Wrażenia z teatru Najważniejszy w tragedii jest dla mnie akt szósty: zmartwychwstanie z pobojowisk sceny, poprawianie peruk, szatek, wyrywanie noża z piersi, zdejmowanie pętli z szyi, ustawianie się w rzędzie pomiędzy żywymi twarzą do publiczności. Ukłony pojedyncze i zbiorowe: biała dłoń na ranie serca, dyganie samobójczyni, kiwanie ściętej głowy. Ukłony parzyste: wściekłość podaje ramię łagodności, ofiara patrzy błogo w oczy kata, buntownik bez urazy stąpa przy boku tyrana. Deptanie wieczności noskiem złotego trzewiczka. Rozpędzanie morałów rondem kapelusza. Niepoprawna gotowość rozpoczęcia od jutra na nowo. Wejście gęsiego zmarłych dużo wcześniej, bo w akcie trzecim, czwartym oraz pomiędzy aktami. Cudowny powrót zaginionych bez wieści. Myśl, że za kulisami czekali cierpliwie, nie zdejmując kostiumu, nie zmywając szminki, wzrusza mnie bardziej niż tyrady tragedii. Ale naprawdę podniosłe jest opadanie kurtyny i to, co widać jeszcze w niskiej szparze: tu oto jedna ręka po kwiat spiesznie sięga, tam druga chwyta upuszczony miecz. Dopiero wtedy trzecia, niewidzialna, spełnia swoją powinność: ściska mnie za gardło. Głosy Ledwie ruszysz nogą, zaraz jak spod ziemi Aboryginowie, Marku Emiliuszu. W sam środek Rutulów już ci grzęźnie pięta. W Sabinów, Latynów wpadasz po kolana. Już po pas, po szyję, już po dziurki w nosie Ekwów masz i Wolsków, Lucjuszu Fabiuszu. Do uprzykrzenia pełno tych małych narodów, do przesytu i mdłości, Kwintusie Decjuszu. Jedno miasto, drugie, sto siedemdziesiąte. Upór Fidenatów. Zła wola Felisków. Ślepota Ecetran. Chwiejność Antemnatów. Obraźliwa niechęć Labikan, Pelignów. Oto co nas, łagodnych, zmusza do surowości za każdym nowym wzgórzem, Gajuszu Kleliuszu. Gdybyż nie zawadzali, ale zawadzają Aurunkowie, Marsowie, Spuriuszu Manliuszu. Tarkwiniowie stąd zowąd, Etruskowie zewsząd. Wolsyńczycy ponadto. Na domiar Wejenci. Ponad sens Aulerkowie. Item Sappianaci ponad ludzką cierpliwość, Sekstusie Oppiuszu. Narody małe rozumieją mało. Otacza nas tępota coraz szerszym kręgbiem. Naganne obyczaje. Zacofane prawa. Nieskuteczni bogowie, Tytusie Wiliuszu. Kopce Herników. Roje Murrycynów. Owadzia mnogość Westynów, Samnitów. Im dalej, tym ich więcej, Serwiuszu Folliuszu. Godne ubolewania są małe narody. Ich lekkomyślność wymaga nadzoru za każdą nową rzeką, Aulusie Juniuszu. Czuję się zagrożony wszelkim horyzontem. Tak bym ujął tę kwestię, Hostiuszu Meliuszu. Na to ja, Hostiusz Meliusz, Appiuszu Papiuszu, powiadam tobie: Naprzód. Gdzieś wreszcie jest koniec świata. Listy umarłych
Czytamy listy umarłych jak bezradni bogowie, ale jednak bogowie, bo znamy późniejsze daty. Wiemy, które pieniądze nie zostały oddane. Za kogo prędko za mąż powychodziły wdowy. Biedni umarli, zaślepieni umarli, oszukiwani, omylni, niezgrabnie zapobiegliwi. Widzimy miny i znaki robione za ich plecami. Łowimy uchem szelest dartych testamentów. Siedzą przed nami śmieszni jak na bułkach z masłem albo rzucają się w pogoń za zwianymi z głów kapeluszami. Ich zły gust, Napoleon, para i elektryczność, ich zabójcze kuracje na uleczalne choroby, niemądra apokalipsa według świętego Jana, fałszywy raj na ziemi według Jana Jakuba… Obserwujemy w milczeniu ich pionki na szachownicy, tyle że przesunięte o trzy pola dalej. Wszystko, co przewidzieli, wypadło zupełnie inaczej, albo trochę inaczej, czyli także zupełnie inaczej. Najgorliwsi wpatrują się nam ufnie w oczy, bo wyszło im z rachunku, że ujrzą w nich doskonałość. Prospekt Jestem pastylka na uspokojenie. Działam w mieszkaniu, skutkuję w urzędzie, siadam do egzaminów, staję na rozprawie, starannie sklejam rozbite garnuszki – tylko mnie zażyj, rozpuść pod językiem, tylko mnie połknij, tylko popij wodą. Wiem, co robić z nieszczęściem, jak znieść złą nowinę, zmniejszyć niesprawiedliwość, rozjaśnić brak Boga, dobrać do twarzy kapelusz żałobny. Na co czekasz – zaufaj chemicznej litości. Jesteś jeszcze młody (młoda), powinieneś (powinnaś) urządzić się jakoś. Kto powiedział, że życie ma być odważnie przeżyte? Oddaj mi swoją przepaść – wymoszczę ją snem, będziesz mi wdzięczny (wdzięczna) za cztery łapy spadania. Sprzedaj mi swoją duszę. Inny się kupiec nie trafi. Innego diabła już nie ma. |