty, zakazany i objęty tajemnicą, wszystkie notatki skonfiskowano i zniszczono, a laboratorium wyposażono ponownie i oddano na zatracenie żółtodziobym aspirantom alchemii, którym odbiło na punkcie uzyskania kamienia filozoficznego. Kamień filozoficzny! Tfu! Zamienić nieśmiertelność na pogoń za mitem! Ten Konwent jest tak tępy i ograniczony, że i kamień filozoficzny im nie pomoże – i to właśnie dlatego nie ma tam dla mnie miejsca… Nie, to dla nich nie ma miejsca obok mnie!

46
{"b":"102706","o":1}