Литмир - Электронная Библиотека

Usiedli naprzeciw siebie w głębokich, chłodnych fotelach krytych imitacją skóry. Generał obracał w dłoniach zeszyt, jakby zastanawiał się, czy należy go otworzyć, czy raczej poczekać na wyjaśnienia komandora.

– Spotkaliśmy się już kiedyś, prawda? – Sloth studiował uważnie twarz generała. – Wybacz, generale. Oprócz nazwiska nic więcej nie zostało mi w pamięci.

– Byliśmy razem w rejonie Syriusza – uśmiechnął się generał. – Ale ja także nie pamiętałem, musiałem sprawdzić w kartotece. Tyle nazwisk, tylu ludzi…

– W porządku. Jesteśmy z tej samej epoki, Bernt. O to mi właśnie chodziło. Nie umiem rozmawiać z tymi smarkaczami młodszymi od nas sto lat.

– Czy tylko dlatego odmówiłeś złożenia raportu w Komendanturze Lotów Pozaukładowych?

– Nie tylko. Może popełniam błąd, ulegam urojeniom albo przeceniam wagę sprawy. Musisz to sam ocenić. Sam, rozumiesz? Zanim wtajemniczymy kogokolwiek w szczegóły.

Sloth wskazał gestem dłoni granatowy zeszyt na stoliku przed generałem.

– Kierujesz Wydziałem Bezpieczeństwa Lotów – ciągnął po chwili, patrząc w oczy generała. – Jeśli ty uznasz, że przesadziłem, będę się uważał za zwolnionego z odpowiedzialności. Wtedy napiszę formalny raport.

– Mów! – Generał skinął głową. – Na pisanie będzie czas później.

– A więc, krótko mówiąc, wystartowałem z Ziemi, w kierunku obiektu Ksi czterdzieści osiem lat temu, w celu zbadania losów konwoju czterech statków wiozących cztery tysiące osadników. Konwój dotarł do celu, lecz łączność z nim urwała się po wejściu statków na orbitę wokół docelowej planety. Biorąc pod uwagę odległość oraz prędkości podróżne, w rejon Ksi mogłem dotrzeć nie wcześniej, jak w pięćdziesiąt lat po utracie łączności z konwojem. Na krótko przed końcem podróży statek nasz napotkał „Alfę", jeden ze statków konwoju, dryfującą z małą prędkością w kierunku Układu Słonecznego. Na „Alfie" znaleźliśmy jednego starego człowieka, w stanie kompletnego wyczerpania fizycznego psychicznego. W dzienniku pokładowym, którego oficjalne zapisy kończą się opisem przygotowań do zejścia z orbity, znaleźliśmy także zapiski tego jedynego pasażera „Alfy". Wynikało z nich, że grupa terrorystów, ukrywająca się wśród hibernowanych osadników, zwitalizowana w pierwszej kolejności przez należącego do spisku członka załogi „Alfy", dokonała rewolty i przejęła kontrolę nad pozostałymi uczestnikami wyprawy. Z zapisu wynikało, że pojemniki z ludźmi i sprzętem bezpiecznie osadzono na powierzchni planety, część osadników zwitalizowano i podporządkowano oligarchicznej dyktaturze rebeliantów. Zadecydowałem, że należy zabrać na pokład owego półprzytomnego starca z „Alfy" i poddać go hibernacji. Wysłałem także meldunek na Ziemię i kontynuowałem lot w kierunku Ksi.

– Wszystko to wiemy z twojego meldunku – wtrącił generał. – Był dość lakoniczny, więc oczekiwaliśmy dalszych informacji. Ale oprócz raportów z powrotnego rejsu – nie nadeszły żadne nowe wiadomości.

– Nadeszłyby zaledwie cztery lata przed naszym powrotem. Uznałem to za zbyt mały zysk w porównaniu ze stratą, jaką moglibyśmy wszyscy ponieść, gdyby… ktoś niepowołany przechwycił szczegółowy raport.

– W porządku, mów dalej.

– Na Ksi zastaliśmy rzeczywiście pewien rodzaj dyktatury, nieudolnej zresztą, lecz niewątpliwie uciążliwej dla tamtejszej społeczności. Owszem, trzeba tym ludziom pomóc, bo popadli w tę sytuację z powodu naszego niedbalstwa i braku przezorności. Ale nie to jest najważniejsze w całej sprawie planety Ksi. W notatkach starca z „Alfy" znajduje się pewna sugestia, której w pierwszej chwili nie potraktowałem dostatecznie poważnie. Kiedy przeczytasz te notatki, sam przyznasz, że coś w tym jest. Rebelianci z konwoju nie mogli działać samodzielnie. Byli wykonawcami zadań wyznaczonych przez kogoś innego. Opanowanie planety Ksi, przejęcie kontroli nad tamtejszą kolonią – to tylko część szerszego planu. Nieznani mocodawcy, ulokowani gdzieś tutaj, na Ziemi lub w jej pobliżu, mają o wiele ambitniejsze zamiary. Zagrożone są wszystkie następne wyprawy osadnicze, wyruszające na inne planety. Przewrót na Ksi był zapewne pierwszą, próbną operacją tego rodzaju. Oni chcą otoczyć nas pierścieniem wrogich planet, zaludnionych potomkami osiedleńców pochodzących z Ziemi.

