Литмир - Электронная Библиотека

– Chciałem zawiadomić, kapitanie, że z klimatyzacją skończą na czas. A poza tym…

– Jest jeszcze coś poza tym? – przeraził się kapitan.

– Właściwie drobiazg… Te schodki między poziomem siódmym i sekcją analizatorów… Warto by je wymienić na nowe. Pan kapitan pamięta, jak Krebs zjechał po nich podczas ostatniego rejsu? A przedtem Gawliński. Stopnie są tak wyślizgane…

– Ależ kolego, nie mamy czasu na takie drobiazgi. A zresztą żadnemu z nich nic się właściwie nie stało. Krebs spadł przy jednej dziesiątej „g", a ten drugi, o ile pamiętam, przy prawie zerowym ciągu.

– Tak, kapitanie. Ale proszę sobie wyobrazić te sytuacje przy normalnym ciągu. Nie mówię już o pełnej mocy silników…

– Przy pełnej mocy silników nikt nie włóczy się po statku – powiedział kapitan ze złością.

– Przepraszam, ale w instrukcji awaryjnej jest napisane, że w razie zablokowania automatyki rozrządu należy dotrzeć na siódmy poziom i ręcznie wymienić podzespół… To może się zdarzyć także przy pełnym ciągu.

Kapitan nie odpowiedział. Nerwowo postukiwał ołówkiem w blat stołu.

– W każdym razie to, co zdarzyło się na tych schodkach, mogło być ciężkim wypadkiem. Proszę, tu jest notatka w tej sprawie. Jeśli pan kapitan zechce wydać odpowiednie polecenie, można tę sprawę…

– Drogi kolego – zaczął kapitan protekcjonalnie. – Gdybyśmy zaczęli przewidywać wszystkie plagi egipskie, jakie mogą na nas spadać w czasie.naszych długich i niebezpiecznych rejsów, to najlepszą rzeczą, jaka by nam pozostała, byłoby siedzieć spokojnie w domu. Moim zdaniem wszystko zależy od załogi. Jeśli się będzie stosowała do wszelkich przepisów i zaleceń, jeśli każdy będzie uważał na siebie i innych, to wypadki nie powinny się zdarzać. Byłbym bardzo rad, gdyby pan zechciał- zwrócić uwagę na sprawy szkolenia załogi w zakresie bhp. Aby zaś dopomóc panu i wykazać, w jakim stopniu doceniam sprawy bezpieczeństwa pracy, chcę przekazać panu najnowszy, rewelacyjny preparat farmakologiczny, który zdobyłem specjalnie dla pana dzięki moim znajomościom w Instytucie Ochrony Pracy.

Kapitan z chytrym uśmieszkiem wydobył z szuflady słoik zielonych drażetek. Podsuwając inspektorowi pod nos sążnisty artykuł o „pigułce bezpieczeństwa" dodał jeszcze:

– A te schodki… Proszę bardzo, niech pan powie ekipie technicznej, że kazałem wymienić. Ze mną, jak z dzieckiem…

Zanim przebrnie przez ten artykuł, upłynie sporo czasu. Może nie zdąży już wynaleźć dalszych urojonych przyczyn hipotetycznych „prawie wypadków", pomyślał z satysfakcją.

Po wyjściu inspektora kapitan przez chwilę siedział z głową podpartą rękami. Był zmęczony, rozbolała go głowa – tyle spraw zostało jeszcze do załatwienia. Termin odlotu zbliżał się nieubłaganie, a tu jeszcze trzeba zrobić ogólny przegląd kosmolotu… Kapitan zwlekał z tym ostatnim, kapitańskim przeglądem, bo wbrew temu, co sam sobie chciał wmówić, w głębi ducha zdawał sobie sprawę z opłakanego stanu większości przestarzałych urządzeń statku. To było rzeczywiście stare pudło, lecz cóż on, sam jeden, osobiście odpowiedzialny za wszystko, mógł tu poradzić? Naturalną koleją rzeczy wszystko ulega zużyciu, co jednak nie znaczy, by zaraz posyłać kosmolot na szmelc.

Trapiony sprzecznymi uczuciami i dotkliwym bólem głowy, machinalnie sięgnął do kieszeni. Z plastykowej rurki wydobył jedną tabletkę od bólu głowy i połknął ją popijając wodą z syfonu. Z determinacją podźwignął się z krzesła i ruszył na obchód statku.

Już na podeście drugiego poziomu poczuł, że dzieje się z nim coś niedobrego. Ból głowy ustąpił wprawdzie, ale samopoczucie, które go ogarnęło, było dziwną mieszaniną czujności i niepokoju. Dotykając dłonią ostrej krawędzi poręczy, z której w tym miejscu odpadła plastykowa okładzina, ni stąd ni zowąd wyobraził sobie własną głowę uderzającą o ten twardy stalowy kant. Zawołał pracującego w pobliżu pracownika ekipy technicznej.

– Zrób coś z tą poręczą. Łeb można sobie rozwalić w sprzyjających okolicznościach! – powiedział.

