Литмир - Электронная Библиотека

– To najlepszy kontrahent – przekonywał – organizacja prężna, zahartowana w walce o pokój, o wycofanie ekologicznych zagrożeń. Któż bardziej niż oni zasługuje na szansę odnowienia świata. Zastrzeżenia miał Lamais. który programowo nie lubił żadnych organizacji, ale przegłosowany ustąpił.

Pozostawał jednak problem sposobu przekazania oferty. Jeśli jego adresatem był światowy Konwent, lub raczej dynamiczny Komitet Doradczy, jak miał wydobyć się głos z wnętrza dokładnie zapieczętowanego sejfu. Kapadulos wspomniał o Denninghamie. Ręczył za Amerykanina, zachęcał do poznania literackiego dorobku Burta, wspominał o jego poglądach i dominującej roli wśród ekologistów.

W końcu tajnie sporządzono radiostację. I Kapadulos zaczął przekazywać zaszyfrowany komunikat. Aparaturę nadawczą tworzył cały jego apartament, w którym rozmaite sprzęty metalowe spełniały rolę poszczególnych elementów nadajnika, a antenę stanowiła kratownica winorośli. Podłączenia dokonano w dniu, w którym podczas burzy doszło do uszkodzenia sieci elektrycznej. Na godzinę przestała działać aparatura podsłuchowa i podglądowa.

Nadawanie odbywało się bez przeszkód. Nawiązano kontakt z jakimś radioamatorem z wyspy Reunion. Kapadulos prosiło przekazanie dyktowanego tekstu pod wskazanym adresem w Londynie. Nadawał z toalety swego asystenta. Tam zaskoczył go wróg. Zdrowo musiał go ogłuszyć, a potem zawlókł i utopił w wannie…

Zabójstwo zdziwiło w równym stopniu naukowców, jak nadzór. Początkowo nie wiedziano nawet kogo zabito i dlaczego. Kiedy zaczęła już działać cała aparatura podglądowa, system Silvestriego donosił o kompletnym chaosie wśród nadzorców. O zaskoczeniu współpracujących z nimi informatorów. Później przyszedł rozkaz z Centrali. “Nie zajmować się sprawą!"

Czyli?

We wspólnocie krył się ktoś ze specjalnym zadaniem. Ktoś, kto otrzymał sygnał z zewnątrz, że przerwana została bariera komunikacyjna. Ktoś, kto wytropił nadającego i nie zawahał się przed morderstwem.

Walka stoczona została w mroku, wśród odgłosów cichnącej burzy. Kamery szpiegowskie nie zanotowały wyglądu oprawcy Kapadulosa. Alarm włączył się z opóźnieniem.

Jedno wydawało się bezsporne. Służby specjalne nie rozszyfrowały tekstu apelu. Nie zdemaskowały Denninghama. Nie rozgryziono siatki ani jej komputerowej tajemnicy. A może czekano, aż doświadczenia Virena zostaną ukończone?

Spośród licznych programów realizowanych w Ogrodzie Nauk, sześć mogło mieć praktyczne znaczenie militarne (siódmym był nie znany mocodawcom projekt Virena). Niektóre z nich wyszły poza stadium hipotez. Choćby ów gaz paraliżujący, działający dopiero w zetknięciu ze specyficznym potem czarnoskórych, czy też antyradarowe powłoki dla łodzi podwodnych, upodabniające je wobec czujników przeciwnika do wielkich waleni czy olbrzymich rekinów.

Promienie kappa wymyślone zostały teoretycznie -w ośrodku, nawet przy doskonałych blokadach informatycznych, niemożliwe było sporządzenie prototypu, toteż co pewien czas bombardowano Virena pytaniami:

Czy to będzie działać?

Musi – odpowiadał burkliwy Skandynaw.

Schemat prototypu był już na ukończeniu. Wynalazca utrzymywał, że nawet niewielki zespół zakładów specjalistycznych może sporządzić emitor w ciągu paru tygodni. Zaś kappit – substancja stanowiąca podstawę reakcji – jest do uzyskania w każdym lepiej zaopatrzonym laboratorium chemicznym.

Dlaczego zatem nie odkryto jej do tej pory?

Bo nikt jej nic szukał!

Zjawienie się Zieglera, a zwłaszcza nawiązanie kontaktu, uradowało spiskowców. Długo czekali na sygnał, że Denningham otrzymał rzucony w eter komunikat. Teraz, gdy Roy potwierdził przyjęcie oferty, pozostawał już tylko jeden problem: jak przekazać wiadomość, że istnieje już schemat prototypu, a później jak wyrwać z pułapki odseparowanego ośrodka przygotowaną dokumentację.

Ale poza tymi ważnymi kwestiami nad konspiracją ciążyło inne podstawowe pytanie, pętające ręce i podające w wątpliwość powodzenie akcji. Kto jest zdrajcą?

