Литмир - Электронная Библиотека

w różnych kierunkach kablami. Na szczycie rusztowania, pod samym su

fitem stał dziwny, półprzejrzysty graniastosłup wielkości sporej beczki od wina – nie wiem, dlaczego od razu skojarzył mi się z beczką – a po obu jego stronach widniały dwa potężne nabiegunniki elektromagnesów. Graniastosłup miał w podstawie foremny sześciokąt, był wykonany z jakiegoś szkliwa i w świetle rtęciówek wyraźnie fluoryzował zielono.

– Siadaj! – Ray podsunął mi fotel. – I pozwól, że cię ponudzę jeszcze przez chwilę.

Usiadłem. Ray milczał przez chwilę, jakby wahał się przed doniosłą decyzją.

– Pamiętasz, co powiedziałem na temat zakrzywienia przedmiotów w czasoprzestrzeni? – spytał po chwili. – I o tym, że nie można praktycznie zmienić dowolnie własnego zakrzywienia?

Przytaknąłem, a on ciągnął:

– Istnieje jednak pewna możliwość przeniesienia się w inną czasoprzestrzeń, bez zmian w zakrzywieniu. Gdyby tak… odwrócić się, jakby… „wypukłą" stroną do wypukłości wszechświata… mówię oczywiście językiem naszego trójwymiarowego modelu, abyś mnie lepiej zrozumiał… W czterech wymiarach jest to również do pomyślenia! Po takiej transformacji nasza krzywizna wyznaczy nową czasoprzestrzeń, jakby symetryczne odbicie naszej! Wyobrażasz to sobie?

Nie bardzo sobie wyobrażałem, ale kiwnąłem na wszelki wypadek •głową.

– Takie odwrócenie spowoduje znalezienie się obiektu w antyczasoprzestrzeni, w przestrzeni stycznej do naszej – na powierzchni „kuli" stycznej w danym punkcie do naszej czterowymiarowej kuli – wszechświata! A co najważniejsze – znalazłem sposób na zrealizowanie tego eksperymentu. Zasada jest dosyć skomplikowana, polega na odwróceniu fazy fal materialnych…

– Ależ… – przerwałem, prawie przerażony – to prowadzi do zamiany materii w antymaterię?

– Brawo! – ucieszył się Ray. – Uchwyciłeś sens mojej metody! Właśnie o to chodzi!

– Chcesz się… zantymaterializować?

– Oczywiście! I wbrew pozorom, nie równa się to samobójstwu…

Zauważ tylko, że ze względu na zasadę symetrii w przyrodzie, w antyprzestrzeni musi dominować antymateria! Tu tkwi rozwiązanie zagadki powstania naszego Wszechświata: z potężnego kwantu energii powstała niegdyś para „cząstek": Wszechświat, który wytworzył przestrzeń przez wypełnienie jej materią, oraz Antywszechświat, złożony z antymaterii wyznaczającej antyprzestrzeń. To, że w naszej przestrzeni obserwujemy obecność stosunkowo niewielkiej ilości antycząstek, stanowi dowód, że możliwe jest „przeciekanie" tychże z antyprzestrzeni! To nasunęło mi myśl, że można by transformować całe struktury atomowe i cząsteczkowe z przestrzeni do antyprzestrzeni i odwrotnie. Tu dopiero wyłoniły się trudności techniczne! Co innego w obliczeniach: wystarczy zmienić znak plus na minus i gotowe! Z doświadczeniem jest o wiele trudniejsza sprawa… Ale dosyć, nie mamy czasu! Ta fluoryzująca bryła tam na górze, to monokryształ pewnej złożonej substancji, mniejsza o nazwę, wątpię nawet, czy takową posiada… Wewnątrz jest wydrążona i dopasowana do mojego kształtu. Elektromagnesy dają niezwykle silne pole szybkozmienne o dużej niejednorodności. Rezonansowe drgania siatki krystalicznejdają… zresztą, to nie jest teraz istotne. Musisz mi dopomóc w eksperymencie!

– Jak to? Więc naprawdę wybierasz się w antyprzestrzeń?

– A co myślałeś? Że ciebie wyślę? O, nie, nie potrafię odmówić sobie tej przyjemności!

– A jak zamierzasz wrócić stamtąd? Bo, o ile dobrze zrozumiałem, całe urządzenie pozostanie tu, na miejscu…

– Tak, tak! – niecierpliwie tłumaczył Ray. – Ale to wystarczy. Wrócę samorzutnie. Jeśli wzbudzenie nie jest zbyt silne, układ,, to znaczy ja i kryształ, po pewnym czasie powraca samorzutnie do stanu wyjściowego. Na początek damy minimalne parametry…

Podszedł do stojącego w kącie pulpitu rozdzielczego i pokręcił gałkami, kontrolując równocześnie wskazania mierników.

– Gdy będę gotów, naciśniesz ten oto klawisz – powiedział wskazując zielony przycisk na tablicy. – Po dziesięciu sekundach urządzenie zadziała samo. Powinienem zniknąć ci na chwilę z oczu. Spróbuj złapać czas na stoperze.

– Czy… jesteś pewien, że nic się nie stanie? – spytałem drżącym głosem, a ręce trzęsły mi się z emocji.

– Przecież to j a się wybieram, a nie ty! Czego się boisz? Musi się udać!

