Литмир - Электронная Библиотека

– Szefie, ze stanowiska obrony przeciwlotniczej jest do tej płyty zaledwie parę metrów – wtrącił Lenni. – Możemy wejść na dach, a stamtąd…

– Jeśli nie jest zaminowany, pod napięciem, czy ubezpieczony na inne sposoby – zauważyła Barbara.

– Nie jest! – szybko stwierdził łącznościowiec.

– Znakomicie – ucieszył się Denningham. – W takim razie pójdzie pan pierwszy.

Landley wynurzył się na powierzchnię basenu. Prychał przy tym jak wieloryb, co potęgowało tylko wesołość tłumu.

– Szampanem w niego! – zawołał Kornacki. Strzeliło kilkanaście korków i pienisty płyn chlusnął na elekta i piszczące wokół niego dziewczęta. – Chwała zwycięzcy!

Livingstone półprzytomnie rozejrzał się dookoła. A jednak to nie był żaden zamach. Może się nie domyślają? Poszukał wzrokiem Silvestriego. Nie mógł wypatrzyć go w tłumie. Zaraz, może tam z tyłu… Ale już cztery panienki, każda w odmiennym odcieniu, niczym z plakatu reklamującego solidarność międzynarodową, otoczyły ciasno zmokłego jak kura laureata.

– Elekt ma darmo, elekt ma darmo! – wołała śnieżnolica Tamara rozrywając zamek błyskawiczny jego spodni. Obnażona młodziutka Tajlandka przygarnęła siwą głowę do na wpół-dziecięcych piersi. Języczek hebanowej Nilotki jak wytrych wśliznął się w jego ucho. Metyska zamarła w wyczekującej kuszącej pozie, wydając okrzyki niczym spłoszona dziewica w filmach z lat trzydziestych:

– Och, Mister Landley, ach Mister Landley!…

I co mógł zrobić starzejący się, zakompleksiony filister, skazany w Cambridge jedynie na chude, pachnące Encyklopedią Britannica bibliotekarki? Nawet w Ogrodzie żył dość ascetycznie, więcej świńtuszył w rozmowach niż de facto, wrodzone skąpstwo kazało mu bowiem ciułać “rozkosze" i wydawać minimalnie, raz na dwa tygodnie, na jakieś pośledniejsze ciało. Takich, jak te cztery, nie zafundował sobie nigdy. A czyż może być co przyjemniejszego dla skąpca, niż otrzymanie przedmiotu długotrwałego pożądania za darmo? Cóż więc dziwnego, że na parę minut zapomniał o dręczących go lękach, nadajniku, komputerze, Silvestrim…

Zresztą nie miał szans, by o tym pamiętać. Otoczony egzotycznymi zapachami, pocierany, łaskotany, gryziony, wciągany, przyjmowany i oddawany niczym pałeczka sztafety, wspinał się na sam szczyt rozkoszy. Tym perwersyjniejszej, że na oczach tłumu.

– Nie wstydzę się, niech to szlag! Nie wstydzę się – grzmiała mu w duszy pieśń tryumfu – a oni niech mi zazdroszczą!

Czy zazdrościli? Trudno rzec. Kornacki chlustał szampanem. Inni, na czele z Zieglerem, klaskali rytmicznie. I już-już miał odpalić niczym rakieta na Przylądku Kennedy'ego, gdy zgasło światło. Mrok uderzył młotem zaskoczenia. Po sekundzie zabłysły małe światełka awaryjne… Po drugiej – Livingstone wrócił do rzeczywistości. Sam…

Towarzystwo rozbiegło się. Landley usiłował wstać. Dopiero teraz zorientował się, że jest nagi. Zniknęło jego ubranie z nadajnikiem, a także okulary, w których znajdował się odbiornik…

Piętnasta pięćdziesiąt. Zgodnie ze wskazówkami szefa łączności, który nie miał ochoty umierać jako kamikadze na “pasie śmierci", Bob odpowiednim włazem wdarł się do podziemi budynku. Tym razem południowo-afrykański oficer nie kłamał. Sam kabel głównego zasilania był wprawdzie niedostępny, ale istniała wąska studzienka prowadząca w jego bezpośrednie pobliże.

Marindafontein posiada trzy rodzaje zasilania. Większość energii pochodzi ze znajdujących się na dachu baterii słonecznych oraz wiatraków. Baterie jednak przysłaniane są przy silnym wietrze automatycznymi pokrywami, ponieważ kurz i pył są ich głównym wrogiem. Również wiatraki, w momencie gdy wicher przekracza ósemkę w skali Beauforta, zostają unieruchamiane i składane. Wówczas zasilanie obiektów pochodzi z zasobów rozdzielni w Manganore, a energia przepływa specjalnym kablem podziemnym.

