– Szefie – przerwał Lenni Wilde – jemu chodzi o Ziu Donga. Przecież stary Żółtek nie uzna przewrotu pałacowego, a jego siły są bardzo potrzebne w planie opanowania świata.
– Słuszny wywód – pochwalił Red – a propos, nie masz tu niczego do picia poza tą whisky?
– Jest w kuchni piwo, niech ktoś przyniesie – rzekł Denningham – a co się tyczy rezygnacji, sądzisz, że zrobię ci tę grzeczność?
– Nie masz. wyboru, przy twoim pacyfistycznym usposobieniu nie zdecydujesz się na wojnę, której nie możesz wygrać… no, co z tym piwem?
Rozległy się kroki. Przywarłem za drzwiami z palcem na spuście. Któryś z bandziorów wszedł do kuchenki. Zakręcił się, potem szarpnął za klamkę. Strzeliłem instynktownie.
Ostatnim wrażeniem, które utrwaliło się na pięknej twarzy kapitana Bongote, było bezgraniczne zdumienie na widok swego niedawnego więźnia. Na strach zabrakło czasu. Wpakowałem w niego pół magazynka.
Nikt nie spodziewał się podobnego obrotu zdarzeń, aliści tak szczwane lisy jak Burt i Lenni przygotowani byli na kontrakcję w każdej sposobnej chwili.
Denningham wcześniej pod stołem rozluźnił swój but. Teraz wystarczył mocny wykop i elegancki lakierek z całą energią trafił w twarz Gardinera. Jeden z pozostałych oprychów na dźwięk detonacji wykonał w tył zwrot, to umożliwiło by Lenni gwałtownym szarpnięciem pociągnął dywanik, na którym znajdował się wróg. W tym samym momencie Tamara, która już od dłuższej chwili wdzięczyła się do drugiego z Murzynów, a obecnie nalewała drinka, skierowała mu strumień wody sodowej z syfonu prosto w twarz. Następnie wyprowadziła cios swoją śliczną stopką w podbrzusze bandziora. To najprostszy chwyt. od którego rozpoczynają edukację samoobrony gejsze. hostessy i mówiąc mniej elegancko – początkujące kurewki. Zaatakowany zawył. Tamara wyrwała mu spluwę i odwróciła się. Było po wszystkim. Lenni siedział na bezwładnym przeciwniku, ściskając w ręku porwany z owocowej patery orzech kokosowy, który posłużył mu za oręż. Śmiertelnie blady Gardiner opierał się o ścianę, ogłuszony serią ciosów Denninghama.
– Łącz z Lee Gramem – ryknął do Lenniego Burt – może jeszcze nie wszystko stracone.
– Za późno, trzy minuty temu prom odbił od Californii.
– Spróbuj! Cześć Janie, gratuluję – to ostatnie skierowane było do młodego adepta Hipokratesa, który wynurzył się w drzwiach cały obryzgany krwią kapitana Bongote.
W tym momencie możemy wrócić do przerwanej relacji Polaka: W ciągu ostatnich dni przywykłem już do jatek – toteż dwa trupy i jeden trzymający się za przyrodzenie oprych, nie były mnie w stanie zaskoczyć. Poza tym czułem się jak ktoś, kto odkupił swe winy. Kmicic, Winicjusz… Zresztą w gorączkowej krzątaninie nie poświęcono mi większej uwagi.
– Co chcesz zrobić. Burt? – bełkotał Gardiner wypluwając resztę zębów.
Denningham nie uznał za słuszne odpowiedzieć na pytanie. Wskazał mi Murzyna ruchem głowy i rzucił: Pilnuj go, Janie.
Odezwał się Lee Grant.
– Jesteś jeszcze? – rzucił Burt.
– Wychodziłem.
– Masz łączność z promem?
– Mogę mieć, ale nie wiem czy odpowiedzą.
– Wywołuj Silvestriego.
– Otwarcie? Namierzą nas.
– Teraz to już nie ma znaczenia. I tak za chwilę połączysz mnie z szefostwem NASA…
– Mam prom.
– Dawaj! Tu Burt! Tu Burt! Słyszysz mnie Aldo?
– Słyszę. Co się stało? Skończyliśmy! Wygraliśmy!
– Gdzie jesteście?
– Właśnie mieliśmy startować.
– A emitor?
– Zostanie zdetonowany za pięć minut.
– Ile potrzebujecie na zatrzymanie zapalnika?
– Trzy minuty – słychać głos Dassa. – Ale o co chodzi?
– O jeszcze jeden strzał.
– Ależ na Boga, nie pominęliśmy niczego.
– Owszem. Mątwi; 16 na atolu Raronga… Trzeba ją zneutralizować.
Nie pada więcej żadne pytanie. Denningham wie, co robi. Gardiner poderwał się z fotela, ale lufą skłoniłem go. aby opadł na niego ponownie.
