– Stój! Co tu robisz? – Ostre światło latarki stróża publicznego porządku, którego widać zwabił tu odgłos piłowania krat, rozcięło ciemność. Odruchowo szarpnąłem się w bok i rozdarłem sobie spodnie. Policjant już trzymał mnie mocno za przegub dłoni. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tragizmu sytuacji…
– Gdzie pan ukrył zwłoki, panie Mils? – pytał mnie, po raz nie wiem już który, chudy inspektor policji. – Tylko niech pan nie próbuje opowiadać tych bredni o anty… anty…
– …antyczasoprzestrzeni! – podpowiedziałem drwiąco. – Nikogo nie zamordowałem i koniec!
– Pańscy koledzy widzieli, jak wczoraj wieczorem szedł pan z Raymondem Crainem w kierunku jego domu. Czy tak?
– Tak!
– A więc gdzie on jest?
– W… – chciałem powiedzieć coś brzydkiego, ale w porę ugryzłem się w język. Wolałem nie dorzucać do oskarżenia o morderstwo drugiego oskarżenia o obrazę funkcjonariusza na służbie… A swoją drogą, co za tępy bałwan…!
Do dyżurki wszedł sierżant i szepnął coś na ucho inspektorowi. Ten otworzył szeroko oczy, zapytał jeszcze o coś cicho i zwrócił się z zakłopotaniem do mnie:
– Pan wybaczy… Zaszła pomyłka… Pański znajomy odnalazł się przed chwilą w tajemniczy sposób. Jest pan wolny!
Burknąłem coś niegrzecznie i wybiegłem na ulicę. Na progu willi Raya stał Tol.
– Cześć, morderco! – powitał mnie z daleka. – Twoja ofiara ma się zupełnie nieźle.
Przed domem stała karetka pogotowia. Ray leżał na kanapie w swoim pokoju, pod opieką lekarza i Berta. Nie odzyskał jeszcze przytomności, lecz oddychał równo, jakby spał. Dowiedziałem się, że policjant zabezpieczający domniemane miejsce zbrodni zauważył nagle dziwny szklisty graniastosłup z człowiekiem we wnętrzu. Wszyscy gotowi byli przysiąc, że przedtem nie było go w pokoju.
– Coś mi się w tym nie podoba! – jak zwykle sceptycznie analizował Bert. – Pan doktor twierdzi, że Ray ma wszystko na swoim miejscu, serce z lewej i tak dalej, w przeciwieństwie do tych kluczy, o których opowiadałeś inspektorowi. Że też musiałeś je zgubić!
– Ależ wszystko się zgadza! – zaoponowałem. – Ray był przecież dwukrotnie w antyprzestrzeni, więc powrócił normalny!
Zielony kryształ w laboratorium stał jak gdyby nigdy nic na swoim dawnym miejscu…
*
Minęło już kilka miesięcy od incydentu, który opisałem. Ray wrócił do przytomności i wszyscy z niecierpliwością oczekiwaliśmy na pasjonujące sprawozdanie z niezwykłej wyprawy. Niestety! Do dziś dnia Ray nie odzyskał pamięci!
Zastanawiałem się kilka razy, czy wszystko to nie było jakąś kolosalną mistyfikacją, żartem na wielką skalę przygotowanym i wyreżyserowanym prze Raya. Podświadomie żywię nadzieję, że któregoś dnia Ray roześmieje się nam w nos i powie: ale was nabrałem!… Bo w rezultacie nie ma ani jednego namacalnego dowodu na prawdziwość tej całej historii. Przyznam się, że wolałbym już uchodzić za ofiarę żartu, trzeba przyznać, że genialnie obmyślonego, niż zrezygnować z takiego czy innego wyjaśnienia tajemnicy.
Fakty, niestety, zdają się przemawiać za tym, że Ray rzeczywiście stracił pamięć. Bo czyż można ciągnąć żart w nieskończoność? Zbadałem całą willę. Nie znalazłem w niej ani jednego takiego miejsca, które mogłoby być podejrzane o to, że Ray ukrywał się w nim wraz ze swym krystalicznym wehikułem.
Gdyby nie to, że aparatura była uszkodzona, a w całym domu nie znalazłem żadnych jej schematów ani opisów, uruchomiłbym ją sam, choćby z pustym kryształem, aby się przekonać, czy wszystko przebiegnie w ten sam sposób bez udziału Raya.