Oczywiście w przypadku awarii kabla, następuje automatyczne przełączenie na system akumulatorowy, a po paru minutach włączają się mazutowe agregaty prądotwórcze. Oficer nie orientował się, czy agregaty te dostarczają również energię zabezpieczeniom dachu, ale Denningham miał nadzieję i z tym sobie poradzić.

Oczekując na powrót Boba, Lenni Wilde zwrócił się do Barbary:

– W jaki sposób w ciągu pięciu minut przekonałeś tego bydlaka, żeby nam pomagał?

– Dałam mu dupy – odpowiedziała uprzejmie panna Gray. Tymczasem Robert nie traci czasu, ciska wiązkę odbezpieczonych granatów w głąb studzienki i zatrzaskuje drzwiczki przytulając się jednocześnie do muru.

Detonacja. W mgnieniu oka wszystko pogrąża się w mroku. Celny rzut! Bob, świecąc latarką, wycofuje się i gna na platformę obrony przeciwlotniczej, gdzie Denningham przystawił drabinkę. Już są na betonowym dachu posypanym grubą warstwą piasku. Lenni Wilde ciska przed siebie kilka granatów, niech wytyczają ścieżkę.

Min nie było. Natomiast rozlokowane wszędzie automiotacze trwają głuche i ślepe.

W zagłębieniu platformy lotniskowej ruch. Ktoś z nadzoru zorientował się wreszcie w sytuacji. Serie z automatu Lenniego kładą trupem paru śmiałków, reszty dopełniają rzucone granaty. A krawędź dziedzińca jest już o parę metrów…

Clark Lester, dowódca nadzoru, stracił głowę tylko na moment. Gdy wszystko zgasło, śledził właśnie na monitorze igraszki kąpielowe Landleya. Oczywiście mury były zbyt grube, aby mógł usłyszeć łoskot detonacji. Toteż zdezorientowany wypadł na korytarz, zderzając się tam ze swoim zastępcą. Na żelaznych schodach słyszał tupot biegnących żołnierzy.

– Spokój! -huknął. – Zaraz włączą się agregaty. Bez paniki! Wszyscy na swoje miejsca!

– Cholerna burza, musiała przerwać linie… – odezwał się zastępca.

– Wykluczone, kabel jest podziemny i idzie wprost z rozdzielni. Uruchomcie radiostację awaryjną. Trzeba zawiadomić Kapsztad!

Gdzieś z góry dochodzą stłumione odgłosy wybuchów… Coś dzieje się na dachu.

– Weź paru ludzi, Mark! Niewykluczone, że doczekaliśmy się ataku.

– Radiostacja jest już włączona. Mam Kapsztad! – woła z mrocznej kabiny łącznościowiec. – Przełączają nas bezpośrednio na dowództwo.

Szesnasta zero dwa. Od półtorej godziny samolot sił specjalnych znajduje się w powietrzu. Do celu jest nadal jeszcze daleko. Wiadomość z Drugiego Kręgu spada na nich jak grom.

– Proszę powtórzyć! – woła Pułkownik. – Mów wolniej, Lester! Są na dachu? Jak to, a systemy ostrzegawcze… Rozumiem! Spróbujcie ich zatrzymać. Meldujcie co pięć minut.

Maarens nie spuszcza oczu z twarzy szefa, która wydaje się dwakroć szczuplejsza niż zwykle. Cóż, doszło do sytuacji, której obawiał się najbardziej.

– Łączcie mnie z Ministerstwem i Dowództwem Sił Powietrznych Okręgu Północno-Zachodniego – komenderuje Pułkownik. – Nie, odwrotnie, najpierw z dowództwem.

– Co im powiemy? – pyta kapitan.

– Jak najmniej: atak na zakład doświadczalny, to wystarczy.

– Aby ściągnąć ograniczone siły, możliwe -ale nie wystarczy, aby skontrolować całą przestrzeń powietrzną. Do tego trzeba alarmu pierwszego stopnia.

– To w ostateczności. Nikt niepowołany nie może zetknąć się ani z terrorystami, ani z pensjonariuszami Marindafontein… Co tam?

– Przeklęci biurokraci – syczy facet od łączności, żądają zgody Generalnego Dowództwa… Halldericks wyszedł na obiad. Minister jest w parlamencie.

– A nasza pozycja?

– Będziemy tam za pół godziny – obiecuje pilot. – A ta mała maszyna może stawić czoło całej eskadrze. Cztery rakiety plus szesnaście antyrakietek, dwa sprzężone karabiny maszynowe, opancerzony kadłub, maksymalne przyspieszenie… Czy to nie wystarczy?

– To cieszy, ale wszystko za późno – wzdycha Pułkownik. Została nam jedna szansa. Livingstone! Co robi ten cholerny Livingstone?

– Wywołuję go co dwie minuty – odzywa się łącznościowiec – ciągle milczy, może już został zlikwidowany…

29
{"b":"100693","o":1}