Przejechał ręką po swoich krótko ostrzyżonych włosach, po czym zaczął stukać palcami w poręcz krzesła.
– Dlaczego wcześniej nam tego pani nie powiedziała?
– Związek ze sprawą Morisette-Champoux uświadomiłam sobie dopiero dzisiaj. A wydawało mi się, że sprawy tylko Adkins i Gagnon to trochę za mało.
– A co Ryan o tym myśli?
– Nie mówiłam mu.
Nieświadomie przebiegałam palcami po strupie na moim policzku. Ciągle wyglądałam jakbym została zdyskwalifikowana w meczu bokserskim.
– Cholera – rzucił pod nosem.
– Co?
– Chyba zaczynam się z panią zgadzać. Claudel wyrwie mi za to jaja. – Znowu zaczął stukać. – Coś jeszcze?
– Ślady piły i sposób poćwiartowania ciała są prawie identyczne w przypadku Gagnon i Trottier.
– Tak. Ryan nam mówił.
– I jest jeszcze niezidentyfikowana ofiara z St. Lambert.
– Piąta?
– W liczeniu jest pan biegły.
– Dzięki. – Znów zajął się stukaniem. – Wie już pani, kim ona jest?
Potrząsnęłam głową.
– Ryan nad tym pracuje.
Przeciągnął mięsistą rękę po twarzy. Kostki dłoni były pokryte kępkami gęstych, siwych włosów, miniaturową wersją włosów na głowie.
– A co myśli pani o metodzie wyboru ofiar?
Uniosłam ręce dłońmi do góry.
– Wszystkie to kobiety.
– Genialne. A wiek?
– Od szesnastu lat do czterdziestu siedmiu.
– Budowa ciała?
– Różnorodna.
– Miejsca zbrodni?
– Wszędzie.
– To dlaczego ten zbok je wybrał? Może ze względu na wygląd? Na buty, które nosiły? Na miejsce, gdzie robiły zakupy?
Odpowiedziałam milczeniem.
– Znalazła pani cokolwiek, co łączy te pięć kobiet?
– Jakiś skurwiel je brutalnie pobił, a potem zabił.
– Zgadza się. – Pochylił się do przodu, oparł ręce na kolanach, zgarbił się i głęboko westchnął. – Claudel będzie ział żywym ogniem.
Kiedy wyszedł, zadzwoniłam do Ryana. Nie było ani jego, ani Bertranda, więc zostawiłam wiadomość.
Przejrzałam także pozostałe akta, ale nie znalazłam tam nic interesującego. Dwóch handlarzy narkotyków załatwionych i pociętych piłą przez swoich byłych wspólników. Mężczyzna zabity przez swojego bratanka, pocięty piłą mechaniczną, a potem schowany do zamrażarki w piwnicy. Dopiero kiedy wysiadła elektryczność, ciało zwróciło uwagę reszty rodziny. Kobiecy tułów w torbie hokejowej wyrzucony na brzeg, głowę i ręce znaleziono w dole rzeki. Skazano męża.
Zamknęłam ostatni skoroszyt i uświadomiłam sobie, że umieram z głodu – 13:50. Nic dziwnego. W barze na ósmym piętrze kupiłam kanapkę z szynką i serem i dietetyczną colę, po czym wróciłam do swojego gabinetu, rozkazując sobie zrobić przerwę. Ignorując rozkaz, ponownie zadzwoniłam do Ryana. Ciągle go nie było. Jednak będzie przerwa. Ugryzłam kanapkę i pozwoliłam myślom dryfować. Gabby. Nie. Wyłączona z gry. Claudel. Weto. St. Jacques. Nieosiągalny.
Katy. Jak mogę ją przekonać? Teraz nie ma żadnych szans. Z braku wyboru, przyszedł mi do głowy Pete i poczułam znajomy skurcz w żołądku. Przypomniało mi się mrowienie skóry, pulsująca krew i ciepła wilgoć pomiędzy nogami. Tak, to była namiętność. Po prostu jesteś niewyżyta, Brennan. Drugi raz ugryzłam kanapkę.
Inny Pete. Noce pełne gniewu. Kłótnie. Kolacje w samotności. Zimny całun wrogości zabijający pożądanie. Wzięłam łyk coli. Dlaczego tak często myślę o Peterze? Gdybyśmy mogli tak zacząć jeszcze raz od początku… Dziękuję, panie Lennon.
Terapia relaksacyjna nie pomagała. Zaczęłam ponownie czytać wydruk, który dostałam od Lucy, starając się nie kapnąć na niego musztardą. Jeszcze raz przejrzałam listę na trzeciej kartce, usiłując przeczytać nazwiska, które Lucy wykreśliła, ale ślady ołówka na to nie pozwalały. Z ciekawości zmazałam je gumką i przeczytałam. Były tam dwa przypadki, w których włożono ciała do beczek i zalano je kwasem. Nowa metoda załatwiania porachunków między handlarzami narkotyków.
