Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Głupcze!!! – potworny głos, chrapliwy, skrzeczący, świdrujący, a zarazem uderzający w uszy z mocą, która zwalała z nóg, rozległ się wokół Malcona. Ten niespodziewany ryk, głośniejszy od huku największego wodospadu, uderzył w Malcona jak podmuch wichury w gałęzie drzewa, zakołysał nim, przeniknął do wnętrza Dorna, Bolesnym echem odezwało się serce. Malcon zatańczył na podłodze machając lewą ręką, by odzyskać równowagę, ale nie odwrócił spojrzenia od Altarusa. Mag uniósł obie ręce na wysokość piersi, wyprostował ramiona i wycelował palcem w Malcona. Król Laberi zamarł w miejscu, skamieniały jak na początku wizyty. Mógł poruszać głową, mógł mówić. Mag podszedł bliżej.

– Głupcze – powtórzył cicho dla odmiany, ale szept jego ciął powietrze i boleśnie dziurawił głowę. – Myślisz, że nie poradzę sobie z tobą? Chciałem się tylko zabawić i udało mi się, przekonałem cię, że jestem Altarusem – wydał z siebie jakiś obrzydliwy, bulgotliwy chichot. – Ale teraz przestało mnie to bawić. Koniec z tobą – wyciągnięte w kierunku Malcona długie cienkie palce drżały. – Z wami wszystkimi. Gdy będę chciał, zamknę tych twoich sprzymierzeńców w klatce wody, z której nigdy nie wyjdą! Tylko co jakiś czas któryś z moich pieszczoszków będzie brał sobie jednego dla zabawy. Przecież widziałeś w wodzie moje maleństwa? – znowu zabulgotało mu w gardle. Nagle opuścił ręce. Podszedł bliżej Malcona. Utkwił spojrzenie oczu, z których nagle zniknęły źrenice, w prawej dłoni Malcona, ten poczuł, że jego ręka, zupełnie mu nie podlegając, wypuszcza rękojeść z palców i przesuwa się do biodra. Mag zaczął poruszać wargami, ale Malcon nie słyszał najmniejszego dźwięku. Poczuł jakiś ruch, a gdy spojrzał przerażony w dół zobaczył, jak Gaed wysuwa się zza pasa i leci w powietrzu w stronę Maga. Lippys odsunął się wolno, nie spuszczając spojrzenia z posuwającego się w ślad za nim miecza. Nie wiadomo skąd w jego rękach pojawiła się biało-żółto-czerwona chusta, którą szybkim, ostrożnym gestem narzucił na Gaed. Uśmiechnął się szeroko, tak szeroko, że Malcon po raz pierwszy zobaczył jego zęby. Były purpurowe.

– Niech sobie Zacamel śpi – powiedział nagle Lippys normalnym głosem. – Niech szuka swojego ukojenia, tego, co odeszło i czego już nie spotka – mówił do siebie zupełnie nie zwracając uwagi na Malcona, zadowolony, nasycony triumfem. – Nie doczeka się… Nie uda mu się. Teraz ja… – popatrzył na Malcona i nagle ryknął: – JA!! Ja będę Magiem nad Magami! Będę Trójkolorowym Magiem!

Ściszył głos, napawając się treścią wypowiedzianych słów. Malcon zebrał ślinę w ustach i splunął w stronę Maga. Plwocina odbiła się od niewidzialnej przeszkody przed jego twarzą i spadła na podłogę. Lippys po raz drugi uśmiechnął się, pokazując swoje czerwone zęby.

– Dobrze, że to zrobiłeś. Teraz wiesz, na co się porwałeś. Zrobię z tobą co będę chciał. Będziesz moim najlepszym, najwierniejszym sługą. Będziesz dla mnie walczył. Będziesz moim ostrzem, będziesz Gaedem wyrąbywał dla mnie panowanie nad światem. Pokonasz Zacamela! – ściszył głos do szeptu.

