– Mam wyjśśść, csszy jak? – Smok w zamyśleniu połaskotał ucho koniuszkiem ogona. – Nie, nie pójdę. Jussż ja was adeptów znam – wyssstarcsszy, żżże na krok sssię odejdzie od jassskini, a potem ssszukaj ssskarbu w polu.
Prsszy okazji, trsszymaj ssstatuetkę. Na twoją osssobissstą odpowiedzialnośśść.
– Pancerz ma pewnie ognioodporny – myślałam na głos. – Ale już wiązania na bank z konopi…
– Ano z konopii – z paskudnym uśmieszkiem przytaknął smok. – Te, rycerssz! Mam tu w zapasssie pannę na obiad! Nie chhhcesz prsszypadkiem do niej dołączyć?
Przeczyściłam gardło, przybrałam pozę „dziewica w opresji" – jedna ręka melodramatycznie przyciśnięta do czoła, druga przytrzymuje wyskakujące z piersi serce, plecy wygięte w łuk – i wydałam z siebie przenikliwy wrzask, przechodzący w ochrypły skrzek.
Podskoczył nie tylko rycerz, ale i smok. Dodałam ekspresji.
– Pomocy! Ratunku! Rab… Znaczy mordują!
Ani jeden normalny rycerz nie ruszyłby ratować panny o takim głosiku. Ani jeden normalny rycerz nie zaatakowałby smoka na terenie Szkoły Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa.
– Spieszę ci na ratunek, o piękna panno! – z entuzjazmem ogłosił świr, rzucił tarczę, wyciągnął miecz i wdrapał się na płot. Lewark pozwolił mu przetoczyć się przez szczyt ogrodzenia, ale gdy tylko rycerz zaczął złazić i odwrócił się do nas plecami, wypełnił swoje potężne płuca powietrzem, wycelował i z całej siły odetchnął.
Wąski niebieskawy strumyczek płomienia zabarwił się jaskrawą czerwienią, w mgnieniu oka konsumując konopne sznury łączące kawałki zbroi.
Zbroja odpadła i rycerz stanął przed nami w całej wspaniałości obszernych gaci, białych w czerwone serduszka i przetartych od częstego prania. Poza gaciami na rycerzu zostały: hełm z przypalonym piórem koguta, żelazne rękawice, wysokie buty i srebrny medalion na łańcuszku.
„Piękna panna" wisiała na „łuskowatej gadzinie". Oboje pękali ze śmiechu.
– Sukkub! – wrzasnął rycerz po krótkiej chwili zastanowienia, ekspresyjnie potrząsnął mieczem nad głową i rzucił się na mnie jak rozwścieczony byk.
Błyskawicznie strzeliłam palcami i miecz zamienił się w zielonogłowego kaczora z białymi lusterkami na wpadających w ciemny błękit piórach. Zwykle kaczory są milczkami, ale ten, złapany przez rycerza za żółte łapy, zakwakał dzikim głosem, uderzył skrzydłami i wyraźnie zaplanował zabranie byłego właściciela hen za horyzont, ale ten ostatni jednak w porę rozluźnił palce, pozwalając ptakowi wznieść się w przestworza.
Smok leniwym uderzeniem ogona przewrócił rycerza na ziemię i przycisnął łapą.
– No i co mam z tobą zrobić? – ryknął, wypuszczając strugę dymu prosto w kratę przyłbicy i z satysfakcją słuchając gniewnego kasłania dochodzącego z wnętrza hełmu.
– Zjeść – poradziłam z roztargnieniem, odprowadzając kaczora spojrzeniem. W miarę zwiększania odległości moje czary traciły na sile, w związku z czym miecz odwrócił się ostrzem do ziemi i poleciał w dół.
– Ale Wolhhilo, przeciessż to wbrew moim zasssadom! – oburzył się smok. – A poza tym, on mi się nie podoba. Na wiorssstę czuć od niego smassżoną cebulę.
– No to co? Ja tam smażoną cebulę lubię.
– No to ty mossżesssz go zjeśśść.
– Dzięki, jestem po śniadaniu.
– Odbiło wam wszystkim, czy jak? – nieoczekiwanie rozsądnie oburzył się rycerz, zdzierając hełm. Sympatyczna twarz, bez najmniejszych oznak szaleństwa. Chłopak miał nie więcej jak dwadzieścia lat. – Za co ja wam niby płaciłem?!
– A to jussż ciekawe – powiedział smok, zabierając łapę. – Wygląda na to, żżże w nassszym mieśśście otworsszono płatny klub sssamobójców. I jaka jest ssskładka członkowssska?
Rycerz wstał i otrzepał kurz z gaci.
– Idioci… To przecież zbroja dziadka, eksponat muzealny, antyk, relikwia. A pan – ogniem, dymem. Wstyd, panie smoku. – Chłopak z goryczą splunął na poczerniały hełm i spróbował oczyścić go z sadzy kantem dłoni.
– Widzi pan, co pan narobił? Cały lakier poobłaził.
– A pan by jeszcze kwiat w butonierkę wsadził – zaproponowałam złośliwie. – Pcha się pan, można powiedzieć, smokowi w paszczę, a ubrany jak na paradę.
