– Czy zna pani jakikolwiek powód, dla którego Fitzhugh mógłby odebrać sobie życie?
– Absolutnie żadnego. – Jej dłonie leżały bez ruchu, a wzrok był spokojny. – Kochał życie. Życie, swoją pracę. Cieszył się każdą minutą i każdym dniem jak nikt inny na świecie. Nie mam pojęcia, dlaczego mógłby to zrobić.
– Kiedy po raz ostatni widziała go pani lub z nim rozmawiała? Zawahała się. Eye niemal widziała gładko pracując tryby jej mózgu za tymi oczami o gęstych rzęsach.
– Właściwie widziałam go zeszłego wieczoru, bardzo krótko. Podrzuciłam mu materiały i chciałam porozmawiać z nim o pewnej sprawie. Poufnej. – Jej gładkie usta rozciągnęły się w porozumiewawczym uśmiechu – Muszę jednak powiedzieć, że był jak zwykle pełen entuzjazmu, poza tym nie mógł się doczekać pojedynku z panią w sądzie.
– Pojedynku?
– Fitz nazywał tak przesłuchiwanie biegłych i policjantów, którzy byli świadkami w sprawie. – Uśmiechnęła się przelotnie. – Twierdził, że to mecz, gra inteligencji i nerwów, a on był urodzonym graczem. Nie znam miejsca, gdzie by się czuł tak dobrze jak w sądzie.
– O której była pani u niego z tymi materiałami wczoraj wieczorem?
– Mniej więcej o dziesiątej. Chyba tak. Pracowałam do późna i wstąpiłam do niego jadąc do domu.
– Miała pani zwyczaj wpadać do niego w drodze do, domu, pani Bastwick?
– Nie, to nie był zwyczaj. W końcu pracowaliśmy razem i często sprawy, które prowadziliśmy, miały ze sobą wiele wspólnego.
– Więc byliście tylko współpracownikami?
– Zakłada pani, pani porucznik, że atrakcyjna kobieta i przystojny mężczyzna pozostający ze sobą w przyjaźni nie mogą razem pracować bez podtekstów seksualnych?
– Niczego nie zakładam. Jak długo była pani u niego i… rozmawiała pani z nim o sprawach zawodowych?
– Dwadzieścia minut, góra pół godziny. Naprawdę nie liczyłam. Kiedy wychodziłam, czuł się świetnie, już pani mówiłam.
– Niczym się nie martwił? Nic szczególnego go nie nurtowało?
– Trochę się przejmował sprawą Salvatoriego i kilkoma innymi, to nic nadzwyczajnego. Zresztą wierzył w swe umiejętności.
– A poza pracą. Jaki był prywatnie?
– Miał swoje własne życie.
– Ale zna pani Arthura Foxxa?
– Oczywiście. W naszej firmie staramy się znać partnerów wszystkich pracowników i spędzać trochę czasu w większym gronie. Arthur i Fitz byli do siebie bardzo przywiązani.
– Nie było między nimi żadnych… drobnych nieporozumień?
Leanore uniosła brew.
– Nawet gdyby były, nic bym o tym nie wiedziała.
Na pewno byś wiedziała, pomyślała Eye.
– Pani i pan Fitzhugh byliście wspólnikami i utrzymywaliście ze sobą bliskie kontakty zawodowe i najwyraźniej także osobiste. Musiał odczasu do czasu rozmawiać z panią o swoich prywatnych sprawach.
– Byli bardzo szczęśliwi z Arthurem. – Pierwszą oznaką jej irytacji było lekkie stukanie polakierowanym na koralowo paznokciem w szkło blatu. – Szczęśliwe pary rzadko, ale od czasu do czasu się kłócą. Pani chyba też czasem miewa kłótnię z mężem.
– Mój mąż nie znalazł mnie martwej w wannie – odrzekła niezmąconym spokojem Eve. – O co sprzeczali się Foxx i Fitzhugh?
Leanore sapnęła z oburzeniem, wstała, zamaszyście wstukała kod
Auto-Kucharza i po chwili wyjęła z niego filiżankę parującej kawy. Nie raczyła poczęstować Eye.
– Arthur miewał okresowe napady depresji. Nie jest człowiekiem zbyt pewnym siebie. Bywał zazdrosny, co denerwowało Fitza. – Zmarszczyła brwi. – Przypuszczam, że pani wie o byłym małżeństwie Fitza. Jego biseksualizm stanowił dla Arthura poważny problem i gdy nachodziła go depresja, zadręczał się myślami o wszystkich mężczyznach i kobietach, z którymi Fitz kontaktował się w pracy. Rzadko się kłócili, ale gdy już do tego doszło, główną przyczyną była zazdrość Arthura.
– Miał jakieś powody do zazdrości?
– O ile wiem, Fitz był mu absolutnie wiemy. To wcale nie takie proste, pani porucznik, kiedy jest się w centrum uwagi i prowadzi się taki styl Życia. Nawet dziś są tacy, którzy – powiedzmy – czują się niezręcznie wobec mniej tradycyjnych preferencji seksualnych. Ale Fitz nigdy nie dał Arthurowi najmniejszych powodów do niezadowolenia.
