Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Solidne alibi.

– Kto ci je zapewni?

– No, cóż – odparłem. – To właśnie jest najciekawsze.

Agent specjalny Carlson wyjął telefon komórkowy.

– Taak?

– Mam jeszcze coś – zameldował jego partner Stone.

– Co?

– Beck przed kilkoma godzinami odwiedził podrzędnego adwokacinę, niejakiego Flannery’ego. Był z nim jakiś czarny gangster.

Carlson zmarszczył brwi.

– Myślałem, że jego adwokatem jest Hester Crimstein.

– Nie szukał porady prawnej. Wypytywał go o dawną sprawę.

– Jaką sprawę?

– Osiem lat temu aresztowano recydywistę, niejakiego Gonzaleza, pod zarzutem zamordowania Brandona Scope’a. Elizabeth Beck dała facetowi niepodważalne alibi. Beck chciał poznać szczegóły.

Carlsonowi zakręciło się w głowie. Co, do diabła…?

– Jeszcze coś?

– To wszystko – odparł Stone. – Gdzie jesteś?

– Zadzwonię do ciebie później, Tom. – Carlson rozłączył się i wybrał inny numer.

Odezwał się kobiecy głos.

– National Tracing Center.

– Pracujesz po godzinach, Donno?

– Właśnie chciałam stąd wyjść, Nick. Czego chcesz?

– Naprawdę dużej przysługi.

– Nie – odparła bez wahania. A potem z westchnieniem dodała: – Jakiej?

– Masz jeszcze tę trzydziestkęósemkę, którą znaleźliśmy w skrytce depozytowej Sarah Goodhart?

– O co chodzi?

Powiedział jej, czego chce. Kiedy skończył, usłyszał:

– Żartujesz, prawda?

– Znasz mnie, Donno. Nie mam poczucia humoru.

– To żadna nowina. – Znowu westchnęła. – Zarządzę poszukiwania, ale nie ma mowy, żeby wyniki były na dziś wieczór.

– Dzięki, Donno. Jesteś wspaniała.

Gdy Shauna weszła do foyer, ktoś ją zawołał.

– Przepraszam! Pani Shauna?

Spojrzała na mężczyznę o nażelowanych włosach i w drogim garniturze.

– Z kim mam przyjemność?

– Agent specjalny Nick Carlson.

– Dobranoc, panie agencie.

– Wiemy, że do pani dzwonił.

Shauna zasłoniła dłonią udawane ziewnięcie.

– Na pewno jesteście dumni z tego osiągnięcia.

– Słyszała pani kiedyś o udzielaniu pomocy przestępcy?

– Niech mnie pan nie straszy – odparła z wystudiowaną obojętnością – bo posiusiam się na ten tani chodnik.

– Sądzi pani, że blefuję?

Wyciągnęła ręce, składając dłonie.

– Aresztuj mnie, przystojniaku. – Rozejrzała się wokół. – Czy wy, chłopcy, zwykle nie podróżujecie parami?

– Przyszedłem sam.

– Widzę. Mogę już iść?

Carlson starannie poprawił okulary.

– Nie sądzę, by doktor Beck zabił kogokolwiek.

Zatrzymała się.

– Niech mnie pani źle nie zrozumie. Mamy mnóstwo dowodów, że to zrobił. Wszyscy moi koledzy są pewni, że jest winny. Wciąż są prowadzone szeroko zakrojone poszukiwania.

– Uhm – mruknęła podejrzliwie Shauna. – Tylko pan jakimś cudem ujrzał prawdę?

– Po prostu uważam, że tu chodzi o coś innego.

– Na przykład?

– Miałem nadzieję, że pani mi to powie.

– A jeśli podejrzewam, że to podstęp?

Carlson wzruszył ramionami.

– Nic nie mogę na to poradzić.

Zastanowiła się.

– Nieważne – powiedziała w końcu. – Ja nic nie wiem.

– Wie pani, gdzie on się ukrywa.

– Nie wiem.

– A gdyby pani wiedziała?

– Nie powiedziałabym panu. To także pan wie.

– Owszem – rzekł Carlson. – Dlatego domyślam się, że nie wyjaśni mi pani, dlaczego chciał, żeby wyprowadziła pani na spacer jego psa.

Pokręciła głową.

– Wkrótce i tak się pan dowie.

– On poważnie ucierpi, zdaje sobie pani z tego sprawę. Pani przyjaciel napadł na policjanta. Nie wymknie się nam.

Shauna wytrzymała jego spojrzenie.

– Nic nie mogę na to poradzić.

– No tak, chyba nic.

– Mogę pana o coś spytać?

– Proszę strzelać – odparł Carlson.

– Dlaczego pan uważa, że on jest niewinny?

– Sam nie wiem. Mnóstwo drobiazgów… – Carlson przechylił głowę na bok. – Czy wiedziała pani, że Beck zarezerwował miejsce w samolocie do Londynu?