Robotnik spojrzał na niego ze zdumieniem.

– Ależ… panie kapitanie! To już tak było… chyba od roku…

– Więc chyba najwyższy czas, by naprawić.

Mijając drzwi windy osobowej kapitan spojrzał na obluzowaną tabliczkę sygnalizacyjną i sterczące spod niej przewody elektryczne w spękanej powłoce izolacyjnej. Niemal fizycznie odczuł ostre „kopnięcie" prądem elektrycznym… Zaklął i rozejrzał się za elektrykiem… Szarpnął drzwi windy i stwierdził, że zamek lada chwila puści mimo blokady – tak był zużyty i rozregulowany. Kapitan wyobraził sobie, że spada w głąb szybu windy i zrobiło mu się słabo. Szybko zszedł na poziom zerowy i opuścił rakietę.

Jestem przemęczony, pomyślał i sięgnął do kieszeni po tabletkę środka wzmacniającego. Wyjął dwie fiolki. W jednej z nich były tabletki od bólu głowy. Kapitan przyjrzał im się uważnie i przez chwilę stał jak wbetonowany w płytę kosmodromu.

Teraz dopiero uprzytomnił sobie, że z fiolki „pigułek bezpieczeństwa" odsypał dziś rano kilka sztuk, a nie mając ich gdzie włożyć, umieścił je w rurce z tabletkami od bólu głowy. Pigułki były zielone, łatwe do odróżnienia.

Kapitan zaklął głośno, jak tylko stare wygi kosmiczne potrafią. Pędem wybiegł do budynku kontroli lotów. Dopadł telefonu.

– Centrala? – krzyknął do słuchawki. – Proszę natychmiast wezwać przez megafony tego, no, Ludwika Gremma, z załogi „Kastora". Niech natychmiast skontaktuje się ze swoim dowódcą. Czekam w pawilonie C.

Społeczny inspektor pracy statku towarowego „Kastor” zgłosił się po dwudziestu minutach.

– Co się stało, kapitanie? – spytał z niepokojem. – Wypadek?

– Gorzej niż wypadek. Co pan zrobił z tymi pigułkami, które panu

dałem?

– Po przeczytaniu artykułu doszedłem do wniosku, że pożytecznie byłoby… dać załodze już teraz po jednej pigułce… A o co chodzi? Czyżby to były… nie te pigułki, o których piszą w artykule?

– Te, właśnie te, i na tym polega całe nieszczęście – burknął kapitan z rezygnacją. – Gdzie pan ma to czasopismo?

– Proszę bardzo, mam je ze sobą, właśnie miałem panu oddać. Kapitan chwycił egzemplarz i bez trudu odnalazł miejsce, gdzie przerwał był czytanie artykułu, bo tam właśnie kończyła się czerwona kreska podkreślająca fragment traktujący o działaniu preparatu. Kapitan czytał mieniąc się na twarzy:

Trzecim bardzo istotnym kierunkiem działania preparatu jest wyczulenie pracownika na, wszelkiego rodzaju potencjalne zagrożenia wynikające z na pozór niewinnych sytuacji. Działanie to osiąga się poprzez silne rozbudzenie wyobraźni, wzmożone kojarzenie spostrzeżeń z ich prawdopodobnymi następstwami, powodując bardzo plastyczne wizje najbardziej prawdopodobnych spośród wszystkich możliwych sytuacji wypadkowych, mających swe źródło w zaobserwowanych niedociągnięciach…

Kapitan przerwał czytanie i chwycił słuchawkę telefonu. Wykręcił numer, czekał przez chwilę.

– Z inżynierem Góralczykiem – powiedział. – Stefan? Powiedz mi szybko, czy jest jakaś odtrutka na tę zieloną zarazę, którą mi dałeś? No na tę cholerną pigułkę. – Nie ma? No, to już koniec. Załatwiłeś mnie… Mówię, że mnie załatwiłeś na amen. Cześć.

Cisnął słuchawkę i opadł bezsilnie na krzesło.

W drzwiach laboratorium stał kapitan Rott i patrzył ponuro na zaskoczonego inżyniera.

– Dziś mamy wtorek – powiedział Góralczyk. – To znaczy, że jednak nie zdążyliście…?

– Jak widzisz. Przez te twoje cholerne pigułki oczywiście. Ten mój nieoceniony społeczny inspektor rozdał je załodze zaraz tego samego dnia. Przeczytał cały artykuł. I wykorzystał skutecznie własności pigułek. A ja liczyłem na to, że zabezpieczą mi załogę przed wypadkami w czasie podróży. Tymczasem oni po zażyciu pigułek powynajdywali tyle usterek i tyle potencjalnych zagrożeń, że… No, krótko mówiąc zwołali zebranie związkowe, zaprosili inspektora pracy z Okręgu i oświadczyli zgodnie, że odmawiają startu. Związek ich oczywiście poparł.

Inżynier z trudem opanowywał wesołość patrząc na marsową twarz przyjaciela.

17
{"b":"100712","o":1}