Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Na wykopanie, posegregowanie i zapakowanie szczątków potrzeba było dwóch godzin. Najpierw wstępnie kataloguje się znaleziska, a potem sporządza dokładną listę, w której wymienia się każdy fragment kości.

Rzuciłam okiem na psa. Wyglądał na równie zmęczonego, jak ja. Ruszały się tylko jego oczy – czekoladowe kule obracające się jak miski radarów. Przenosił wzrok z jednej rzeczy na drugą, nie ruszając głową.

Pies miał prawo być wyczerpany, zresztą ja też. Gdy w końcu podniósł głowę, w polu widzenia pojawił się zwisający, drżący, długi i cienki język. Ja nie wystawiłam swojego i ponownie pochyliłam się nad listą.

– Ile?

Nie słyszałam, jak podchodzi, ale znałam głos. Zebrałam się w sobie.

– Bonjour, monsieur Claudel. Comment ca va?

– Ile? – powtórzył.

– Jedno – powiedziałam, nie podnosząc nawet wzroku.

– Brakuje czegoś?

Dokończyłam pisać i spojrzałam na niego. Stał na szeroko rozstawionych nogach i zdejmował folię z kanapki. Na ramieniu wisiała marynarka.

Jak Bertrand, Claudel preferował naturalne materiały, więc był ubrany w bawełnianą koszulę i spodnie, a do tego płócienną marynarkę. Wszystko było utrzymane w zielonej tonacji, a jedynym kontrastującym z całością urozmaiceniem był wzór na krawacie. Gdzieniegdzie była na nim plamka koloru mandarynki.

– Może mi pani powiedzieć, z czym mamy do czynienia? – Gestykulował chlebem z kiełbasą.

– Tak.

– Tak?

Nie upłynęło jeszcze trzydzieści sekund od jego pojawienia się, a już miałam ochotę wyrwać tę kanapkę z ręki i wepchnąć mu ją do nosa albo jakiegokolwiek innego otworu. Claudel nie wzbudzał we mnie pozytywnych wibracji, nawet kiedy byłam wypoczęta i rozluźniona. A przecież tego ranka nie byłam. Jak ten pies, miałam dosyć. Nie znajdowałam w sobie dosyć energii ani ochoty na gierki.

– Mamy część ludzkiego szkieletu. Prawie nie ma na nim miękkich tkanek. Ciało zostało poćwiartowane, schowane do worków i zakopane w czterech różnych miejscach, tam. – Wskazałam na teren klasztoru. – Wczoraj w nocy znalazłam jeden worek. Rano pies wytropił pozostałe trzy.

Ugryzł kanapkę i wpatrywał się w kierunku drzew.

– Czego brakuje? – Słowa były zniekształcone przez kawałki szynki i sera.

Patrzyłam na niego nic nie mówiąc, zastanawiając się, dlaczego tak bardzo rozdrażniło mnie rutynowe pytanie. Chodziło o jego styl bycia. Przypomniałam sobie moją ostatnią rozmowę z Claudelem. Pozbądź się złudzeń. To jest właśnie Claudel. Ten człowiek jest gadem. Spodziewaj się pogardy i arogancji. Wie, że miałaś rację. Musiał już o wszystkim słyszeć. Nie będzie mógł powiedzieć “A nie mówiłem". Musi mu to bardzo doskwierać. To wystarczy. Niech tak będzie.

Nie odpowiadałam, więc przeniósł wzrok na mnie.

– Czegoś brakuje?

– Tak.

Odłożyłam kwestionariusz dotyczący szkieletu, który wypełniałam, i spojrzałam mu prosto w oczy. Zmrużył je i wrócił do przeżuwania. Zastanawiałam się przez krótką chwilę, dlaczego nie ma okularów przeciwsłonecznych.

– Głowy.

Przestał przeżuwać.

– Słucham?

– Brakuje głowy.

– Gdzie ona jest?

– Monsieur Claudel, gdybym to wiedziała, to by jej nie brakowało. Zauważyłam, że mięśnie szczęki nabrzmiały, ale po chwili się rozluźniły – nie miało to nic wspólnego z przeżuwaniem.

– Coś jeszcze?

– Niby co?

– Czegoś jeszcze brakuje?

– Niczego ważnego.

Jego umysł przeżuwał to, co mu powiedziałam, a jego szczęki kanapkę. Kiedy to robił, gniótł folię, w którą przedtem owinięty był chleb, tworząc z niej kulkę. Schował ją do kieszeni i wytarł kąciki ust palcem wskazującym.

– Spodziewam się, że nie ma pani nic więcej do powiedzenia? – Było to raczej stwierdzenie, niż pytanie.

– Kiedy zbadam…

– Tak. – Odwrócił się i odszedł.

