W sekundę potem zaraz za Zieglerem zatrzymał się sportowy porsche. kierowany przez czerstwo wyglądającego pastora.
– Czy stało się jakieś nieszczęście, synu? – zapytał uprzejmie sługa Boży.
– Gumy – wyrzucił wściekle Ziegler.
Pastor, jak się okazało, był przykładem miłosiernego samarytanina, obiecał zawieźć pechowego kierowcę do najbliższego telefonu, a potem poczekać dla towarzystwa aż do przybycia pomocy drogowej. Mimo przebrania Roy poznał od razu Denninghama.
– Mamy niewiele czasu, a więc do rzeczy! – mówił dobitnie znany globtroter i poszukiwacz przygód. – Przypuszczam, że już za parę dni zostaniesz przeniesiony do grupy M/t. Prawie zawsze tak się odbywa. Rok przygotowań i sprawdzianów, po czym naukowiec znika bez wieści. Owszem przychodzą jeszcze do rodziny jakieś zdawkowe pocztówki, czasem zdjęcia, systematycznie wpływa na konto królewskie wynagrodzenie. Ale to wszystko. Współcześni Einsteinowie czy Pitagoras! rozpływają się gdzieś w afrykańskim interiorze.
– Chcesz mnie przestrzec. Burt?
– Bynajmniej, chcę cię prosić o pomoc. A w ogóle zapomniałem ci powiedzieć, że znakomicie wyglądasz, profesorku. Zaraz, kiedy to widzieliśmy się po raz ostatni? Chyba cztery lata temu w Białym Domu, na cocktailu dla świata nauki i kultury. Zdaje się. że miałeś wtedy okropną ochotę pociągnąć wprost z prezydenckiej piersiówki. – Ziegler nie odpowiedział. Denningham mówił więc dalej:
– Zacznę po kolei. Miałem przyjaciela, jeszcze z dzieciństwa. Wiesz, że mam dużo przyjaciół. Świetny naukowiec, jakich sporo pracowało w fundacji Onassisa. Moim zdaniem – drugi Arystoteles. A przy tym trochę detektyw. Czasami wyświadczaliśmy sobie różne uprzejmości. Wiedziałem, że przyjechał tu jakieś dwa lata temu. I zamilkł. A potem dostałem od niego informację, niesłychanie okrężną drogą. Mieliśmy z Hektorem pewien stary, sympatyczny szyfr. Informacja, którą otrzymałem tym szyfrem, została przerwana w połowie. Kapadulos wspominał o jakimś wynalazku, który miał zrewolucjonizować technikę wojenną. I o tym, że prace prowadzone przez grupę naukowców są już na ukończeniu. Dawał też do zrozumienia, że mocodawcom, czy raczej dozorcom, nie znana jest istota wynalazku. Że po dłuższym zastanowieniu grupa Kapadulosa chce go ofiarować mnie… Bo nie wyobrażają sobie purytanów z Pretorii w roli nie kwestionowanych panów tej pianę…
– Tej pianę…?
– Planety! Ale właśnie tu przekaz się urwał. Biedny Kapadulos! Nie wiem nawet z jakiego zakątka RPA nadawał… Wynika jednak, że z samego Centrum programu M/t.
– I chcesz, żebym ja go zastąpił?
– To jedynie nieśmiała propozycja. Na nic nie nalegam. Jeśli uznasz, że obawy Kapadulosa były słuszne, jeśli dotrzesz do jądra tajemnicy – daj znać.
– Jak?
– To już muszę zostawić twojej przemyślności, Roy. Przemycenie jakiegoś urządzenia nadawczego nie wchodzi w grę. Przewiozą cię helikopterem, poddając uprzednio gruntownej rewizji. Sądzę jednak, że znajdziesz sposób. W każdym razie od dnia twego wyjazdu, od północy każdej niedzieli do dwudziestej we wtorek, czekam na wiadomość w hotelu Gwiazda Południa w Pretorii. Moje drugie ja, Mr Denis Burton, wynajmuje tam apartament nr 333. Jeśli nie będziesz mógł przesłać szerszej informacji – wystarczą trzy słowa. Czy koncepcja prototypu jest gotowa? Gdzie mieści się centrum naukowe? Całość zakończ swoim nazwiskiem… Wiadomość musi być przekazana wyłącznie mnie!
Na chwilę zapadła cisza. Roy zastanawiał się. Wreszcie powiedział.
– Musiałbym wiedzieć, dla kogo pracuję. Burt?
Pastor uśmiechnął się i pochylił w stronę naukowca.
Od chwili przybycia do Ogrodu Nauk Zieglerem targały ambiwalentne uczucia. Nie dał wiążącej odpowiedzi Denninghamowi, a jedynie stwierdził lakonicznie: zobaczymy, co da się zrobić. Tu na miejscu zdał sobie sprawę z ogromu trudności tego zadania. Ośrodka nie stworzyli naiwniacy. Idea jakiejkolwiek konspiracji wydawała się tu nierealna. A przecież czuło sieją w powietrzu. Przekaz Kapadulosa stanowił najlepszy dowód. Można było nawet zrozumieć, dlaczego doszło do spisku. Charakter ludzki posiada dość cech. które dadzą się przewidzieć. Na akcję odpowiada reakcja. Próba poddania jednostek ludzkich totalnej kontroli musiała zaowocować konspiracją. Zwłaszcza, jeśli dotyczyło to jednostek obdarzonych superinteligencją, a jednocześnie niepewnych swej przyszłości.
