– Nie można było ich wygonić? – skrzywił się Sloth.
– Nie można. Prawo jest po ich stronie. Mogą wszędzie węszyć, chyba że upoważniony wydział utajni sprawę.
– Takie teraz przepisy? – domyślił się Sloth.
– Ustawa o Powszechnej Jawności Informacji. Opinia publiczna znów żywo interesuje się sprawą planety Ksi, zwłaszcza od momentu podania do wiadomości informacji o waszym radiogramie sprzed czterech lat. To znaczy sprzed dwudziestu czterech oczywiście, doliczając czas transmisji.
– Podano pełny tekst?
– Nie, tylko omówienie. To jeszcze bardziej roznieciło powszechną ciekawość. Wszyscy oczekują na szczegóły i na dalsze informacje.
– Poczekają jeszcze trochę – uśmiechnął się Sloth.
– Jednak trzeba będzie coś rzucić na pożarcie prasie i telewizji. Inaczej będziemy ich mieli wciąż na karku.
– Dobrze! – Sloth patrzył przez okno na zbliżające się zabudowania. – Zgromadźcie ich w jakimś pomieszczeniu z przyzwoitą klimatyzacją.
– Konferencja prasowa?
– Krótka, bez kamer i fotoreporterów, i bez gwarancji odpowiedzi na niektóre pytania. A kolegów z ochrony proszę o zwrócenie szczególnej uwagi na dwie rzeczy: mój neseser i moją głowę.
– Sprawdzimy ich przed wejściem i wypuścimy dopiero, gdy wyjdziesz z głową i neseserem – uśmiechnął się jeden z tajniaków. – Szef już nas poinformował, co by nam zrobił, gdyby ci się coś przytrafiło.
Mikrobus wślizgnął się w ciemną czeluść wjazdu i po chwili Sloth mógł już rozgościć się w małym apartamencie z łazienką i lodówką pełną zimnych napoi.
– To pokój wypoczynkowy dla ważnych osobistości – uśmiechnął się Paul. – Pomieszczenie jest doskonale zabezpieczone, a wejścia pilnuje dwóch policjantów.
– Widzę, że Szef Bezpieczeństwa potraktował moje żądania z należytą uwagą – mruknął Sloth zrzucając bluzę kombinezonu.
– Generał powiedział, że zna cię z bardzo dawnych czasów. Kiedyś lataliście razem…
– Generał?
– Szef Wydziału Bezpieczeństwa, generał Balchen.
– Bernt Balchen?
– Tak, były pilot pozaukładowy. Parę lat temu przeszedł do Bezpieczeństwa.
– Nazwisko pamiętam. Szwed?
– Chyba Norweg.
– Mniejsza o to. Kiedy go zobaczę, pewnie sobie przypomnę, gdzie nas razem diabli nosili… Hm… Generał! Dobrze być generałem, ale ja jeszcze nie mam ochoty osiąść na stołku, nawet najwygodniejszym… Wolę fotel pilota.
– Admirałom-pilotom też nieźle się powodzi – zaśmiał się Paul wychodząc. – Za pół godziny przyjdę, by rzucić cię na pastwę reporterów.
Sloth zamknął od wewnątrz drzwi wejściowe i zniknął w kabinie kąpielowej, zabierając ze sobą neseser.
W niewielkiej salce bez okien zgromadziło się kilkunastu reporterów. Sloth widział ich przez szparę w uchylonych drzwiach. Wiercili się niecierpliwie, przygotowując swe maleńkie, kieszonkowe magnetofony z kulkami mikrofonów osadzonymi na cienkich, długich witkach wysięgników.
Na dwóch stołach przy wejściu leżały sterty videokamer i aparatów fotograficznych, strzeżonych przez młodego, wysokiego cywila o sennych oczach, który stał oparty plecami o drzwi z tyłu sali.
– Możemy zaczynać? – spytał Paul i pchnął drzwi.
Przepuścił Slotha przodem. Dziennikarze ucichli nagle, a potem rozległy się krótkie oklaski powitalne i znów zapadła cisza, dłonie z mikrofonami wysunęły się do przodu, w kierunku stolika stojącego na małym podwyższeniu.
Sloth skłonił się lekko i usiadł, Paul powiedział kilka słów, ustalając porządek zadawania pytań.
– Bardzo was przepraszam – powiedział Sloth ocierając czoło. – Przybywam bezpośrednio z podróży i nie jestem upoważniony do składania oficjalnych oświadczeń. Mogę odpowiedzieć tylko na kilka pytań o charakterze ogólnym. Proponuję, aby każdy zadał jedno rzeczowe pytanie.
Zaprotestowali pomrukiem zawodu, lecz po chwili ucichli i zaczęli pytać kolejno, podtykając mikrofony pod nos Slotha.
– Czy osadnicy dotarli bezpiecznie na planetę Ksi?
– Wszystkie pojemniki zostały prawidłowo osadzone na powierzchni planety.