– A jednak był niezadowolony. Dziękuję – powiedziała Eye wstając. – Bardzo nam paru pomogła.
– Poruczniku – zaczęła Leanore, gdy Eve i milcząca przez całą wizytę w biurze Peabody ruszyły do drzwi. – Gdybym choć przez chwilę pomyślała, że Arthur Foxx mógł mieć cokolwiek wspólnego z… – urwała i głęboko wciągnęła powietrze. – Nie, to po prostu niemożliwe, nie wierzę.
– Może więc woli pani wierzyć, że Fitzhugh sam podciął sobie żyły i wykrwawił się na śmierć? – Zostawiając ją z tym pytaniem, Eye wyszła z biura.
Peabody odczekała, aż znajdą się w oszklonym korytarzu oplatającym cały budynek wokół.
– Nie rozumiem, czy chciała pani zasiać ziarno, czy nakopać robaków.
– I to, i to. – Eye spojrzała przez przezroczystą ścianę. Widać było stąd strzelisty biurowiec Roarke”a, wyróżniający się spośród innych wysokością i hebanową barwą. Dobrze przynajmniej, że on nie miał z tą sprawą żadnego związku. Nie musiała się martwić, że odkryje coś, co zrobił albo kogoś, kogo zbyt dobrze znał. – Leanore znała ofiarę i podejrzanego. A Foxx ani słowem się nie zająknął, że wpadła nich wczoraj wieczorem.
Więc Foxx ze świadka awansował na podejrzanego?
Eye obserwowała mężczyznę w todze, który minął ich szybkim krokiem, skrzecząc ze złością do ręcznego wideokomu.
– Zanim ostatecznie udowodnimy, że to było samobójstwo, Foxx jest głównym – cholera, jedynym – podejrzanym. Sporo przemawia za taką wersją: to był jego nóż, byli w mieszkaniu sami, miał okazję i miał motyw – pieniądze. Teraz jeszcze wiemy, że miewał napadydepresji, ma na sumieniu kilka udokumentowanych aktów agresji, bywa zazdrosny.
– Mogę o coś zapytać? – Peabody czekała, aż Eye skinie głową. – Nie przepadała pani za Fitzhughem ani jako prawnikiem, ani jako człowiekiem.
– Nienawidziłam skurwiela. I co z tego? – Eye zeszła do poziomu ulicy, gdzie miała szczęście znaleźć wolne miejsce do parkowania. Wypatrzyła grill z sojowymi hot dogami i frytkami i przecisnęła się do niego przez gęsty tłum pieszych. – Myślisz, że muszę lubić zwłoki? Dwa hot dogi, porcja frytek i dwie Pepsi.
– Dla mnie dietetyczne – wtrąciła Peabody, spoglądając znacząco na smukłą sylwetkę Eye. – Niektórzy muszą dbać o linię.
– Dietetyczny hot dog, Pepsi light. – Kobieta obsługująca wózek miała w górnej wardze błyszczący kolczyk, a na piersi tatuaż wyobrażający schemat nowojorskiego metra. Linia A skręcała w dół i znikała pod przezroczystą koszulką. – Raz zwykły hot dog, Pepsi, frytki. Gotówka czy plastik? Eye wcisnęła Peabody giętką kartonową tackę z jedzeniem i sięgnęła do kieszeni po żetony. – Ile płacę?
Kobieta dźgnęła guzik brudnym palcem z polakierowanym na purpurowo paznokciem i automat zabrzęczał.
– Dwadzieścia pięć.
– Cholera, żarcie drożeje z dnia na dzień. – Eye wsypała garść żetonów kredytowych w wyciągniętą dłoń kobiety i wzięła kilka cieniutkich serwetek.
Wycofała się i przysiadła na ławce, która otaczała fontannę przed budynkiem prawników. Siedzący obok żebrak popatrzył na nią z nadzieją. Eye postukała w swoją odznakę; wyszczerzył do niej zęby i pokazał zawieszoną na szyi licencję żebraka. Zrezygnowana wyciągnęła piątaka.
– Znajdź sobie inne miejsce do roboty – poleciła mu. – Albo sprawdzę, czy licencja jest jeszcze ważna.
Burknął coś o jej policyjnej nadgorliwości, ale wepchnął żeton do kieszeni i wstał, robiąc miejsce dla Peabody.
– Leanore nie lubi Arthura Foxxa.
Peabody dzielnie przełknęła kęs dietetycznego hot doga, który jak zwykle był okropnie ziarnisty. – Dlaczego?
– Adwokat wysokiej klasy nie udziela tylu odpowiedzi jeśli nie ma na to ochoty. Zasugerowała, że Foxx był zazdrosny, że często się kłócili. – Eye wyciągnęła do niej torebkę ociekających tłuszczem frytek. Po krótkiej walce wewnętrznej, Peabody zaczęła je chrupać.