Warto gwoli jasności podzielić sobie te zarzuty na dwie grupy. Z pierwszymi, mówiącymi, że był zbyt ostry, zbyt dosadny, zbyt plakatowo jednostronny – nie ma co dyskutować. Znamy nadto wielu autorów znacznie bardziej od Janusza stronniczych. Janusz ujawniał mechanizmy nieuczciwych gier społecznych; zrozumiałe, że było to nie w smak tym, których postawy kompromitował. Argumenty zarzucające mu literacki schematyzm osłaniały tu motywy nic z literaturą nie mające wspólnego. Jako pisarz-moralista, pisarz-demaskator był Janusz groźny. Wywoływało to reakcję.
Lecz faktem jest, że jego pisarstwo nie było bez wad. Stwierdzali to także przyjaciele. Janusz spieszył się. Nie pieścił, nie cyzelował literackich efektów. Za szybko czasem zmierzał do sedna. Ale widział to sedno wyraźnie, widzieli je także jego czytelnicy, i pewnie dlatego nie przykładał wagi do językowej perfekcji, do formy. Napędem jego pisarstwa, zwłaszcza w ostatnim okresie, były emocje polityczne; obrona jednostek przed głupotą, uzurpacją, podłością dużych systemów; wielkim atutem – umiejętność budowania przekonywających modeli społecznych, które działały jak żywe, a zarazem literackich alegorii. Reszta, także słowa, także konstrukcja – stawały się dla Janusza środkiem. Nie popełniał dużych błędów, miał naturalny talent narracyjny, poczucie humoru, nie brakowało mu pomysłów, ale zostawił w swym dziele ślady pośpiechu. Zresztą wciśnięty przez całe dojrzałe życie między dwie profesje, fizyka i pisarza, z trudem wydzielał czas na jedno i drugie. Pisał szybko, „na silnym impulsie", rzucając na papier to co najważniejsze. Zawijasy formalne mogły stać się tylko przeszkodą. Dlatego próby dyskusji nad doskonaleniem warsztatu zbywał gniewnie: „Nie lubię lania wody". Nie cenił samoistnych, nie służących konkretnym celom eksperymentów literackich.
A przecież ocierał się o eksperyment literacki wielokrotnie. Czyż nie było eksperymentem łamiące realistyczną konwencję, uciekające w cudowność i dające nam wszystkim nadzieję – zakończenie powieści „Limes inferior”? Podobnie z rozsadzającą stereotypy próbą opowiedzenia losów Chrystusa w kategoriach cybernetycznych, co miało miejsce w opowiadaniu „Relacja z pierwszej ręki". Albo weźmy igraszki poetyckie w wykonanej na pierwszy rzut oka bardzo matematycznie, bardzo zegarkowe „Paradyzji”. Dał tu Janusz przewrotny i funkcjonalny popis językowej zręczności, nie zsiadając wcale z wiernego konika politycznej SF.
Eksperyment literacki pojawiał się na jego literackiej drodze. Tylko że to Janusz miał się nim posługiwać, nie odwrotnie. Wspomniał kiedyś o pomyśle powieści mającej wielu narratorów; uśmiechnąłem się, że nareszcie, że jego skusiło to także. Trick sam w sobie wyglądał na wzięty z nouveau roman – operowanie subiektywnym narratorem, zwielokrotniony punkt widzenia itp. itd… – ale Janusz ostudził mnie, zamierzył to bardziej racjonalnie. Wielość narratorów miała być wynikiem przełączenia komunikatora do świadomości kilkunastu szpiegów-szperaczy penetrujących utajnioną konstrukcję społeczną. Jak widać był Janusz i zamierzał pozostać niepoprawny. Podobnie oryginalna jest przecież, schowana za chytrym chwytem narracyjnym, koncepcja bohatera w „Chrzcie bojowym", jednym z ostatnich jego opowiadań, zamieszczonym zresztą w niniejszym tomiku. W wypadku Zajdla było to i pozostałoby nadal regułą – tylko wtedy chciał i mógł modyfikować swój warsztat, gdy było to bezwzględnie potrzebne, gdy czemuś konkretnemu służyło. Postawa skądinąd bardzo inżynierska.
4.
Słów kilka na zakończenie o tomie, który czytelnik trzyma w dłoniach. Pierwotny cel, jaki przyświecał wydawcy konstruującemu zbiorek, był skromny. Chodziło o przedstawienie opowiadań Janusza Zajdla rozproszonych w prasie i nigdy dotąd nie scalonych w wydaniu książkowym. Krótko mówiąc – remanent. Tak to wyglądało na początku.
Żona pisarza, Jadwiga, zaproponowała, by do zestawu dołączyć konspekty książek, których Janusz Zajdel nie zdążył napisać; wersje prasowe dwu opowiadań, które w książkach ukazały się w innych wariantach oraz wypowiedź Janusza o sobie. Wydawca rozszerzył ten pomysł dodając konspekty pięciu istniejących powieści. Dzięki temu uzyskujemy wgląd, w filozofię i warsztat pisarza, a także wsłuchujemy się w język, jakim porozumiewał się z wydawcami i częściowo ich zwodził. Droga od pomysłu do realizacji, przekształcenia, jakim Zajdel poddawał swój projekt w trakcie pracy nad książką, stają się dzięki tym uzupełnieniom częściowo widoczne. Ten zbiór remanentów nabierał wartości i rangi. W dodatku okazało się, że dysponujemy fragmentami „Drugiego spojrzenia na planetę Ksi". Najstarsze z zamieszczonych tu opowiadań pochodzi z roku 1960 i jest najprawdopodobniej rzeczywistym, choć dotąd nie publikowanym literackim debiutem Zajdla. Najmłodsze, napisane specjalnie dla Frederika Pohla (do międzynarodowej antologii „Tales from the Planet Earth”), „Wyjątkowo trudny teren", z końca 1984. Otrzymujemy więc tomik wychylony z przyszłości i przeszłości, zanurzony w wielu czasach, operujący kilkoma rodzajami autorskiej wypowiedzi. A tym samym portretujący być może ewolucję pisarską jednego z filarów polskiej fantastyki naukowej. Zresztą czy tylko jednego?