Shauna spojrzała w głąb holu, usiłując zyskać na czasie. Jakiś mężczyzna wszedł i uśmiechnął się do niej z uznaniem. Zignorowała go.

– Bzdura – orzekła w końcu.

– Właśnie wracam z lotniska – ciągnął Carlson. – Zarezerwował miejsce trzy dni temu. Oczywiście nie pokazał się. Najdziwniejsze było jednak to, że za bilet zapłacono kartą kredytową wystawioną na Laurę Mills. Czy to nazwisko coś pani mówi?

– A powinno?

– Pewnie nie. Wciąż pracujemy nad tym, ale to zapewne pseudonim.

– Czyj?

Carlson wzruszył ramionami.

– Zna pani Lisę Sherman?

– Nie. A co ona ma z tym wspólnego?

– Zarezerwowała miejsce na ten sam lot do Londynu. Miała siedzieć obok naszego podejrzanego.

– I też się nie zjawiła?

– Niezupełnie. Zgłosiła się do odprawy, ale kiedy zapowiedziano lot, nie weszła na pokład. Dziwne, nie sądzi pani?

– Nie mam pojęcia, co o tym myśleć – odparła Shauna.

– Niestety, nikt nie jest w stanie udzielić nam żadnych informacji o Lisie Sherman. Nie miała żadnego bagażu, a bilet kupiła w automacie. Dlatego zaczęliśmy sprawdzać wszelkie możliwe powiązania. I jak pani sądzi, co odkryliśmy?

Shauna potrząsnęła głową.

– Nic – rzekł Carlson. – To wygląda na następny pseudonim. Czy zna pani nazwisko Brandon Scope?

Shauna zesztywniała.

– O co chodzi, do licha?

– Doktor Beck w towarzystwie jakiegoś czarnoskórego mężczyzny odwiedził dziś adwokata, niejakiego Petera Flannery’ego. To on bronił podejrzanego o zamordowanie Brandona Scope’a. Doktor Beck wypytywał go o to i o rolę Elizabeth w tej sprawie. Domyśla się pani powodu?

Shauna zaczęła grzebać w torebce.

– Szuka pani czegoś?

– Papierosa – odrzekła. – Ma pan jednego?

– Przykro mi, nie.

– Do licha. – Przestała grzebać w torebce i napotkała jego spojrzenie. – Dlaczego mówi mi pan to wszystko?

– Mam cztery trupy. Chcę wiedzieć, co się dzieje.

– Cztery?

– Rebecca Schayes, Melvin Bartola, Robert Wolf… to ci dwaj mężczyźni, których znaleźliśmy nad jeziorem. I Elizabeth Beck.

– To KillRoy zabił Elizabeth.

Carlson przecząco pokręcił głową.

– Dlaczego pan tak uważa?

Pokazał jej brązową kopertę.

– Przede wszystkim dlatego.

– Co to jest?

– Protokół jej sekcji.

Shauna przełknęła ślinę. Poczuła dreszcz lęku, od którego mrowiło w palcach. Ostateczny dowód, wyjaśniający wszystko. Bardzo starała się zachować spokój.

– Mogę spojrzeć?

– Po co?

Nie odpowiedziała.

– A co ważniejsze, dlaczego Beck tak bardzo chciał to zobaczyć?

– Nie wiem, o czym pan mówi – odparła, ale te słowa zabrzmiały tak nieszczerze, że agent z pewnością też to wyczuł.

– Czy Elizabeth Beck była narkomanką? – zapytał Carlson.

To pytanie zupełnie ją zaskoczyło.

– Elizabeth? Skądże.

– Jest pani pewna?

– Oczywiście. Pracowała z uzależnionymi. Uczono ją wystrzegać się narkotyków.

– Znam wielu gliniarzy z obyczajówki, którzy chętnie spędzają kilka godzin z prostytutkami.

– Ona nie była taka. Elizabeth nie była chodzącym aniołem, ale narkotyki? W życiu.

Ponownie pokazał jej brązową kopertę.

– Badanie toksykologiczne wykazało obecność kokainy i heroiny w jej organizmie.

– Zatem pewnie Kellerton wmusił w nią te narkotyki.

– Nie – rzekł Carlson.

– Skąd pan wie?

– Są tu również wyniki innych badań. Tkanek i włosów. Wykazują, że zażywała narkotyki co najmniej przez kilka miesięcy.

Pod Shauna ugięły się nogi. Oparła się o ścianę.

– Posłuchaj, Carlson, przestań się ze mną bawić w ciuciubabkę. Pokaż mi ten raport, dobrze?

Rozważył tę propozycję.

– A może tak – powiedział. – Będę pokazywał po jednej kartce. W zamian za kolejne informacje. Co ty na to?

– Carlson, co to ma być, do diabła?

– Dobranoc, Shauno.

– No dobra, dobra, zaczekaj chwilkę.

48
{"b":"101403","o":1}