– Przecież dziewczyna patrzy. – Wbił spojrzenie w ziemię.
– Gdzie?
– O tam, trzyma konie za rogiem.
– A, tamten odwassżny giermek? – Smok położył się, podciągając pod siebie łapy i owinął ciało ogonem.
– No dobrze, młody człowieku, prossszę mi opowiedzieććć, jakim cudem sssię pan tak urządził.
– Dobrze… Ale czy mógłby pan co jakiś czas ryczeć?
– Po co?
– Niech ona myśli, że my się tu bijemy.
Parsknęłam w zaciśniętą pięść.
– A mossże mam panu jessszcssze nogę urwać i wyrzucić przez płot? Jako potwierdzenie – zaproponował smok.
– Nie, nogę raczej nie – po chwili namysłu całkiem poważnie odpowiedział rycerz. – Lepiej zróbmy tak… – Podniósł miecz i przerzucił go przez płot. – Niech ona myśli, że walczymy bez broni.
Szkoła zadrżała od grzmiącego śmiechu. Smok opadł na bok, wycierając łzy i kaszląc dymem. Chyba rycerz faktycznie miał niezłe szanse na wykończenie gada bez użycia miecza.
– No dobra – powiedział rzeczony gad, przestając się śmiać. – Weźźź mi pan teraz powiedz, co to za ssspektakl z „łuskowatą gadziną".
Rycerz pogrzebał w hełmie, wyciągnął spod podszewki złożony na czworo pergamin i po chwili wahania przekazał go w moje ręce.
Okaziciel niniejszego – przeczytałam na głos – ma pozwolenie na zabicie smoka, mieszkającego przy Szkole Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa w związku z życzeniem tego ostatniego, gada słabego i zgrzybiałego, by opuścić ten padół w uczciwym boju, a nie z powodu zbliżającej się starości…
– I to ja mam być ssstary?! – ryknął smok, wypuszczając kłąb płomienia. – I to ja mam być zgrzybiały? Zaraz wasss tu wssszyssstkich połossżę na jeden pazzznokieć, a drugim załatwię!
– Doskonale, wspaniale. – Oczy rycerza lśniły z zachwytu. – A czy teraz mógłby pan podskoczyć, żeby się ziemia zatrzęsła!
– A ja ci zaraz podskoczę! Ja cię zaraz tak przydepnę, że mokra plama nie zostanie! Myśliwy się znalazł! – Lewark wkurzył się poważnie.
– …za sumę 20 kładni z prawem wyniesienia głowy – przeczytałam z roztargnieniem. – Podpisano: „kwestor Pisarczuk W. D.".
– A nie piszą przypadkiem, czyjej głowy? – zaciekawił się kipiący wściekłością smok.
– Z kontekstu wynika, że twojej – odpowiedziałam, oglądając pergamin pod światło. – Chyba ktoś z naszych zażartował. Papier lichy, dają taki adeptom do notowania wykładów.
– Zażartował?! – teraz zdenerwował się rycerz. – Ja mu dałem zaliczkę!
– No to po kasie – skonstatowałam.
– A głowa?! Jeśli nie przyniosę opiekunowi narzeczonej głowy smoka, on nie da zgody na nasz związek!
– To proszę przynieść jakąś inną głowę – poradziłam. – Mam znajomego trolla, za pięć monet nazbiera panu cały worek tego dobra.
Oczekiwaliśmy kłótni, przekleństw i gróźb, ale rycerz tylko roześmiał się gorzko i zaczął zbierać do kupy kawałki zbroi.
– Cóż, widać taki mój los. Będę miał nauczkę na przyszłość. Nie macie przypadkiem jakiejś szmaty? Przecież nie mogę wyjść na ulicę w gaciach.
– A on mi sssię podoba – nieoczekiwanie stwierdził smok. – Zdecydowany chłopak, ale wie, kiedy powinien sssię wycofaććć. No to jak, Wolhhho, pomożemy chłopaccczkowi?
– Chętnie – zamknęłam oczy i skupiłam się na splataniu osnowy magicznej.
– Co ona robi? – szeptem zapytał rycerz. – Ojej, chyba nie oddycha!
– Oczywiśśście. Zaklęcia nalessży wymawiać na jednym oddechu. – Smok był spokojny. Niejeden raz trenowałam w jego towarzystwie techniki magiczne. – Będziemy sssię martwić, jeśśśli nagle upadnie albo sssię zmieni w nie wiadomo co. Wolhhho! Kossszmar!
– Hę? – Otworzyłam oczy i zobaczyłam stworzony przez siebie pysk. Głowa zmaterializowała się wprost z powietrza i z plaśnięciem wylądowała pod nogami rycerza. Koszmarny twór nie był podobny do żadnej żywej istoty, a już na pewno nie do smoka. Większą jego część pokrywała srebrzysta rybia łuska z rzadkimi włoskami grubej szczeciny. U nasady długiego i wąskiego ryja siedziała na czułkach para rączych oczu z długimi gęstymi rzęsami diwy operowej. Pomiędzy oczyma wyrastały rozgałęzione rogi jelenie w kolorze wściekłej zieleni.