Jego pewność siebie uspokoiła mnie nieco. Widocznie ryzyko nie było zbyt wielkie…

– Mam zapas tlenu na cztery godziny. To powinno wystarczyć aż nadto… – mówił wciągając jakiś dziwny kombinezon i przypinając butlę z gazem. – No, uważaj, za minutę start!

Wgramolił się na szczyt rusztowania i rozsunął dwie połówki kryształu. Były tak idealnie dopasowane, że przedtem nie zauważyłem nawet rozcięcia. Po chwili siedział w środku, a kryształ zamknął się za nim. Liczyłem sekundy. Ledwo mogłem trafić palcem na przycisk, tak mi dłonie latały z podniecenia. Nacisnąłem – lampy zgasły. Ciemna sylwetka Raya odcinała się wyraźnie na tle gasnącej luminescencji.

Owad w kawałku bursztynu! przemknęło mi przez myśl porównanie.

W następnej sekundzie zawarczał generator, szczęknęły przekaźniki i… ciemna sylwetka, jakby zdmuchnięta, zniknęła mi sprzed oczu! Zapłonęły lampy. Przede mną stało rusztowanie, lecz na jego szczycie nie było ani kryształu, ani Raya! Z wrażenia zapomniałem uruchomić stoper. Uczyniłem to pospiesznie dopiero po jakichś dwóch sekundach. Czekałem w napięciu. Siedem, osiem sekund… ledwo dosłyszalny trzask i na dawnym miejscu nagle pojawił się kryształ z Rayem wewnątrz. Otworzył się i Ray wysunął zeń głowę.

– No i co? – pytałem niecierpliwie. – Jak wygląda tamten świat?

– Nic nie zdołałem zobaczyć oprócz okropnej jasności, która mnie od razu oślepiła. Trzeba spróbować na dłużej! Nastaw na tym pierwszym z lewej woltomierzu dwa… nie, trzy kilowaty. Tak. I jeszcze raz od początku to samo!

Schował głowę do środka i już miał się zamykać, gdy przyszło mi coś do głowy:

– Poczekaj, Ray! Zostaw mi na wszelki wypadek klucze od drzwi wejściowych! Gdyby coś się stało…

– A co może się stać? Powrócę za kilkanaście minut! Ale masz, łap! – Wydobył klucze z kieszeni i rzucił w moje wyciągnięte ręce. – Tylko nie zgub!

Schował się do wnętrza kryształu, a ja powtórzyłem wszystko od początku: nacisnąłem zielony klawisz i w półmroku oczekiwałem skutku. Nagły huk jak wystrzał poderwał mnie z fotela. Światło nie zapaliło się, lecz dostrzegłem, że na miejscu kryształu panuje nieprzenikniona ciemność. Wydobyłem pospiesznie zapalniczkę i poświeciłem. Kryształu nie było! Natychmiast też odnalazłem przyczynę huku, główny bezpiecznik na tablicy wystrzelił automatycznie. A więc zwarcie! Nie wiadomo, jak wielki prąd popłynął przez uzwojenie elektromagnesów… Machinalnie wcisnąłem przycisk bezpiecznika. Zapłonęło światło. Równocześnie poczułem swąd nadpalonej izolacji. Lewy elektromagnes dymił jeszcze z lekka. Czy tylko wzbudzenie nie przekroczyło progowej wartości! Ray mówił, że powrót jest możliwy przy niewielkich wzbudzeniach! Postanowiłem czekać, bo cóż innego pozostało? Minęła jedna i druga godzina. Zacząłem sobie robić wyrzuty, że pozwoliłem na ten przeklęty eksperyment. Powinienem był odwieść tego szaleńca od wariackiego pomysłu!

Z końcem czwartej godziny czekania straciłem wszelką nadzieję – zapas tlenu Raya był na wyczerpaniu, jeśli nie pojawi się w ciągu najbliższych minut, nie ma na co czekać!

Postanowiłem działać. Wydobyłem z kieszeni klucze i chciałem otworzyć drzwi wejściowe. Nie mogłem przez chwilę dopasować klucza do dziurki… Dopiero po kilku próbach i zajrzeniu w dziurkę stwierdziłem, że klucze, które trzymam w ręku, są… lustrzanym odbiciem właściwych, które pasowałyby do wycięcia w zamku! Zrozumiałem: te klucze były w antyprzestrzeni wraz z Rayem podczas pierwszego eksperymentu! I wróciły stamtąd odwrócone! Jedyny efekt, którego Ray nie przewidział!

Zrozumiałem również, że za pomocą tych kluczy nie wydostanę się stąd. Wśród narzędzi Raya odnalazłem piłę do metalu i zacząłem wypiłowywać kratę w oknie. Zajęło mi to sporo czasu. Nieprzyjemny zgrzyt piły rozdzierał ciszę nocną. Po półgodzinie mogłem wydostać się na zewnątrz. Skoczyłem wprost na trawnik pod oknem – na szczęście to tylko wysoki parter. Było bardzo ciemno. Co dalej robić? Znaleźć Berta? Zawiadomić władze? Przedzierałem się właśnie przez żywopłot. Zatrzymałem się na chwilę, aby wyplątać się z gmatwaniny krzewów, w które wpadłem, gdy nagle tuż nad moim uchem rozległ się okrzyk:

5
{"b":"100712","o":1}