Małpa Wcześniej niż ludzie wygnana z raju, bo oczy miała tak zaraźliwe, że rozglądając się po ogródku nawet anioły grążyła z smutku nieprzewidzianym. Z tego względu musiała, chociaż bez pokornej zgody, założyć tu na ziemi swoje świetne rody. Skoczna, chwytna i baczna, do dziś gracyę ma przez y pisaną, z trzeciorzędu. Czczona w Egipcie dawnym, z orionem pcheł w srebrnej od świętości grzywie, słuchała arcymilcząc frasobliwie, czego chcą od niej. Ach, nieumierania. I odchodziła chwiejąc rumianym kuperkiem na znak, że nie poleca ani nie zabrania. W Europie duszę jej odjęto, ale przez nieuwagę zostawiono ręce; i pewien mnich malując świętą przydał jej dłonie wąziutkie, zwierzęce. Musiała święta łaskę jak orzeszek brać. Ciepłą jak noworodek, drżącą jak staruszek przywoziły okręty na królewskie dwory. Skowytała wzlatując na złotym łańcuchu w swoim fraczku markizim w papuzie kolory. Kasandra. Z czego tu się śmiać. Jadalna w Chinach, stroi na półmisku miny pieczone albo gotowane. Ironiczna jak brylant w fałszywej oprawie. Podobno ma subtelny smak jej mózg, któremu czegoś brak, jeżeli prochu nie wymyślił. W bajkach osamotniona i niepewna wypełnia wnętrza luster grymasami, kpi z siebie, czyli daje dobry przykład nam, o których wie wszystko jak uboga krewna, chociaż się sobie nie kłaniamy. Lekcja Kto co Król Aleksander kim czym mieczem przecina kogo co gordyjski węzeł. Nie przyszło to do głowy komu czemu nikomu. Było stu filozofów – żaden nie rozplątał. Nic dziwnego, że teraz kryją się po kątach. Żołdactwo ich za brody łapie, za roztrzęsione, siwe, capie, i bucha gromki kto co śmiech. Dość. Spojrzał król spod pióropusza, na konia wsiada, w drogę rusza. A za nim w trąb trąbieniu, w bębnieniu bębenków kto co armia złożona z kogo czego z węzełków na kogo co na bój. Muzeum Są talerze, ale nie ma apetytu. Są obrączki, ale nie ma wzajemności od co najmniej trzystu lat. Jest wachlarz – gdzie rumieńce? Są miecze – gdzie gniew? I lutnia ani brzęknie o szarej godzinie. Z braku wieczności zgromadzono dziesięć tysięcy starych rzeczy. Omszały woźny drzemie słodko zwiesiwszy wąsy nad gablotką. Metale, glina, piórko ptasie cichutko tryumfują w czasie. Chichocze tylko szpilka po śmieszce z Egiptu. Korona przeczekała głowę. Przegrała dłoń do rękawicy. Zwyciężył prawy but nad nogą. Co do mnie, żyję, proszę wierzyć. Mój wyścig z suknią nadal trwa. A jaki ona upór ma! A jak by ona chciała przeżyć! Chwila w Troi Małe dziewczynki chude i bez wiary, że piegi znikną z policzków, nie zwracające niczyjej uwagi, chodzące po powiekach świata, podobne do tatusia albo do mamusi, szczerze tym przerażone, znad talerza, znad książki, sprzed lustra porywane bywają do Troi. W wielkich szatniach okamgnienia przeobrażają się w piękne Heleny. Wstępują po królewskich schodach w szumie podziwu i długiego trenu. Czują się lekkie. Wiedzą, że piękność to wypoczynek, że mowa sensu ust nabiera, a gesty rzeźbią się same w odniechceniu natchnionym. Twarzyczki ich warte odprawy posłów dumnie sterczą na szyjach godnych oblężenia. Bruneci z filmów, bracia koleżanek, nauczyciel rysunków, ach, polegną wszyscy. Małe dziewczynki z wieży uśmiechu patrzą na katastrofę. Małe dziewczynki ręce załamują w upajającym obrzędzie obłudy. Małe dziewczynki na tle spustoszenia w diademie płonącego miasta z kolczykami lamentu powszechnego w uszach. Blade i bez jednej łzy. Syte widoku. Tryumfalne. Zasmucone tym tylko, że trzeba powrócić. Małe dziewczynki powracające. |