Przypomnieniem prapoczątków starej, ale jarej polskiej SF z lat sześćdziesiątych są tu opowiadania użytkowe (ekologiczne, behapowskie) pisane na zamówienie i ukazujące się kilkanaście lat temu na łamach Przyjaciela przy Pracy. Te literackie palcówki, zapewne niezbędne Zajdlowi w jego literackim rozwoju, mają swój klimat i smak. Za ich pomocą sprawdzał Janusz swoje pióro i siłę swych wizji – akcje późniejszych utworów dzieją się w wymyślonych i umeblowanych wówczas światach. Oczywiście jest to retro, mało kto dziś tak pisze, ale na przykład opowiadanie „Pigułka bezpieczeństwa", a zwłaszcza „Inspekcja" oprócz standardowego przesłania niosą już ładunek drapieżnej przewrotności, w którym rozpoznajemy przyszłego Zajdla.
„Kolejność umierania", „Źle o nieobecnych", „Druga strona lustra", „Towarzysz podróży" – opowiadania z „Astronautyki” i „Młodego Technika” – to już klasyczna fantastyka naukowa, dobry okres polskiej science fiction. Bawili się w to i Kuczyński, i Boruń, i Zegalski – to znaczy – w rasową S F, zdyscyplinowaną, „weryfikowalną", pomysłową. Budującą światy, nie wizje, patrzącą na przyszłość jak na coś realnego, co można wziąć w ręce, obejrzeć, wyprognozować. Zręcznie operuje tu Janusz tajemnicą, grozą, akcją parakryminalną, daje przejmujący zapis ludzkich zachowań w sytuacjach krańcowych, zamyka opowiadania mocnymi puentami. Można czasem zatęsknić za tym typem literatury czytając współczesną polską SF budującą światy surrealistyczne, metaforyczne, z założenia nierzeczywiste. Pomyśleć, że właściwie do połowy lat siedemdziesiątych znaliśmy głównie takiego Zajdla jak w opowiadaniach „Kolejność umierania" czy „Jad mantezji" lub „Feniks" i to wystarczyło, by go polubić. To i może to jeszcze, że wcześniej niż inni pisarze tamtego okresu złamał stereotyp fantastyki naukowej opowiadającej o dobrym człowieku walczącym z przeciwieństwami losu i podstępami natury. To najpierw u Zajdla, jak zauważa Antoni Smuszkiewicz w Zaczarowanej grze, to w jego ówczesnych opowiadaniach najwcześniej znajdziemy prawdziwe ludzkie namiętności, złe skłonności i czarne charaktery. A więc nie tylko grozę zewnętrzną, lecz także wewnętrzną, międzyludzką.
Blisko już stąd do „Adaptacji", „Pełni bytu", „Utopii", „Chrztu bojowego", „Wyższych racji" publikowanych w ITD, Politechniku, bądź nie publikowanych nigdzie. Te opowiadania pokazują zło ludzkiej natury pomnożone, podniesione do rangi zasady fundującej kosmiczny system czy społeczny mechanizm. Tu Zajdel był w swoim żywiole, trafił na temat życia, podchodził doń, opisywał go po wielokroć z różnych punktów widzenia i w różnych formach literackich. Ukazywał słabych i silnych, ofiary i oprawców – w opowiadaniach, powieściach, konspektach, wywiadach. Sprawdzał pomysły na powieść w krótszych formach. Czyżby to robił bezwiednie? „Wyższe racje" wyglądają na przymiarkę do „Limes inferior”, a może to odprysk od już wykonanej dużej roboty? „Adaptacja" mogłaby być wstępem, albo posłowiem, do „Paradyzji”. „Śmieszna sprawa" wygląda na intelektualną rozbiegówkę do „Jadu mantezji". „Utopia", „Wyższe racje" stanowią obszerny komentarz do sytuacji i stanu ducha pisarza fantastyczno-naukowego w naszym kraju. Przeczytajmy te dwa ostatnie opowiadania uważnie – tak autor fantastyczno-naukowy pisze i tak jest odbierany. I przez zwolenników, i przez przeciwników. Nie może pisać inaczej niż aluzyjnie i nie może być inaczej czytany. Jest to i kwadratura koła, i jednocześnie w miarę skuteczny sposób na wyrażenie tego, co inaczej wyrazić bardzo trudno. Janusz, co widać także w zebranych tu próbach, był mistrzem w wygrywaniu tej kwadratury na swoją i naszą korzyść. I jednocześnie gdzieś między tym wszystkim znajdujemy błyszczącą jak diamencik realistyczną scenkę rodzajową – opowiadanie „Satelita" z 1965 roku. To nie wykorzystany, nie podjęty później przez nikogo pomysł na zupełnie inny kształt socjologicznej SF. Bliskiej współczesnego życia