– Bardzo się cieszę, że nasz preparat… – zaczął, lecz kapitan przerwał mu wpół zdania:
– A idź do diabła z taką „pigułką bezpieczeństwa"! Plan przewozów szlag trafił!
– Trudno, mój drogi – powiedział inżynier poważnie. – Na zaniedbania organizacyjno-techniczne nie podejmuję się spreparować ci pigułki. Nie tylko załoga, lecz także dowództwo powinno być wyczulone na sprawy bezpieczeństwa.
Milczeli przez chwilę. Kapitan ważył w myślach jakąś decyzję. Wreszcie spojrzał na inżyniera jakoś pogodniej i powiedział:
– Wiesz co? Daj mi jeszcze parę tych pigułek.
Otrzymał cały słoik. Gdy wyszedł z laboratorium, tuż za drzewami rozejrzał się ukradkiem dokoła i wysypał na dłoń zielone drażetki. A potem połknął je bez popijania. Trzy na raz.
BŁĄD PILOTA
Pięciu mężczyzn za długim stołem pilnie przewracało arkusze papieru w pękatych skoroszytach. Od czasu do czasu któryś z nich spoglądał w stronę człowieka siedzącego samotnie po drugiej stronie stołu. Najwyraźniej nie wiedzieli, od czego zacząć.
Erol chrząknął. Wszyscy spojrzeli na niego, jakby oczekiwali, że sam obwiniony rozpocznie to przesłuchanie. Sytuacja była dość niezręczna. Trzech spośród pięciu członków komisji dobrze znało Erola, a wszyscy doskonale wiedzieli, że mają przed sobą człowieka cieszącego się doskonałą pod każdym względem opinią.
– No tak… – powiedział przewodniczący. – Więc proszę nam powiedzieć… jak przebiegały wydarzenia bezpośrednio poprzedzające wypadek…
Erol skwapliwie skinął głową i nabrał oddechu.
– Może zacznę od chwili, gdy dostałem namiar z punktu kontrolne
go. Przekazali mi dane do lądowania, wskazali kwadrat.
– Który to miał być kwadrat?, – przerwał szef ruchu.
– Ósmy. Lądowanie miało się odbyć w ósmym kwadracie manewrem pionowego zejścia z wysokości tysiąca dwustu metrów. Schodziłem z orbity po ostrej spirali, z pełnym hamowaniem. Nad punktem lądowania wystarczyła tylko niewielka korekta bocznymi silnikami manewrowymi, a potem, już nad samą płytą kosmodromu, miałem włączyć pół mocy maksymalnej. W ten sposób siada się prawie bez wstrząsów. Powtarzałem ten manewr już wielokrotnie i robię to prawie na pamięć…
– Właśnie – mruknął przedstawiciel Związku Zawodowego Pracowników Kosmosu. -Rutyna ma dobre i złe strony.
– Tak, ma pan rację. – Erol przytaknął z dziwną skwapliwością. – Nie będę próbował zrzucać z siebie winy za ten wypadek.
– Nie obarczamy pana winą za wypadek., Erol – powiedział przewodniczący i zajrzał do notatek. – Chodzi o coś innego: pan nie zrobił nic, by zapobiec temu, co się stało…
– Tak, ale to ja jestem przecież bezpośrednim sprawcą śmierci Aldena.
– Kiedy pan zorientował się, co się stało na płycie?
– Powiem po kolei. Kiedy rakieta opadła na pięćset metrów, zdjąłem dłoń z dźwigni bocznych manewrów, bo wiedziałem już na pewno, że zmieszczę się w ósmym kwadracie lądowiska. Rakieta nadal opadała swobodnie, rufą w dół. Czekałem, aż prędkość opadania osiągnie tę optymalną wielkość, przy której należy rozpocząć łagodne hamowanie dyszami głównymi. Przy niewielkiej sile ciążenia panującej na planecie Iris punkt włączenia silników leży dość nisko nad powierzchnią. W tym wypadku wysokość ta wynosiła około dwustu metrów. Płomienie z dysz głównych, nawet przy minimalnym ciągu, z tej wysokości dosięgają już prawie płyty, a w kilka sekund później obejmują powierzchnię koła o promieniu czterdziestu metrów…
– Na jakiej wysokości otrzymał pan ostrzeżenie ze stanowiska kontroli kosmodromu? – spytał inspektor bhp.
– Altimetr wskazywał wtedy dwieście pięćdziesiąt metrów. To był właśnie ten moment, w którym należało przenieść prawą dłoń z dźwigni bocznego manewru na regulator siły ciągu.
– A pan zrobił to na wysokości pięciuset metrów – stwierdził behapowiec i postukał palcem w rozłożone papiery.
