– Gagnon znaleziono w Centre-ville, Damas w St. Lambert, Trottier w St. Jerome. Jeśli nasz klient codziennie dojeżdża do pracy autobusem albo metrem, to jak sobie z tym radzi?
– Nie wiem, Ryan. Ale w trzech przypadkach na pięć mamy i ogłoszenia, i stacje metra. Przyjrzyj się St. Jacquesowi czy innemu, który jest tym szczurem. Ma norę dokładnie przy Berri-UOAM i zbierał ogłoszenia prasowe. Warto nad tym popracować.
– No.
– Można by zacząć od kolekcji St. Jacquesa, zobaczyć, co gościu zbierał.
– No.
Przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl.
– A co z ustaleniem profilu psychologicznego? Mamy już dosyć, żeby spróbować,
– To bardzo modne.
– Może się okazać pomocne.
Czytałam w jego myślach.
– Claudel nie musi o tym wiedzieć. Mogę się nieoficjalnie rozejrzeć, dowiedzieć się, czy warto się tym zajmować. Mamy miejsca zbrodni w przypadku Morisette-Champoux i Adkins, a okoliczności śmierci i sposób pozbycia się ciała w reszcie przypadków. Myślę, że mogą coś z tego wyciągnąć.
– Goście z Ouantico?
– Tak.
Żachnął się.
– No. Są tak zawaleni robotą, że oddzwonią do ciebie pewnie na przełomie wieków.
– Znam tam kogoś.
– Nie wątpię. – Westchnienie. – Dlaczego nie. Ale jak na razie niech to będzie tylko zapytanie. Nie zobowiązuj nas do niczego. Zlecenie będzie musiało wyjść od Claudela albo ode mnie.
Minutę później wystukiwałam kierunkowy Virginii. Powiedziałam, że chciałabym rozmawiać z Johnem Samuelem Dobzhanskym i czekałam. Pan Dobzhansky był nieuchwytny. Zostawiłam wiadomość.
Spróbowałam skontaktować się z Parkerem Baileyem. Znowu sekretarka i znowu wiadomość.
Zadzwoniłam do Gabby spytać, gdzie ma zamiar zjeść kolację. Mój głos poprosił mnie o zostawienie wiadomości.
Zadzwoniłam do Katy. Wiadomość.
Czy nikt już nie może usiedzieć w jednym miejscu?
Resztę popołudnia poświęciłam korespondencji i pisaniu opinii o studentach, czekając na telefon. Chciałam porozmawiać z Dobzhanskym. Chciałam porozmawiać z Baileyem. W mojej głowie tykał zegar, przez co trudno mi było się skoncentrować. Odliczanie. Ile jeszcze czasu do kolejnej ofiary? Przy pięciu poddałam się i poszłam do domu.
W mieszkaniu było cicho. Ani Birdiego, ani Gabby.
– Gab? – Może drzemie.
Drzwi od pokoju gościnnego były ciągle zamknięte. Birdie spał na moim łóżku.
– Wy dwoje to nie macie czasem za lekko… – Pogłaskałam go po głowie. – Uuu. Czas wymyć twoją kuwetę. – Wyraźnie czuć było smród. – Przepraszam, Bird, ale mam zbyt wiele spraw na głowie.
Nie przytaknął.
– Gdzie jest Gabby?
Tępe spojrzenie. Wyprężył się.
Wyczyściłam mu kuwetę. Birdie musiał zauważyć, bo od razu załatwił potrzebę, sporą część wprost na podłogę.
– Daj spokój, Birdie. Staraj się trafiać do kuwety. Gabby nie jest najschludniejszym kompanem, ale ty ze swojej strony możesz się zachowywać przyzwoicie. – Spojrzałam na jej bezładnie porozrzucane kosmetyki. – Trochę i tak posprzątała…
Wzięłam sobie dietetyczną colę i przebrałam się w krótkie spodnie. Zjemy kolację w domu? Kogo ja oszukuję. Przecież i tak pójdziemy gdzieś zjeść.
Automatyczna sekretarka mrugała. Jedna wiadomość. Ode mnie. Dzwoniłam koło pierwszej. Czy Gabby nie słyszała? Zignorowała? Może wyłączyła telefon. Może źle się czuje. Może jej tu nie ma.
Podeszłam pod jej drzwi.
– Gab?
Zapukałam cicho.
– Gabby?
Mocniej.
Otworzyłam drzwi i zajrzałam do środka. Typowy dla Gabby bałagan. Biżuteria. Papiery. Książki. Wszędzie ubrania. Przewieszony przez krzesło stanik. Zajrzałam do szafy. Buty i sandały w bezładnym stosie. Pośród tego wszystkiego, starannie pościelone łóżko. Zwróciłam na nie uwagę, bo w ogóle nie pasowało do panującego wokół bałaganu,
– Suka.
Birdie prześliznął się koło moich nóg.
– Czy ona w ogóle tutaj była zeszłej nocy?
Spojrzał na mnie, wskoczył na łóżko, zatoczył dwa kółka i w końcu się ułożył. Ułożyłam się koło niego, a w brzuchu poczułam znajomą słabość.
– Znowu to zrobiła, Bird.
Rozszerzył palce i zaczął się lizać.