– Boisz się go – powiedział Malcon. – Jesteś tchórzliwym nędznym, śmierdzącym psem, który porywa swemu panu kęs, gdy tamten śpi, i przymilnym, merdającym ogonem kundlem, gdy czuwa. Grapla – wyrzucił z siebie słowo, którego używał Jogas, gdy chciał powiedzieć, że któryś ze szczeniaków w miocie nie nadaje się do niczego.

– Głupcze – powiedział z politowaniem Lippys. – Będziesz się modlił, by mieć tyle swobody co pies, by móc zjeść to, co psy zostawia. Będziesz ścinał drzewa dzień i noc, dzień i noc, a potem oddam cię moim wiernym Tiurugom. Jeśli któryś z twoich przyjaciół doczeka tej chwili, pójdziecie tam razem. Wpuszczę do korytarzy tych nędznych szczurów Pia takie moce, że matki będą same zabijały swoje dzieci, byle nie dostały się w ręce moich sług, a ci będą zabawiać się z kobietami. Ich mężowie będą stali nieruchomo, tak jak ty teraz, i będą patrzyli jak szczury zjadają im nogi, aż wyjedzą wszystkie mięśnie i będą musieli upaść i widzieć jak moje zwierzątka obgryzają mięso z ich własnych kości, aż dojdą do twarzy. Twoi jaskiniowcy będą żyć do ostatniej chwili – zobaczą ostre zęby zbliżające się do ich oczu i poczują, jak wbijają się w powieki.

Lippys zakołysał się, jakby z trudem opanowywał swoje, do triumfalnego tańca dążące, nogi. Wąskie, blade wargi rozchyliły się lekko, purpurowe zęby cienką, krwistą kreseczką błysnęły z kredowobladej twarzy. Malcon przymknął powieki i spróbował uwolnić się spod władzy Maga, ale czuł, że tylko głowa szarpie mu się na boki i usłyszał śmiech Lippysa. Zgrzytnął zębami i otworzył usta, ale nie zdążył nic powiedzieć, gdzieś za ścianami kopulastej komnaty rozległ się stłumiony huk, a po nim szum jak westchnienie olbrzymiego miecha. Świetlista podłoga pod nogami zadrżała, cichy brzęk dobiegł do stołu. Lippys szarpnął się, purpurowa szata sfrunęła z jego ramion odsłaniając bluzę i spodnie koloru zakrzepłej krwi, prawie czarne. Mag szybko podniósł ręce i nie poruszając stopami trwał jak posąg, a potem opuścił ręce i nie poruszając stopami zbliżył się do Malcona, dużym łukiem omijając wiszący nieruchomo w powietrzu Gaed.

– Tym nędznym robakom wydaje się, że zaczęli działać – śmiech podobny do charkotu, rzężenia umierającego konia wydarł się z głębi gardła. – Zaraz się przekonają, z kim rozpoczęli walkę.

Odpłynął od Malcona i tyłem przesunął się do ściany, na której wciąż czerniał półowalny otwór drzwi. Zatrzymał się na chwilę i wyciągnął ręce w stronę Gaeda. Miecz zakołysał się i ruszył w jego stronę. Malcon zrozumiał, że jeśli teraz nie przeszkodzi Magowi, to tutaj zakończy się jego wyprawa. Zebrał wszystkie siły. Szarpnął nieruchomym ciałem.

– Gaed! – krzyknął. – Gaeed! – przypomniał sobie sen z kryjówki pod wodospadem. – Ogiana! – wrzasnął z całej siły.

Mag zatrzymał się. Jego ręka zadrżała, spojrzenie rozżarzonych rubinowo oczu skierował na Malcona. Purpurowa postać skręciła się, zafalowała, z szeroko otwartego gardła wydarł się ryk, który prawie ogłuszył Malcona, ale prawie jednocześnie niewidzialne pęta jakby osłabły od tego dźwięku. Szarpnął się jeszcze raz.

