– W dzisiejszych czasach nie jest to niemożliwe – westchnął generał. – Nie brak łajdaków, gotowych wykonać każde paskudne zadanie w zamian za osobiste korzyści. Wystarczy umiejętnie puścić w ruch odpowiednio zmyślny program działania, a samemu skryć się w biostatorze, by tylko od czasu do czasu wyjrzeć na świat dla skontrolowania przebiegu długotrwałej akcji. Nie trzeba niczego przyspieszać, wystarczy konsekwentnie dążyć do celu wszelkimi dostępnymi środkami – by za dwieście czy czterysta nawet lat doczekać wyników.
– Najsmutniejsze jest to, że środków dla łajdackich poczynań dostarczają ludzie działający w najlepszej wierze, rozwijający naukę, technikę, cywilizację. Zło jest potężne przez to, że chwyta się wszelkich środków, przed których użyciem wzdraga się dobro, skazując się tym samym na słabość. Boję się, że nie zdołamy przechwycić szefów tej „mafii". Oni śpią sobie niewinnie, ukryci w biostatorach. Całą brudną robotę wykonują za nich mniejsi łajdacy – jak ci z planety Ksi. Możemy chwytać tylko te drobne szczupaki; rekiny pozostają nietknięte, bo nikt nie zdoła im udowodnić działań wrogich wobec ziemskiej cywilizacji. Inspiratorzy ma ją czyste ręce. Tylko ich umysły są skażone złem, ale tego nie widać i nie sposób udowodnić.
Generał spojrzał na zegar. Przez chwilę błądził wzrokiem po ścianie pokoju, jakby zastanawiał się nad czymś.
– Południe – powiedział, zgarniając do szuflady papiery z biurka. – Myślę, że mój asystent poradzi sobie beze mnie. Polecimy do naszego ośrodka rekreacyjno-szkoleniowego, gdzie zarezerwowałem dla ciebie pokój. Zapraszam na obiad, jeśli nie masz innych planów.
– Planów! – Sloth roześmiał się głośno. – Od dawna już nie miewam własnych planów. Jestem ściśle wpisany w harmonogram Kosmocentrum! Czy wiesz, że odkąd rozpocząłem loty pozaukładowe, ani razu nie udało mi się pomieszkać na Ziemi przez pełne trzy miesiące?
– Wierzę, bo ze mną też było podobnie. A jeśli nie spodoba ci się w ośrodku, znajdziemy inne miejsce.
– Wszystko jedno! – Sloth machnął ręką z rezygnacją. – Przecież właściwie zupełnie nie znam Ziemi. Wpadam tutaj raz na kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt lat, a dowództwo pakuje mnie zaraz do rezerwatu niczym jakiegoś jaskiniowca.
Generał uśmiechnął się melancholijnie. Otworzył sejf w ścianie, schował dziennik pokładowy „Alfy" i zatrzasnął drzwiczki.
– Chodźmy – powiedział zagarniając Slotha ramieniem ku wyjściu. – Wyjaśnię ci kilka spraw, tak jak mnie wyjaśniono, gdy wreszcie zdecydowałem się wycofać z lotów. Nie jest tak źle, jak myślisz. Ten dzisiejszy świat nie jest tak bardzo różny od naszego, dawnego, w którym żyliśmy w dzieciństwie.
– Wiesz… spojrzałem dziś na kalendarz i stwierdziłem straszną rzecz… – mruknął Sloth, gdy schodzili po krętych schodkach do podziemnego garażu. – Za kilka dni będę obchodził sto siedemdziesiąte ósme urodziny.
– Nic wielkiego. Co najwyżej okazja do wypicia butelki dobrego wina. Ja dociągam już do dwustu. Nie zaimponujesz mi, stary.
Sloth nieufnie oglądał maleńki odrzutowiec wprowadzony właśnie przez Bernta na platformę podnośnika.
– Wskakuj! – Bernt wcisnął przycisk, platforma ruszyła powoli w górę.
Po chwili znaleźli się na poziomie płyty kosmodromu. Sloth zajął miejsce obok generała w ciasnej kabinie samolotu.
– Co to za wehikuł?
– Samolot rakietowy pionowego startu i lądowania. Bardzo szybki i zwrotny, ląduje byle gdzie. Cała policja używa takich maszyn. Za pół godziny będziemy na miejscu.
Samolot ryknął silnikami i zawisł na chwilę na wysokości kilkudziesięciu metrów nad płytą, a potem śmignął w górę, błyskawicznie nabierając wysokości.
– Popatrz sobie! – Bernt położył samolot w szeroki skręt.
Sloth spojrzał przez prawe okienko kabiny. Z wysokości kilku tysięcy metrów poprzez czyste powietrze widać było ciągnącą się po horyzont sieć ulic i autostrad, nie kończący się obszar zieleni z luźno rozrzuconymi, jasnymi klockami budowli.
– Taki jest ten świat dzisiaj – powiedział Bernt cicho. – To miasto powstało w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat, jako jedno z wielu podobnych.
– Powrót do starych koncepcji urbanistycznych?