Siłą rzeczy muszę więc wierzyć, że wycieczka mojego przyjaciela w antyprzestrzeń była faktem. Przyjmując takie założenie, próbowałem stworzyć jakąś hipotezę tłumaczącą jego zanik pamięci. Nie wiem, czy to, co wymyśliłem, jest rozsądne z punktu widzenia neurologii i fizjologii, tym niemniej spróbuję wyjaśnić tę sprawę w sposób możliwie jak najbardziej poglądowy. Otóż przypomnijmy sobie, czym zasadniczo różniła się druga „podróż" Raya od pierwszej? 'Czasem trwania, ale przede wszystkim różnicą w prądzie wzbudzenia pola magnetycznego. Za drugim razem było ono wielokrotnie silniejsze. Po pierwszym eksperymencie Ray nie wykazywał objawów niewładu pamięci – rozmawiał przecież zupełnie normalnie ze mną i dawał mi wskazówki co do dalszego przebiegu doświadczenia.
Przypomnijmy sobie teraz, w jaki sposób kasuje się zapis impulsowej pamięci magnetycznej mózgów elektronowych, czy choćby zapis na zwykłej taśmie magnetofonowej. Jak wiadomo, rzecz polega na działaniu odpowiednio silnym polem magnetycznym!… Nie jest wykluczone, że w ten sposób zostały zakłócone bioprądy w mózgu Raya, co spowodowało wykasowanie z pamięci wszystkiego, co miało miejsce przed krytycznym dniem, a więc właściwie zanik osobowości!
I dlatego nie poznamy prawdopodobnie nigdy wyników wspaniałego eksperymentu, któremu stanął na przeszkodzie nieprzewidziany proces oddziaływania transformacji na mózg człowieka.
Nigdy zapewne nie dowiemy się, co widział w swej podróży pierwszy człowiek, któremu udało się wymknąć poza naszą przestrzeń. Nie dowiemy się, jak wygląda tamten, symetryczny do naszego świat po drugiej stronie lustra…
TOWARZYSZ PODROŻY
Pociąg ruszył z wolna, jakby z ociąganiem. Spojrzałem w okno. Wzdłuż peronu, jakieś dziesięć metrów za ostatnim wagonem, biegł jeszcze jakiś spóźniony pasażer. Spora walizka utrudniała mu bieg, obijając się o kolana. Przez przedramię miał przerzucony płaszcz nieprzemakalny, który rozwiał mu się w biegu i plątał pod nogami. Stałem w oknie przedostatniego wagonu i obserwowałem z ciekawością kibica sportowego: dobiegnie czy nie? Pociąg przyspieszał, peron prawie już się kończył… Biegnący nie dawał jednak za wygraną. Tuż przed końcem peronu udało mu się chwycić za poręcz przy drzwiach i ostatnim wysiłkiem podciągnąć się na stopień. Postawił walizkę na stopniu i otworzył drzwi wagonu.
Siedziałem w pustym przedziale. Po chwili za szybą dzielącą mnie od korytarza ukazała się twarz nieznajomego. Przeszedł widocznie z ostatniego wagonu. Pociąg był prawie pusty. Czego więc szukał? Zajrzał do mojego przedziału, wahał się przez chwilę, wreszcie odsunął drzwi i spytał cichym głosem:
– Czy można?
– Proszę bardzo! – odpowiedziałem obojętnie.
– Taki pusty pociąg… – zaczął, jakby się usprawiedliwiał, lokując równocześnie swoją walizkę na półce. – Bardzo nie lubię podróżować samotnie… To bardzo nieprzyjemnie nie mieć do kogo ust otworzyć.
– Owszem… – mruknąłem niezbyt zadowolony, gdyż nade wszystko nie lubię dużo mówić, gdy nie mam na to ochoty, a sądząc ze słów nieznajomego, zanosiło się na przymusową pogawędkę.
Postanowiłem, jak zwykle w takich wypadkach, że będę spał. Usadowiłem się w kącie przy oknie, oparłem głowę o wiszący płaszcz i zamknąłem oczy.
Słyszałem, jak mój towarzysz podróży sadowi się naprzeciw mnie. Szeleścił przez chwilę jakimiś papierami. Na pewno wydobył jajka na twardo i zaraz zacznie je spożywać! pomyślałem i nie mogłem się powstrzymać od otwarcia oczu. Nieznajomy siedział naprzeciwko mnie i przeglądał jakieś papiery, od czasu do czasu znacząc w nich coś ołówkiem. Był w średnim wieku, szpakowaty, miał niskie czoło i szerokie ramiona. Podniósł oczy, dostrzegł, że nie śpię, i uśmiechnął się do mnie.
– Widzę, że.pan nie może zasnąć – stwierdził. – Może światło panu przeszkadza?
– Nie, niech pan się nie przejmuje, nie chce mi się właściwie spać… Spojrzałem na papiery, które rozłożył na stoliku. Na pierwszy rzut oka wyglądały na jakąś pracę matematyczną.
– Przepraszam, czy pan zajmuje się może matematyką? – zapytałem.
– Ach… właściwie tak, ale… – zmieszał się nieco. – A pan… zna się pan na tym?
– O tyle, o ile jest mi to potrzebne w moim zawodzie… Pracuję w biurze konstrukcyjnym Instytutu Badań Kosmicznych…