Литмир - Электронная Библиотека

Twarz majora zniknęła z ekranu. Pablo raz jeszcze obejrzał pistolet, a potem schował go do kieszeni i siedząc w fotelu pogrążył się w rozmyślaniach. To, co usłyszał, postawiło go wobec zupełnie niespodziewanego problemu…

– Do diabła! – warknął półgłosem. – Co robić?

2.

Jaskrawe światło, skierowane prosto w twarz, zmuszało do zaciśnięcia powiek. Chcąc przesłonić oczy dłonią, Leo stwierdził, że obie ręce ma unieruchomione.

Wciągnął w nozdrza chłodne powietrze ze śladami aptecznych zapachów, wśród których dominowała woń eteru. Próbował odgadnąć, gdzie się znajduje, lecz w pamięci znajdowała się luka. Ostatnim zapamiętanym wrażeniem było łagodne zapadanie się, towarzyszące wstępnej fazie wchodzenia w biostop. Naturalną konsekwencją tego stanu powinno być charakterystyczne gwałtowne wynurzenie się z niebytu, nagłe wyostrzenie wszystkich zmysłów, spowodowane dawką aktywatora podczas rewitalizacji. Tego właśnie nie było. Leo czuł ociężałość ciała, tętniący szum w uszach, ucisk na skroniach.

Narkoza, pomyślał z niepokojem. Pewnie jakieś komplikacje albo… wypadek.

Powracające funkcje zmysłu równowagi pozwoliły mu odczuć położenie własnego ciała. Po chwili już wiedział, że nie leży na stole operacyjnym, lecz siedzi, sztywno przykrępowany do fotela, mając źródło światła przed, a nie nad twarzą.

Kolejna próba otwarcia oczu przyniosła mu jedynie wielobarwne plamy tańczące pod powiekami.

– Jak się nazywasz? – Tubalny głos nadbiegł z głębi pomieszczenia, spoza źródła światła.

– Leo Benetti. Gdzie jestem?

– Od kogo dostałeś instrukcje? – spytał drugi głos.

– Jakie miałeś zadanie? – dorzucił pierwszy.

– Jestem członkiem załogi statku „Foton-2"… Uczestniczę w wyprawie rozpoznawczej…

– Nie jesteś członkiem załogi. Jesteś oskarżony o udział w organizacji terrorystycznej. Twoi wspólnicy przyznali się do winy. Czy złożysz dobrowolnie zeznania? – powiedział ostro pierwszy głos.

– Nie mam pojęcia, o co jestem oskarżony.

– Jakie zadanie miałeś wypełnić podczas wyprawy „Fotona"?

– Jestem pilotem i inżynierem napędu fotonowego…

– Nie udawaj durnia! – zdenerwował się pytający. – Pytałem o twoje zadanie dywersyjne!

– Gdzie jestem?

– Wydział Bezpieczeństwa Lotów.

– Na Ziemi?

– Oczywiście.

– Nie wiem, o co pytasz. Ostatni raz byłem witalizowany w drodze na planetę Ksi.

– Chodzi o fakty sprzed odlotu – wyjaśnił drugi głos łagodnie. – Szczere przyznanie się do winy złagodzi wymiar kary.

– Nie mam nic do powiedzenia. Jestem pilotem…

– Czy wiedziałeś, dlaczego „Foton" leci na Ksi?

– Wiedziałem. Mieliśmy wyjaśnić sprawę zaginionego konwoju…

– Konwój został opanowany przez grupę terrorystyczną. Miałeś unieszkodliwić załogę „Fotona" i nawiązać kontakt z buntownikami.

– Nic podobnego.

Przesłuchujący wymieniali półgłosem jakieś uwagi. Leo poczuł, że snop światła spełzł z jego twarzy, ktoś obszedł jego fotel. Po chwili ręce Leo były wolne. Ostrożnie otworzył oczy. Rozpoznał wnętrze promu orbitalnego. W świetle reflektora, odbitym od szarych metalowych ścian, zobaczył dwie postacie w podniszczonych kombinezonach. Dwaj długowłosi i brodaci mężczyźni patrzyli na niego z lekkim rozbawieniem.

– No dobrze, kolego – powiedział jeden z nich. – Musieliśmy cię sprawdzić. Poradziliśmy sobie z pozostałymi. Statek jest nasz.

Leo dostrzegł cyfrowe oznaczenia na czołach kudłatych mężczyzn, którzy zbliżyli się do niego, wyciągając dłonie do powitania. Niezdecydowanie uścisnął ich ręce.

– Więc gdzie jestem, u licha? – spytał.

– Na planecie Ksi, oczywiście. Ożywiliśmy cię, przetransportowaliśmy tu z orbity pod narkozą. Mamy polecenie doprowadzić cię do Pierwszego.

– Opanowaliście „Fotona"? W jaki sposób?