– Wrogich? W jaki sposób chcą to osiągnąć?

– Bardzo prosto: przeinaczając fakty i odcinając ludzi od prawdziwych informacji. Na Ksiiudało im się to prawie całkowicie już w trzecim pokoleniu osadników. Wzniecając nienawiść do Ziemian i wywołując po czucie zagrożenia z ich strony, zdołali stworzyć społeczność gotową bronić się przed nami jako przed zaciętym wrogiem dybiącym na ich niezależny byt. Stąd już prosta droga do zbudowania społeczeństwa gotowego dokonać w przyszłości inwazji Ziemi, oczywiście jako aktu prewencyjnego uprzedzającego nasz atak na nich.

Zapadło dłuższe milczenie, które przerwał generał, wstając i podchodząc do biurka.

– Rozumiem, Sloth. Mam nadzieję, że ludzie, którzy z tobą wrócili, nie znają sytuacji na Ksi?

– Oczywiście. Wszystkich, którzy ją poznali, zostawiłem tam, na ich życzenie zresztą. Resztę załogi trzymam w hibernacji, na statku. Obawiałem się…

– Że wśród nich mogą znajdować się ludzie tej… mafii?

– To prawdopodobne. Ziemskie kierownictwo spisku nie dysponuje własnym transportem międzygwiezdnym i nie posiada innych środków łączności z grupą terrorystów na Ksi oprócz naszych statków latających, na tej trasie. Być może snuli jakieś plany także wobec naszego fotonowca. Nie mogli tylko przewidzieć, że – na ich nieszczęście – spotkamy wracającą „Alfę" i zostaniemy ostrzeżeni, zanim przystąpimy do witalizacji pełnego składu załogi.

– Zaraz wydam polecenie dokładnego sprawdzenia kartotek wszystkich członków twojej załogi.

Generał rozmawiał przez chwilę z kimś przez telefon, a potem znów usiadł naprzeciw Slotha.

– Ilu ludzi zostawiłeś na Ksi?

– Czterech. Wydaje mi się, że to rozsądni chłopcy. Ale sądzę, że ich działania nie będą miały większego znaczenia dla losów osadników.

– Trzeba będzie polecieć tam jeszcze raz, z dokładnie opracowanym planem akcji i przede wszystkim – ze specjalnie przeszkoloną, pewną załogą. Musimy bezwzględnie przywrócić tam normalne warunki życia. O objęcie dowództwa poproszę oczywiście ciebie.

– Oczywiście! – żachnął się Sloth. – Jestem dożywotnio skazany na tę trasę.

– Sam mówisz, że to nie tylko sprawa planety Ksi. Teraz wiąże się ona z bezpieczeństwem Ziemi!

– Porozmawiamy o tym za trzy miesiące. Jeszcze dziś składam podanie o należny mi urlop.

– Udzielam ci go od ręki.

– Jak to? Ty?

– Przejmuję cię pod moje rozkazy. Od tej chwili sprawa planety Ksi przechodzi do Wydziału Bezpieczeństwa Lotów. Terroryzm pozaziemski – to nasza dziedzina. Obowiązuje pełna tajemnica.

– Szefowie spisku, jeśli taki istnieje, wiedzą już, że wróciłem. Teraz będą się starali dowiedzieć, co słychać u ich wysłanników. A ja jestem jedynym źródłem informacji.

– O tym, że akcja się powiodła, wiedzą już od pięćdziesięciu lat, to znaczy od czasu, gdy nie nadeszły spodziewane meldunki o lądowaniu osadników.

– Myślę, że upewnił ich o tym mój meldunek o spotkaniu z „Alfą". Nie znaleźli tam zbyt wielu szczegółów. Zapewne, podobnie jak wy, oczekiwali na dalsze raporty. Nie doczekali się ich. Cała informacja przyleciała ze mną: ten zeszyt i moja pamięć.

– Dam ci lepszą ochronę – powiedział generał.

– Najpierw sprawdź swoich ludzi. Mafia może mieć długie macki – uśmiechnął się Sloth. – A niezależnie od tego ciekaw jestem, kto za tym stoi. Ile nienawiści do ludzkości trzeba w sobie wyhodować, by wymyślić taki plan zemsty czy może przejęcia władzy.

– Myślisz, że chodzi o władzę?

– To bardzo prawdopodobne. Starzec z Alfy pisał wprawdzie w swych notatkach o „zemście zza grobu", lecz ja nie mogę uwierzyć, by komukolwiek mogła wystarczyć tak mizerna satysfakcja. Jeśli nawet cała operacja ma na celu jedynie zemstę na ziemskiej cywilizacji, to jej inspiratorzy na pewno woleliby oglądać skutki swych działań własnymi oczyma.

36
{"b":"100712","o":1}