– Taak… a właściwie to nie… zawahał się Erol. – Puściłem dźwignię manewrową i zablokowałem ją rzeczywiście już na pięciuset, ale nie od razu przeniosłem dłoń na napęd główny. Przedtem jeszcze sięgnąłem do wyłącznika rufowej kamery wizyjnej i zamknąłem jej przesłonę. Przy lądowaniu jest bezużyteczna, a blask ognia z dysz odbity od płyty lądowiska oślepia ją i powoduje szybkie zużycie.
– Czy nie spojrzał pan w ekran przed wyłączeniem kamery?
– Zawsze patrzę, to po prostu odruch. Kamera była jednakże przełączona na teleobiektyw, jej pole widzenia obejmowało w tym momencie niewielki fragment powierzchni płyty…
– A kiedy było już tylko dwieście pięćdziesiąt metrów, Frank z kontroli krzyknął… i wtedy ja przez chwilę nie wiedziałem, co robić. Ta chwila – może dwie sekundy zwłoki – zadecydowała o wszystkim. Gdy chwyciłem dźwignię bocznego manewru i szarpnąłem ją, przypomniałem sobie, że jest zablokowana. Nie wiem, dlaczego – ale wydało mi się, że jedynym wyjściem z sytuacji będzie wyłączenie ciągu i zatrzymanie rakiety na płomieniu. Dopiero gdy wyłączyłem ciąg, zrozumiałem, że jest za późno. Wtedy pomyślałem już tylko o bezpiecznym posadzeniu rakiety. Wyregulowałem moc silników i po chwili rakieta dotknęła płyty. Włączyłem kamerę i na ekranie zobaczyłem, co się stało. Pojazd Aldena, liźnięty płomieniem moich silników, skurczył się jakby i sczerniał, a przejrzysta kopułka obserwacyjna stopiła się i zapadła, oblepiając mętnym szkliwem siedzącego wewnątrz człowieka… To był mój błąd, oczywisty błąd, rutyniarskie zlekceważenie oczywistej zasady. Dźwignię bocznego manewru można zablokować na dwie – trzy sekundy przed rozpoczęciem hamowania. Zrobiłem to za wcześnie… To mi uniemożliwiło jedyny prawidłowy manewr: obrót wertykalny o czterdzieści pięć stopni i ostry skok w górę. Wówczas płomień nie sięgnąłby płyty, a rakieta nabrałaby wysokości i mógłbym ponownie zejść do lądowania. To był pierwszy poważny błąd pilotażu, jaki mi się wydarzył… ale kosztował życie człowieka, więc…
Erol przerwał i zwiesił głowę.
– Panie Erol – powiedział przewodniczący. – Proszę nie popadać w depresję. Niech pan pamięta, że głównymi sprawcami wypadku są ci, którzy dopuścili do obecności pojazdu i człowieka w kwadracie, na którym otrzymał pan polecenie lądować… Gdyby nie to, że kontroler w ostatniej chwili zauważył pojazd na płycie, w ogóle nikt by nie przekazał ostrzeżenia i nie byłoby mowy o pańskiej winie.
– Ale jeżeli takie ostrzeżenie nastąpiło… – mruknął Erol patrząc w podłogę.
– Tak, to sprawę komplikuje i dlatego przesłuchujemy pana w charakterze… współwinnego. Czy są jakieś pytania? – Przewodniczący zwrócił się do członków komisji.
– Ja mam, jedno… – odezwał się milczący dotychczas Kramer, społeczny inspektor pracy z irydzkiego kosmodromu. – Czy pamiętasz, Erol, co krzyknął wtedy obserwator kontroli?
– Ee… chyba… chyba… „człowiek pod rufą…"
– Aha… dziękuję.
– Czy są jeszcze pytania? – rzucił przewodniczący. – Nie ma. Wobec tego na razie dziękuję panu, Erol.
Wysoki, czterdziestoparoletni mężczyzna wstał powoli z krzesła, podszedł na chwilę do stołu komisji, jakby chciał o coś zapytać, ale nie powiedział nic, tylko skłonił się lekko i wyszedł.
– On to bardzo przeżywa – powiedział behapowiec. – Czuje się w pełni odpowiedzialny za śmierć tego człowieka.
– Mógł go ratować. To leżało w zakresie możliwości. Gdyby nie zlekceważył instrukcji, wszystko wyglądałoby inaczej dodał szef kosmodromu.
– Myślę jednak, że nie możemy uznać go współwinnym spowodowania wypadku. To jest znakomity pilot. Ma wkrótce wziąć udział w ekspedycji do Fomalhaut… Byłbym skłonny ukarać go dyscyplinarnie za uchybienie instrukcji. Jednak obciążenie go winą za wypadek byłoby przesadą… W chwili lądowania pilot musi skoncentrować się na swych normalnych czynnościach. Sprawa zabezpieczenia kosmodromu należy do kogoś innego.
– Cóż, kiedy on sam aż prosi się o to, by go tą winą obciążyć. Nawet nie próbuje się bronić! – powiedział przedstawiciel Związku.