Klnąc cicho, zapięłam oba worki na ciała. Słysząc odgłos zamka, pies poderwał głowę. Jego oczy śledziły mnie, kiedy wkładałam notatnik do plecaka i przechodziłam przez drogę. Podeszłam do pracownika prosektorium, którego talia miała szerokość dętki i powiedziałam, że skończyłam i że szczątki można załadować i że potem powinny na mnie czekać.

Kawałek dalej na ulicy widziałam Ryana i Bertranda rozmawiających z Claudelem i Charbonneau. SQ kontaktuje się z CUM. Moja paranoja kazała mi być podejrzliwą wobec tego faktu. Co Claudel im mówił? Coś lekceważącego na mój temat? Większość gliniarzy ma równie określone poczucie terytorium jak wyjce – są zazdrośni o swój teren, pilnują swoich dochodzeń i chcą słuchać tylko swoich własnych rozkazów. Claudel był gorszy, niż inni, ale dlaczego odnosił się tak pogardliwie akurat do mnie?

Daj sobie spokój, Brennan. To skurwiel, a ty pokonałaś go na jego własnym podwórku. Na pewno nie jesteś jego ulubienicą. Przestań zamartwiać się uczuciami i zacznij myśleć o pracy. W gruncie rzeczy, jeśli chodzi o twoje przypadki, jesteś równie zaborcza, jak oni.

Rozmowa urwała się, kiedy podeszłam bliżej. Ich zachowanie sprawiło, że nie odezwałam się tak ostro, jak zamierzałam, ale ukryłam swoje rozczarowanie.

– Jak tam, pani doktor! – rzucił Charbonneau.

Skinęłam głową i uśmiechnęłam się w jego stronę.

– To na czym stoimy? – spytałam.

– Twój szef pojechał jakąś godzinę temu – odezwał się Ryan. – Świątobliwy ojciec również. Ekipa już kończy.

– Znaleźli coś?

Potrząsnął głową.

– Wykrywacz metalu na coś trafił?

– Piszczy przy każdym otwieraczu od puszek. – Głos Ryana zdradzał rozdrażnienie. – Długo już się tu zasiedzieliśmy. A jak ty stoisz?

– Ja już skończyłam. Powiedziałam chłopakom z prosektorium, że mogą ładować.

– Claudel mówi, że nie znaleźliście głowy.

– Zgadza się. Brakuje czaszki, szczęk i czterech pierwszych kręgów szyjnych.

– To znaczy?

– To znaczy, że ofiarę skrócono o głowę i że morderca schował ją sobie. Mógł ją zakopać gdzieś tutaj, ale w innym miejscu, jak to zrobił z pozostałymi częściami ciała. Leżały całkiem daleko od siebie.

– Więc gdzieś tam jest jeszcze jeden worek?

– Może. Albo pozbył się go gdzieś indziej.

– Na przykład gdzie?

– Wrzucił do rzeki, ubikacji albo spalił w swoim piecu. Skąd do diabła mam wiedzieć?

– Dlaczego miałby to robić? – spytał Bertrand.

– Może po to, żeby nie dało się zidentyfikować zwłok.

– A da się?

– Prawdopodobnie. Ale dużo łatwiej zidentyfikować ciało, mając zęby i dane z kartoteki dentysty ofiary. Poza tym, zostawił jednak ręce.

– Więc?

– Jeśli ciało okalecza się po to, żeby utrudnić identyfikację, przeważnie zabiera się też ręce.

Spojrzał na mnie obojętnie.

– Można zdjąć odciski z ciał w stanie daleko posuniętego rozkładu, ale pod warunkiem, że zachowało się na nim trochę skóry. Kiedyś udało mi się zdjąć odciski z mumii mającej pięć tysięcy lat.

– Udało się je powiązać z jakąś sprawą? – spytał Claudel matowym głosem.

– Gościa nie było w kartotece – odparłam równie apatycznie.

– Ale tu są same kości – zauważył Bertrand.

– Morderca o tym nie wie. Nie mógł mieć pewności, kiedy ciało zostanie odnalezione. – Jak z Gagnon, pomyślałam. Tylko że to ciało zakopał.

Zamilkłam na chwilę i wyobraziłam sobie mordercę przemierzającego ciemny las, chowającego w paru miejscach worki i ich przerażającą zawartość. Pociął gdzieś ofiarę, zapakował do worka zakrwawione kawałki i przywiózł je tutaj samochodem? Czy zaparkował tam, gdzie ja, czy może w jakiś sposób mógł wjechać na teren klasztoru? Czy najpierw wykopał doły, planując lokalizację dla każdego z nich? Czy po prostu wziął ze sobą worki z częściami ciała i po kolei kopał dół, wracając do samochodu czterokrotnie? Czy poćwiartowanie było paniczną próbą zatarcia śladów po zbrodni w afekcie, czy i morderstwo, i okaleczenie zostało popełnione z zimną krwią?

Przyszła mi do głowy odrażająca myśl. Czy był tutaj ze mną zeszłej nocy? Wracaj do teraźniejszości.

46
{"b":"101658","o":1}