– Nawet nie zostawiła wiadomości.
Birdie skoncentrował się na miejscach między palcami.
– Nie będę o tym myśleć. – Poszłam wyjąć naczynia ze zmywarki.
Dziesięć minut później uspokoiłam się na tyle, żeby do niej zadzwonić. Nikt nie odbierał. Oczywiście. Zadzwoniłam na uniwersytet. Nikt nie odbierał.
Poszłam do kuchni. Otworzyłam lodówkę. Zamknęłam ją. Kolacja? Znowu ją otworzyłam. Dietetyczna cola. Weszłam do dużego pokoju, postawiłam nową colę obok puszki poprzedniej, włączyłam telewizję, poskakałam po kanałach i wybrałam komedię, której i tak nie będę oglądać. Myślałam o Gabby, o morderstwach, o czaszce w moim ogrodzie i tak w kółko, nie będąc w stanie skupić się na serialu. Intonacja dialogów i tłumiony śmiech stanowiły zaledwie tło dla kłębiących się w mojej głowie myśli.
Złość na Gabby. Wyrzuty, że pozwoliłam się wykorzystać. Uczucie smutku, że ona tak się zachowuje. Strach o jej bezpieczeństwo. Strach, że będzie następna ofiara. Frustracja z powodu własnej bezradności. Czułam się emocjonalnie posiniaczona, ale nie mogłam przestać siebie bić.
Nie wiem, ile czasu tak spędziłam, gdy zadzwonił telefon, uwalniając adrenalinę z tych miejsc, niezależnie gdzie to jest, gdzie rezyduje, kiedy ma urlop. Gabby!
– Halo.
– Z Tempe Brennan proszę. – Męski głos. Znajomy jak moje dzieciństwo na Środkowym Zachodzie.
– J.S.! Boże, jak się cieszę, że cię słyszę!
John Samuel Dobzhansky. Moja pierwsza miłość. Spotkaliśmy się na obozie letnim. Romans przetrwał tamto lato i następne, kwitł aż do naszego pierwszego roku studiów. Ja pojechałam na południe, a J.S. na północ. Wybrałam antropologię i spotkałam Pete'a. On studiował psychologię, ożenił się i rozwiódł. Dwukrotnie. Wiele lat później spotkaliśmy się w Akademii. J.S. specjalizuje się w zabójstwach na tle seksualnym.
– Czujesz jeszcze ten klimat obozowego lata? – spytał.
– W sercach, które splata – skończyłam linijkę z obozowej piosenki. Oboje się roześmialiśmy.
– Nie byłem pewien, czy będziesz zadowolona, że dzwonię do ciebie do domu, ale zostawiłaś numer, więc stwierdziłem, że zaryzykuję.
– Cieszę się, że dzwonisz. Dziękuję. – Dziękuję. Dziękuję. – Chcę wykorzystać twój mózg w jednej sprawie, którą tutaj mamy. Jeśli można?
– Tempe, jak możesz mnie tak rozczarowywać? – Udawał zranionego.
Podczas spotkań Akademii jedliśmy razem kolację i na początku wyraźnie na coś się zanosiło. Czy powinniśmy odgrzewać młodzieńczą pasję? Czy uczucie ciągle jeszcze trwało? Nic nie zostało powiedziane i za zgodą obu stron skończyło się na niczym. Lepiej zostawić przeszłość w spokoju.
– A co z tą panią, o której mówiłeś mi w zeszłym roku?
– Nic z tego.
– Przykro mi. J.S., a tu mamy kilka morderstw, które wydają się powiązane. Jeśli powiem ci w skrócie, jak się sprawy mają, czy wyrazisz swoją opinię o ewentualnym seryjnym mordercy?
– Mogę wyrazić opinię na dowolny temat. – To było jedno z naszych ulubionych powiedzonek.
Opisałam miejsca zbrodni w przypadku Adkins i Morisette-Champoux i w zarysie opisałam, co zrobiono ofiarom. Opisałam, w jakich okolicznościach i gdzie znaleziono inne ciała i jak zostały okaleczone. Potem dodałam i jeszcze moje teorie dotyczące metra i ogłoszeń prasowych.
– Mam kłopoty, żeby przekonać gliny, iż te sprawy są powiązane. Cały czas utrzymują, że nie ma tu prawidłowości. Do pewnego stopnia mają rację. Wszystkie ofiary są do siebie niepodobne, jedna została zastrzelona, a inne nie. Mieszkały w różnych punktach miasta. To się nie trzyma kupy.
– No. No. Zwolnij trochę. W ogóle źle do tego podchodzisz. Przede wszystkim, większość tego, co opisałaś, dotyczy modus operandi.
– Tak.
– Podobieństwa w sposobie działania mogą być przydatne, nie zrozum mnie źle, ale rozbieżności są niesłychanie często spotykane. Przestępca może zakneblować albo związać ofiarę kablem telefonicznym w jednym miejscu, a na drugie może przynieść własny sznur. Może dźgnąć nożem albo pociąć jedną ofiarę, a zastrzelić albo udusić inną, może jedną okraść, a drugą nie. Kiedyś robiłem profil gościa, który przy każdej zbrodni używał innej broni. Jesteś tam jeszcze?