Trzecia sprawa mnie zaintrygowała. Jej numer LML wskazywał na rok 1990 i na to, że Pelletier był patologiem, który się zajmował tym przypadkiem. Nie było nazwiska koronera. W rubryce “nazwisko" było napisane Singe. Rubryki “data urodzin", “data autopsji" i “przyczyna śmierci" były puste. Hasło “okaleczenie/pośmiertne" sprawiło, że i ten przypadek znalazł się na komputerowej liście Lucy.
Skończyłam kanapkę, po czym poszłam do centralnego archiwum i znalazłam odpowiednie akta. W skoroszycie były tylko trzy dokumenty: raport policyjny, jednostronicowa opinia patologa i koperta ze zdjęciami. Przekartkowałam zdjęcia, przeczytałam raport i poszłam poszukać Pelletiera.
– Masz chwilkę? – powiedziałam do jego zgarbionych pleców.
Odwrócił się od mikroskopu, trzymając okulary w jednej ręce, a długopis w drugiej.
– Wejdź, wejdź – odparł, zakładając okulary.
W moim gabinecie było okno, a w jego dużo miejsca. Przeszedł przez pomieszczenie, gestem wskazując na jedno z dwóch krzeseł stojących koło niskiego stołu przed jego biurkiem. Sięgnął do kieszeni kitla, wyjął z niej paczkę DuMaurierów i wyciągnął je w moją stronę. Potrząsnęłam głową. Ten rytuał powtarzał się już z tysiąc razy. Wiedział, że nie palę, ale zawsze proponował. Podobnie jak Claudel, Pelletier miał swoje przyzwyczajenia.
– W czym mogę ci pomóc? – spytał zapalając.
– Interesuje mnie jeden z twoich dawnych przypadków. Z 1990 roku.
– Oh, Mon Dieu, czy będę jeszcze pamiętał tak odległą przeszłość? Czasami ledwo jestem w stanie sobie przypomnieć swój adres. – Pochylił się do przodu, ściągnął usta i spojrzał konspiracyjnie. – Zapisuję go na pudełkach od zapałek, na wszelki wypadek.
Oboje się roześmialiśmy.
– Nie przesadzajmy. Myślę, że pamiętasz wszystko, co chcesz pamiętać.
Wzruszył ramionami i pokiwał głową na boki, udając niewiniątko.
– I tak przyniosłam dokumenty. – Uniosłam do góry skoroszyt i otworzyłam go. – W raporcie policyjnym napisano, że szczątki znaleziono w torbie na tyłach dworca autobusowego Voyageur. Jakiś włóczęga ją otworzył, myśląc, że może znajdzie jej właściciela.
– Z pewnością – zauważył Pelletier. – Jest tylu uczciwych włóczęgów, że powinni założyć jakąś swoją organizację.
– I tak nie spodobał mu się aromat. Powiedział… – Przebiegłam oczyma raport, żeby zacytować jego słowa. – “Zapach Szatana uniósł się z torby i owiał moją duszę". Koniec cytatu.
– Poeta. Podoba mi się to – stwierdził Pelletier. – Ciekawe, co by powiedział o moich gaciach.
Zignorowałam tę uwagę i czytałam dalej.
– Zaniósł torbę dozorcy, który zadzwonił na policję. Znaleźli trochę części ciała zawiniętych w coś w rodzaju obrusa.
– A, oui. Pamiętam tę sprawę – powiedział, wyciągając w moją stronę pożółkły palec. – Przerażające. Straszne. – Palec wyglądał rzeczywiście okropnie.
– Niby co?
– Ten przypadek małpy z dworca.
– Więc dobrze zrozumiałam ten raport?
Uniósł pytająco brwi,
– To naprawdę była małpa?
Ponuro pokiwał głową.
– Kapucynka.
– Dlaczego tu trafiła?
– Bo była trochę sztywna.
– Genialnie. – Każdy jest tutaj dowcipnisiem. – Ale dlaczego koroner miał z tym coś wspólnego?
Wyraz mojej twarzy musiał go skłonić do udzielenia rzeczowej odpowiedzi.
– Cokolwiek tam było, było to coś małego, a ktoś obdarł to ze skóry i pociął. Do diabła, to mogło być cokolwiek. Gliny myślały, że to mógł być płód albo noworodek, więc przysłali go do nas.
– Było coś dziwnego w tej sprawie? – Sama nie bardzo wiedziałam, czego szukam.
– Eee. Po prostu kolejna pokrojona małpa. – Kąciki jego ust uniosły się nieznacznie.
– Może i tak. – No to inaczej spytamy. – A było coś dziwnego w sposobie, w jaki została pokrojona?
– Nie za bardzo. Wszystkie przypadki poćwiartowanych małp są takie same.
To prowadziło donikąd.
– Czy dowiedzieliście się, czyja to była małpa?
– A wiesz, że tak. Gazety opublikowały komunikat i zadzwonił jakiś facet z uniwersytetu.