– Czy istnieje tam obecnie osiedle ludzkie?
– Istniało jeszcze dwadzieścia cztery lata temu.
– Czy warunki naturalne na planecie są odpowiednie dla ludzi?
– Są bardzo dobre.
– Ilu ludzi tam znaleźliście?
– Nie znamy oficjalnych danych. Szacunkowo – do dziesięciu tysięcy.
– Czy nawiązaliście oficjalny kontakt z władzami?
– Nie.
– Dlaczego?
– Uznaliśmy to za optymalny wariant spełnienia naszej misji.
– Czy należy przez to rozumieć, że działaliście potajemnie?
– Raczej: incognito.
– To znaczy rozmawialiście z mieszkańcami nie ujawniając, kim jesteście?
– Tak.
– Czy było to podyktowane względami waszego bezpieczeństwa?
Sloth przyjrzał się pytającej dziennikarce. Była to młoda, ładna blondynka z lekko skośnymi oczyma.
– To była konsekwencja przyjętej zasady.
– Czy oni lubią Ziemian? – spytała po raz drugi ta sama dziewczyna.
– Przepraszam, ale nie mogę wyróżniać nikogo, nawet pięknych pań. Miało być po jednym pytaniu – powiedział Sloth uśmiechając się chłodno.
– Chcieliście zapewne uzyskać prawdziwy obraz społeczeństwa Ksi, nie ujawniając swej obecności?
– To był jeden z motywów postępowania.
– Czy należy stąd wnosić, że nie stwierdziliście potrzeby czynnej interwencji w sprawy planety?
– Nie czuliśmy się kompetentni do podjęcia takiej decyzji.
– Czy rzeczywiście dokonano tam terrorystycznego przewrotu, jak wynikało z zapisu znalezionego przez was w „Alfie"?
– Zapis z „Alfy" jest nadal jedynym, choć nie w pełni wiarygodnym dokumentem w tej kwestii.
– Kto zatem sprawuje władzę na Ksi i jaka jest forma rządów?
– Władzę sprawuje grupa ludzi spośród osadników. Jak powiedziałem, nie kontaktowaliśmy się z czynnikami oficjalnymi.
– Czy panuje tam terror lub dyktatura?
– Gołym okiem tego nie widać.
– Czy należy rozumieć, że sytuacja ludzi na Ksi jest w pełni zadowalająca?
– Z czyjego punktu?
– Z punktu widzenia ich samych.
– Nie. Z punktu widzenia jakichkolwiek ludzi ich własna sytuacja nigdy i nigdzie nie jest uważana za „w pełni zadowalającą".
– A według was?
– Mogło im być lepiej.
– Od czego to zależy?
– Głównie od nich samych, jak w każdym społeczeństwie.
– Czy coś im przeszkadza, mają jakieś trudności?
– Te same, co w każdym zespole ludzi: wszystkie złe cechy ludzkiej natury.
– Czy wasza wyprawa wróciła w pełnym składzie?
– Nie. Czterech łudzi pozostało na planecie Ksi.
– Z jakim zadaniem?
– Nie otrzymali zadań. Pozostali na własną prośbę.
– Czy zostali do czegoś zobowiązani lub upoważnieni?
– Do unikania wszystkiego, co mogłoby zagrozić im samym lub mieszkańcom Ksi.
– Kiedy będzie ogłoszony szczegółowy raport o wynikach wyprawy?
– Najpierw muszę go sporządzić. O ogłoszeniu czegokolwiek zadecydują moi zwierzchnicy. Zdaje się, że wyczerpaliśmy limit pytań. Dziękuję!
Sloth szybko wyszedł z sali pozostawiając reporterów wśród rumoru odsuwanych krzeseł i ożywionej wymiany zdań.
– Uff! – sapnął znalazłszy się na zapleczu sali. – Chyba udało mi się nie nałgać, nie ujawniając równocześnie niczego istotnego.
– Bardzo dobrze, komandorze! – Paul otworzył drzwi windy.
– Generał oczekuje cię w swoim pokoju.
– Spodziewam się, że przyszedłeś wyjaśnić mi wszystko szczegółowo, Sloth! – Generał patrzył na komandora z dokładnie kontrolowanym, leciutkim uśmieszkiem, jakby gotów był w jednej chwili zetrzeć z twarzy ten ledwie dostrzegalny grymas, by przybrać surowy wyraz służbowej powagi. – Ufam, że istnieją nadzwyczajne powody uzasadniające twoje postępowanie.
Sloth wydobył z nesesera gruby zeszyt w wystrzępionej płóciennej okładce i położył na biurku generała.
– Czy mogę usiąść? – spytał rozglądając się za krzesłem.
– Proszę, tutaj… – Generał wyszedł zza biurka i zapalił stojącą lampę nad niskim stolikiem w kącie gabinetu. – Tu będzie nam wygodniej.