Nic był to raczej nikt z głównych spiskowców. Przecież gdyby nadzór wiedział o podkomputerowej łączności, niewątpliwie by ją udaremnił, albo przynajmniej postarał się zlikwidować Silvestriego… Chyba żeby sam Silvestri? Nie, to wyglądało zbyt nieprawdopodobnie. Ale cóż było tu prawdopodobnego? Założyciele Ogrodu znali się na subtelnościach psychologii. Może uznali, że konspiracja to jeszcze jeden ze środków stymulacji naukowej wydajności. Chociaż z. drugiej strony tworzyła ona dla nich olbrzymie ryzyko.

Tu w mózgu Zieglera odzywał się sceptyk. Jakie ryzyko, skoro główny aranżer łączności miałby być, według tej wersji, człowiekiem Centrali?… Mimo wszystko Roy wierzył Silvestriemu. Przy okazji podziwiał go. Cwany Włoch łączył zręczność z ostrożnością. Nawet po paru dniach nie wtajemniczył' Zieglera w całość spraw organizacyjnych. Nowy uczestnik sprzysiężenia nie poznał nazwisk żadnego z członków spisku poza Silvestrim i Virenem. Kim byli pozostali? Czy byli to najbliżsi kumple Silvestriego – Lamais, Kornacki, Landley, może ktoś ze starszych, Van Burren, Owsiejenko, Pak Dang? Wszyscy bez wyjątku zachowywali się normalnie – pracowali jak roboty, bawili się do upadłego, grali w kasynie, rozkoszowali “rozkoszami".

Tak upłynęły trzy dni. W tym czasie Ziegler zagrał parę razy w kasynie i korzystając ze wskazówek Silvestriego zgarnął kilka tłustych wygranych. Bez większych ograniczeń mógł więc cieszyć się względami boskiej Tamary. Przedpołudniami, w trakcie krótkich seansów komputerowych, przekazał Silvestriemu wszystkie posiadane informacje, umówiony kontakt z Denninghamem i nadzieję, że właśnie jemu przypadnie w udziale przeniesienie komunikatu.

– NIE DASZ RADY – padła odpowiedź.

– Rezygnujemy więc z przestania wiadomości?

– NIC SIĘ NIE BÓJ, KTOŚ TO ZROBI!

Tego wieczora wyszedł z salonów wcześniej niż zwykle. Towarzyszyła mu Tamara. Czuł radosne podniecenie, mimo że miało to być już trzecie spotkanie. Nie, to co odczuwał nie było miłością – Tamara, luksusowa kochanka do wynajęcia, poruszała wyłącznie sfery rozkoszy, a przecież trudno pomniejszyć rolę satysfakcji. Z Tamarą, tkliwą, erotycznie perfekcjonalną, czuł się innym człowiekiem. Znikały wszystkie kompleksy absolwenta z Princeton – był przy niej wielki jak Karol i genialny jak Napoleon. Sposób, w jaki mówiła o swoich innych kochankach, o swej burzliwej drodze dwudziestojednolatki z ormiańskiego getta w jakiejś tureckiej dziurze do salonów Ogrodu – podniecał go. Gardził dziewczyną, a zarazem ją wielbił. Sam akt niósł w sobie upodlenie a jednocześnie apogeum. A jeśli czegokolwiek żałował, to jedynie tego. że demiurgiem romansu są nie jego osobiste wartości, tylko cwaniacko zdobyta kupka sztonów decydelowych.

Apartament zastali pusty. Dass, całe przedpołudnie kruszący w magazynie minerały, jeszcze nie powrócił. W biegu zrzucali skąpe szaty i wesoło spletli się pod prysznicem. Całował i kochał ją zmoczoną jak spaniel na deszczu, roześmianą, witalną jak wiosna…

I nagle rozległ się ostry, świdrujący dźwięk. Roy poczuł, jak Tamara sztywnieje w jego ramionach. Dźwięk powtórzył się.

– Co to?

– Alarm – powiedziała wydostając się z jego objęć i pośpiesznie sięgając po ręcznik. – Coś się stało!

– Awaria?

– To nie jest sygnał awarii. Tak dzwoniło wtedy, kiedy Hector Kapadulos…

Rozmowę przerwał dziwny, nieprzyjemny głos rozlegający się z milczącego zazwyczaj głośnika.

– Pracownicy i personel ośrodka zobowiązani są do pozostania na swoich miejscach. Pracownicy i personel ośrodka zobowiązani są do pozostania na swoich miejscach…

Czyżby przemówił nadzór? Nie, trzaski i zakłócenia przekazu wskazywały, że dźwięk pochodzi bezpośrednio z Kapsztadu. Co się stało? Popatrzył w szeroko otwarte oczy dziewczyny! Czyżby ktoś zaginął, czy też…

– Sądzę, że ktoś uciekł z ośrodka – powiedziała Tamara.

17
{"b":"100693","o":1}