– Naprawdę chcesz…? – odzywa się Tamara.
– Nie mam wyboru.
– Daj mi jeszcze dowództwo NASA, Lee – mówi zmęczonym głosem Burt.
Lee łączy go. Rozmówcą jest ktoś o dostatecznej dozie inteligencji i refleksu, aby nie przerywać i nie zadawać zbędnych pytań.
– Mówi Burt Denningham – brzmi staccato – to ja jestem sprawcą pozbawienia Ziemi wszelkich materiałów nuklearnych. Chciałem stworzyć Nowy Świat i przekazać go pod zarząd Konwentowi Ekologicznemu. Teraz postanowiłem zrezygnować z tego zamiaru. Oddam się w ręce władz. Ostatnie zasoby broni nuklearnej, które zamierzaliśmy trzymać w odwodzie, dostały się w ręce nieodpowiedzialnych szaleńców. Dlatego wydałem rozkaz moim ludziom, działającym z laboratorium kosmicznego California. aby zneutralizowali ten obiekt…
– Przekleństwo wyrywa się dyrektorowi NASA – to straszne!
– Co?
– Zostało już wydane polecenie zniszczenia laboratorium przez cztery rakiety z baz ziemnych i kosmicznych.
– Wstrzymajcie je!
– To niemożliwe. Zostały zaprogramowane!
– W takim razie zestrzelcie je!
– Nie zdążymy! Zresztą jedna z nich jest nie do zestrzelenia.
– Kiedy trafią Californięl – Za sześć minut.
– Lee, łącz mnie z California.
Z eteru, wśród trzasków, dolatuje głos Silvestriego:
– Słyszeliśmy całą rozmowę, jesteśmy bez przerwy na podsłuchu.
– Ile potrzeba wam czasu?
– Siedem minut. Emitor jest prawie gotów.
– W takim razie nie zdążycie.
– Spróbujemy.
Nie trzeba dodawać, że dzięki Lee Graniowi obraz z Californii dociera również na farmę Denninghama. Można zobaczyć dwóch mężczyzn uwijających się szybko, ale spokojnie. Naraz rozlega się zrównoważony głos Dassa:
– Nastaw go, Aldo, i odbijaj.
– Wykluczone. Nie mogę cię zostawić!
– Masz na promie dwie nieprzytomne kobiety. Teraz już sam sobie radę dam. Muszą się rozgrzać zespoły, wznowić reakcje…
– Did!…
– Idź!
– Idź! – dolatuje z Ziemi rozkaz Denninghama.
Potem kamery z Obserwatorium Antarktycznego Erebus pokazują sceny z kosmosu. Laserowe zestrzelenie trzech rakiet… I lot czwartej.
– Dlaczego nie strącają jej? – pytam Burta.
– Ostatni krzyk techniki zbrojeniowej – powłoki antylaserowe. Takie same otaczają laboratorium California.
– A więc nic nie można zrobić?
– Nic.
Zakotwiczony prom drży gotując się do startu. Silvestri celowo opóźnia. Patrzy na zegarek.
W ruchach Davida Dassa nadal nie ma żadnej nerwowości. Zachowuje się tak samo jak wtedy, przed pół rokiem, gdy w szopie na przedmieściu przygotowywał się do beznadziejnej rozgrywki z policją RPA.
Pół roku darowanego życia. Dużo?
W którymś momencie obraca się do kamery i widzę jego spokojną urodziwą twarz i olbrzymie oczy. Może trochę smutne, ale nadal tak samo niezgłębione jak pustka kosmosu.
– Ma trzydzieści sekund – mówi przełykając ślinę Lenni.
Lufa emitora prowadzona przez komputer według dokładnych współrzędnych geograficznych kieruje się na Raronga…
Co czuje w tym momencie Lion Groner, szalbierka Maggi i wstrząsany torsjami profesor Ziegler?
Ekran monitora przepoławia się. Przytomni chłopcy pracują w NASA! Widać lecącą rakietę i działającego Dassa.
15, 14, 13, 12, 11, 10…
Prom odbił. Silvestri nie mógł czekać dłużej.
Nagle usłyszałem krzyk Tamary.
– Co on robi?
Prom wykonał zwrot. Zamiast oddalić się ku Ziemi, zmienił kurs tak, by znaleźć się dokładnie na linii: trajektornia rakiety – California.
– Cholera – stęknął Wilde. – Samobójca!
6, 5. 4, 3…
Do uruchomienia emitora pozostały dwie sekundy.
Dwie bezgranicznie długie sekundy. Uda się!
Biedny Silvestn, on, oszust nad oszustami, cybernetyczny czarodziej, tym raz.em musiał przegrać z zaprogramowaną maszynerią.
Przegrać, by żyć.
Elektroniczny móżdżek rakiety nie dal się oszukać. Z gracją smukłej kobiety rakieta ominęła prom, który nie był jej celem.
Zamknąłem oczy…