Pytanie jednak nie brzmiało, czy konspiracja powstała, raczej jak była możliwa w sieci doskonałej kontroli, wzbogaconej zapewne przez inflirtację środowiska?
Na razie jednak głównym problemem stawało się nawiązanie łączności. Kapadulos wysyłając w przestrzeń swe posłanie nie zostawił hasła, nie wskazał kontaktu. Do swej śmierci też nie dowiedział się ani on, ani nikt ze współspiskowców, czy apel trafił do właściwych rąk? Jak więc Ziegler, nie narażając się na ryzyko natychmiastowego zdemaskowania, miał dotrzeć do siatki? Którzy z pięćdziesiątki intelektualistów byli potencjalnymi przyjaciółmi, którzy wrogami? Musiał grać ostrożnie. Oglądając z Landleyem i Silvestrim płytkę poświęconą pamięci Greka odmówił krótką modlitwę, po czym rzucił od niechcenia cytat z Iliady o przyjaźni Achillesa z Patroklesem. Innym razem podczas spaceru o zachodzie, gdy gęste cienie kładły się pod arkadami, zanucił parę taktów Zorby, ale chyba nikt nie zwrócił na to uwagi. Takich sygnałów dawał więcej, oczywiście niesłychanie dyskretnie i nigdy wobec wszystkich. Dopiero w ferworze pokera zdecydował się wtrącić zdanie, w którym połączył słowo “zieleń" z imieniem Denninghama.
Nie przypominał sobie po tych słowach żadnej szczególnej reakcji. Ale najwyraźniej ktoś zrozumiał.
Może zresztą cały ten zwariowany poker miał głównie posłużyć do rozszyfrowania Zieglera?
Czyżby w takim razie do konspiracji należeli i Landley, i Silvestri, i Kornacki… A Lamais? Były najemnik uczestniczył parokrotnie w Radzie Trzech. A Viren? Nikt nie lubił Virena. Opryskliwy i wybuchowy robił się dostępniejszy jedynie wtedy, gdy rozmowa zahaczała o zagadnienie jądra atomowego. Który zatem? Może wszyscy? Ktoś przecież przysłał tę dziewczynę.
Roy zaśmiał się w duchu. Ładnie wymyślili – jedyny obszar wyjęty spod kontroli kamer i szpicli. Wewnętrzna strona kobiecego uda!
Oczywiście cała zagrywka mogła być prowokacją. Nadzorcy Ogrodu mogli w ten sposób sprawdzać nowicjusza. Czy jednak wówczas w odzewie padłoby słowo “zieleń"?
Roy nie zasnął już do świtu. Kombinował nad sposobem odpowiedzi. Zdecydował się, że odpowie. Musiał. Konspiratorzy też zapewne rozważali ewentualność czy nie został podstawiony? Wprawdzie sprawność naukowa, doświadczenie zawodowe, wreszcie znana twarz, stanowiły niewątpliwą wizytówkę profesora Zieglera. Ale jeśli nawet trudno znanego człowieka zamienić, można go po prostu kupić.
Did przyniósł śniadanie o wpół do ósmej do łóżka. Nie rzucił nawet okiem ani na pomiętą pościel, ani na mały pantofelek, który nocny Kopciuszek pozostawił zaklinowany w oknie wiodącym na krużganki.
– Dawno tu pracujesz, Did? – odezwał się profesor.
– Dwa i pół roku, sir.
– A kontrakt masz?
– Pięcioletni.
Ziegler mało dotąd rozmawiał ze swym sekretarzem. Nie przepadał za ludźmi milczącymi. A stała obecność asystenta bywała niekiedy bardziej dokuczliwa od niewidzialnej aparatury szpiegującej. Toteż rzadka wymiana zdań dotyczyła przeważnie spraw zawodowych. Dziś jednak, bardziej niż kiedykolwiek, pragnął rozmowy.
– Usiądź i poczęstuj się – zaproponował przyjaźnie.
– Dziękuję, już jadłem.
– Od dawna chciałem cię zapytać, Did, gdzie zdobyłeś takie umiejętności obsługi aparatury?
– Kończyłem szkołę mechaniczną w Durbanie. A najwięcej nauczyłem się tutaj.
– Rozumiem, byłeś już asystentem.
– Tak.
– Czyim?
– Pana Kapadulosa… Czy już mogę zebrać talerzyki?
Ziegler uczuł nieprzyjemne ukłucie. Asystent Kapadulosa. Nie wyglądał na mocarza, ale był gibki, zręczny… Właściwy człowiek do właściwych zadań. Strach wypełzł z głębin mózgu i przez chwilę węszył w poszukiwaniu jakiejś odtrutki, ot choćby Johnny Walkera. Ziegler zapędził go jednak z powrotem na dno jaźni. Jeśli udo dziewczyny było prowokacją, nie miał odwrotu, jeśli nie, dżentelmenowi nie wypadało się wycofać. Tamara, Daud Dass, Kapadulos… krąg się zagęszczał.