– Po prostu do zdrowego rozsądku. Kamienne dżungle dawnych miast były nie do wytrzymania już w czasach naszej młodości, ale wydawało się, że niczego nie da się zmienić.
– Zrealizowana utopia… – mruknął Sloth na pół do siebie.
– Zieleń, czyste powietrze, luźna zabudowa… Ciekaw jestem, jakim kosztem?
– Nie rozumiem?
– Czym ludzkość płaci za te luksusy? Nie potrafię uwierzyć, że udało się wszystko załatwić…
Bernt wyrównał tor lotu, przyspieszył gwałtownie. Mknęli teraz na wysokości dziesięciu tysięcy metrów wprost na południe. Na ekranie radaru widać było mrowie poruszających się punktów.
– Dosyć ciasno w powietrzu – zauważył Sloth.
– To jeszcze nic. – Bernt machnął lekceważąco ręką. – Zresztą centralna kontrola eliminuje praktycznie możliwość kolizji nawet przy większym ruchu. Odkąd zlikwidowano lotnictwo wojskowe, w powietrzu zrobił się luz. To samo na ziemi, po usunięciu baz wojskowych, terenów zamkniętych, poligonów rakietowych okazało się, że jest mnóstwo miejsca na luźną zabudowę, na uprawy rolne…
– Pełne rozbrojenie?
– Tak, czterdzieści trzy lata temu.
– Nigdy w to nie wierzyłem.
– A jednak udało się. To była ostatnia szansa.
– Zwolniły się środki finansowe?
– Wyobraź sobie, że nie to było najistotniejsze! Przemysł zbrojeniowy napędza inne dziedziny życia, głównie technikę i nauki ścisłe. Gdy zabrakło tego stymulatora, od razu spadło obłędne tempo rozwoju techniki, nie służącej bezpośrednio ludziom. Osiągnięto stabilizację na zupełnie przyzwoitym poziomie rozwoju. Do tego jeszcze udało się prawie całkowicie zahamować wzrost populacji, dość równomiernie rozdzielić dobra konsumpcyjne…
– Nie do wiary! – Sloth pokręcił głową z mieszaniną podziwu i nieufności. – Jakiż to ustrój społeczny udało się zrealizować?
– Wiesz, to trudno określić w kategoriach znanych ci sprzed stulecia – uśmiechnął się generał. – Żadna z dawnych koncepcji społeczno-ekonomicznych nie ostała się wobec zmiany warunków. Istotne było to przede wszystkim, że porzucono dogmaty, do których tak przywiązani byli ideolodzy dawnego świata. Zwyciężyła zasada pragmatyzmu. Z każdej doktryny wzięto jej najlepsze założenia, najskuteczniejsze metody. Jak dotąd, wszystko to funkcjonuje nie najgorzej.
– A system władzy? Czy udało się stworzyć warunki dla pełnej demokracji?
– Hm… Nazwijmy to „demokracją racjonalną".
– To coś nowego.
– Po prostu społeczeństwo decyduje o wszystkim większością głosów, kontroluje władzę. Ale prawo zabierania głosu przysługuje tylko tym obywatelom, którzy są w porządku wobec społeczeństwa. Usunięto w ten sposób podstawową usterkę klasycznej demokracji. Społeczeństwo kontroluje nie tylko władzę, lecz także poszczególne jednostki; natomiast jednostka uczestniczy w tej kontroli tylko wówczas, jeśli społeczeństwo akceptuje jej postawę i kwalifikacje do udziału w sprawowaniu kontroli.
– To dość skomplikowane.
– Jak pożyjesz tutaj, zrozumiesz.
– Za pięćdziesiąt lat będzie znowu inaczej.
– Więc jednak polecisz?
– A co mi pozostaje? – westchnął Sloth.
– Ty po prostu boisz się wrócić na dobre do tego świata. Wracasz z ciekawości i nostalgii, a potem szybko znów chcesz uciec.
– Nieprawda. Wracam, bo tu są fajne dziewczyny, dobre trunki i parę miłych miejsc. A potem znowu wsysa mnie próżnia.
– Słowo w słowo tak samo mówiłem. – Generał uśmiechnął się ironicznie. – Wszyscy jesteśmy kłamcami. Po prostu boimy się powoli umierać patrząc na ten kochany, dobry, cholerny świat.
– Nie wszystko mi powiedziałeś, Bernt. Świat, który przedstawiłeś, nie może istnieć. Albo czegoś brakuje w jego opisie. Ten model jest niekompletny.
Generał patrzył w kierunku jeziora, na leniwie przesuwające się kolorowe żagle. Sloth podszedł do balustrady tarasu i wsparty obiema rękami obserwował spacerujące wzdłuż plaży grupki młodych ludzi. Zauważył dość istotną zmianę plażowych obyczajów w porównaniu z tym, co pamiętał sprzed pół wieku, gdy spędzał swój krótki urlop na jednej z wysepek archipelagu Filipin. Po raz nie wiadomo który powróciła moda „retro", dziewczyny paradowały w obcisłych trykotach do kolan, a każdy głębszy dekolt przyciągał spojrzenia mężczyzn.