– To było zupełnie proste – zaśmiał się jeden z brodaczy. – Twoi dzielni kumple wylądowali patrolówką niedaleko naszego osiedla. Myśleli, że ich nie zauważyliśmy. A potem sami zawieźli nas na „Fotona" i nawet dość grzecznie wleźli do biostatorów. Przeszukaliśmy kartotekę, zidentyfikowaliśmy ciebie jako kuriera z centrali… No i jesteśmy z powrotem na planecie. Ale zanim wyjdziemy z patrolówki, musisz trochę odpocząć, rozprostować kości. Pewnie jesteś głodny.

– No… raczej tak! – Leo przytaknął skwapliwie.

Jego mózg pracował intensywnie, podczas gdy jeden z tubylców otworzył ścienny schowek i szperał w nim przez chwilę. Dyndający na piersiach porażacz przeszkadzał mu najwyraźniej, bo zaklął i zdjął jego pas z szyi, odłożył broń na blat stołu i wrócił do schowka. Leo zerknął na drugiego tubylca rozwalonego w fotelu i zajętego bezmyślnym skubaniem własnej brody, potem odmierzył wzrokiem odległość do leżącej broni i skoczył.

Wszystko trwało dwie sekundy: pewny chwyt, wymierzenie wylotu broni – najpierw w uzbrojonego, później w tego, który górną połową ciała tkwił w schowku z żywnością. Tylko że zamiast syku sprężonego gazu, miotającego paraliżujące igły pocisków, rozległa się dwugłosowa salwa śmiechu.

Leo znieruchomiał, z bezużyteczną bronią w opuszczonych dłoniach.

– W porządku, Leo! – powiedział człowiek siedzący w fotelu, odlepiając z twarzy sztuczny zarost. – Chyba wystarczy.

Leo powoli odłożył broń na fotel, przez chwilę jeszcze nieufnie spoglądał na twarze kolegów, jakby oczekując dalszego ciągu dziwnej zabawy.

– Koniec, czy jeszcze macie coś w zanadrzu? – spytał cierpko, rozglądając się po kabinie. – Pić mi się chce.

– To nie były żarty, Leo – powiedział Silva bez uśmiechu, podając mu otwartą puszkę soku. – Sytuacja wymaga ostrożności. Musieliśmy cię sprawdzić.

– Gdzie jesteśmy?

– U celu podróży. We wnętrzu promu orbitalnego – wyjaśnił Achmaf. sadowiąc się naprzeciw Leo, po drugiej stronie stołu.

– Sam zdążyłem zauważyć, że to prom.

– Jesteśmy na powierzchni planety Ksi.

– Co ze statkiem?

– Wszystko w porządku, Leo. „Foton" jest od czterech tygodni w drodze powrotnej.

– A my?

– Zostaliśmy tutaj na własną prośbę. To znaczy my dwaj i Omar Lazzi. Ciebie komandor zostawił w biostatorze, na naszą prośbę i… odpowiedzialność. Jeśli nie chcesz brać udziału w akcji, masz prawo zrezygnować i wrócić do biostopu. Zanosi się co najmniej na czterdzieści parę lat pobytu, zanim Ziemia przyśle tu kogoś.

– Na razie nie wiem jeszcze, z czego miałbym rezygnować – uśmiechnął się Leo. – Jest tu, coś interesującego do roboty?

– Interesującego?! – parsknął Achmat uderzając otwartą dłonią w blat stołu, aż podskoczyły puszki koncentratów. – Słyszysz, Silva? On pyta, czy jest tutaj coś interesującego! Wiesz co, Silva? Skocz w te zarośla pod skarpą, gdzie zastawiliśmy wnyki. Na pewno coś się złapało. A potem zrób dobry befsztyk, a ja przez ten czas powiem naszemu koledze, co tutaj można robić…

– Pójdę – powiedział Silva sięgając po porażacz i plecak. – Ale jutro ty dyżurujesz przy garach.

– Posłuchaj, Leo! – powiedział Achmat, gdy Silva zniknął za drzwiami kabiny. – Gotów jestem założyć się z tobą o co zechcesz, że nigdy, w całej karierze pilota kosmicznego, nie zdarzyła ci się okazja do tak interesującej roboty. Ta planeta mogłaby stać się rajem dla ludzi…

– Mogłaby?

– Tak, z całą świadomością użyłem trybu warunkowego. Wyprawa osiedleńcza, której los był przedmiotem zainteresowania wyprawy zwiadowczej naszego „Fotona", dotarła na planetę Ksi i mogłaby stworzyć tu wspaniałą, kwitnącą kolonię. Tymczasem od pięćdziesięciu lat ludzie żyją tutaj w utrwalonym stanie prowizorium, jakby na nie kończącym się harcerskim biwaku. Uciekli od cywilizacji, chcieli zbudować swoją własną, wśród nie tkniętej dotąd, lecz na ogół sprzyjającej ludziom przyrody planety Ksi. Niestety, znalazło się wśród nich paru wichrzycieli chorych na władzę, czy może po prostu trutni i nierobów. Trudno mi znaleźć jednoznaczne określenie ich motywacji.

33
{"b":"100712","o":1}