– Gaed! – krzyknął z całej siły.

Nie słyszał swego głosu w ogromie potwornego ryku Lippysa. Chusta zakrywająca miecz zafalowała nagle, jak uderzona podmuchem powietrza, buchnął z niej płomień i ognistym kłębem wzleciał w powietrze. Lippys wysunął ręce i skoczył w kierunku miecza, wrzask, od którego drżało powietrze, ustał. W zupełnej ciszy Malcon krzyknął jeszcze raz:

– Ogiana! Gaed!

Skamieniałe powietrze, w którym tkwił zamurowany od kilku godzin, skruszało bezdźwięcznie. Malcon wysunął rękę i, choć spojrzenie Lippysa boleśnie, aż do granic wytrzymałości, oparzyło dłoń, chwycił Gaed, błyszczący mocnym żółtym światłem. Zrobił krok w kierunku Maga. Potem drugi.

Lippys stał nieruchomo, patrząc na zbliżającego się Dorna, ale po chwili wyrzucił z siebie jakieś krótkie słowo i w tej samej chwili między nim i Malconem wyrosła wysoka do piersi ściana ognia. Malcon zatrzymał się i podniósł do twarzy lewą rękę, osłaniając się przed żarem przez palce patrzył na Maga, który przesuwał się w bok znikając raz po raz za jęzorami ognia. Nabrał powietrza w płuca i skoczył w ogień. Poczuł potworne pieczenie, pochylił się, by przebić ścianę ognia, ale płomienie gęste jak smoła trzymały go prawie unieruchomionego w swym uścisku. Lippys, nie odrywając spojrzenia od Dorna, przesuwał się coraz dalej. I wtedy cała komnata zatrzęsła się, ściana ognia się odchyliła i Malcon wypadł z niej na drugą stronę. Przez piekące straszliwym ogniem powieki zobaczył Maga znikającego w otworze innych drzwi. Skoczył za nim, choć wydawało mu się, że biegnie gołymi stopami po rozlanym na podłodze roztopionym metalu. Usłyszał, że krzyczy z bólu, starał się zamknąć usta, by nie wydarł się z nich żaden dźwięk, ale zwęglone wargi nie domykały się, dopadł drzwi i wszedł w korytarz. Podłoga tutaj również świeciła, ale dużo słabszym blaskiem niż w komnacie, światło drżało i zmieniało kolor od ciemnowiśniowego do bladożółtego. W tym świetle zobaczył Maga posuwającego się wolno do przodu, oglądał się raz po raz na Malcona, ale choć Malcon z trudem przesuwał poparzone stopy po podłodze, Lippys wcale nie oddalał się. Dorn zaszlochał z bólu i przyspieszył, poczuł nagle, że ból w spalonym ciele ustaje, jakby wraz z oddalaniem się od purpurowej komnaty oparzenia znikały i goiły się. Mógł iść szybciej, odważył się nawet spojrzeć na swoje dłonie i zobaczył je białe i nienaruszone przez płomienie. Zauważył, że jego ubranie jest równie całe jak przed wejściem w ogień, a gdy spojrzał w dół przypomniał sobie, że pod pasem ukrył Ma-Na. Biegnąc w kierunku Lippysa sprawdził czy Magiczny Łańcuch jest na swoim miejscu i znajdując go szarpnął za koniec i odwinął łańcuszek lewą ręką. Lippys był już tuż-tuż, ale nagle skręcił, a gdy Malcon wpadł zanim w odnogę korytarza zobaczył, że po kilku krokach kończy się on wyjściem na dziedziniec. Mag jakby odzyskał część utraconych w rozmowie z Malconem sił – posuwał się szybko w stronę palisady z niewiarygodnie wysokich i ostrych skalnych iglic i zniknął za pierwszymi kamiennymi grotami w chwili, gdy Malcon był już gotów złożonym kilka razy Ma-Na rzucić w jego nogi.

46
{"b":"100648","o":1}