Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Cypra. Albo hodda. Albo Bezgłośna Śmierć. Moja wina, zapomniałem o niej. Zobacz – czubkiem buta odwrócił sflaczałą skórę. Od spodu lśniła matowo a Malcon, gdy pochylił się i przyjrzał z bliska, zobaczył cieńsze od włosa szpileczki, którymi pokryta była cała powierzchnia skóry cypry.

– Jest lekka jak pajęczyna – powiedział Hok i mieczem odrzucił cyprę pod las. – Szybuje w nocy, delikatniej od mgły osiada na ofierze i wysysa z niej krew. Potem podobno zwija się w kulę i trawi kilka dni. Nie ma wrogów, bo każdy kto by ją zjadł otrułby się na śmierć. Powinienem był o tym świństwie pamiętać, wybacz.

– Uratowałeś mi życie. I jej – Malcon kiwnął głową w stronę Zigi. – A co tak piecze?

– To szybko minie. Nie zdążyła się jeszcze przebić przez ubranie a Zigę uratowało jej futro, no i jej hodda była mniejsza i słabsza.

– Brr! – otrząsnął się Malcon. – To nie możemy spać wszyscy – delikatnie dotknął twarzy i lekko ją potarł.

– Nie trzyj, rozjątrzysz tylko. A spać możemy, tylko trzeba się zabezpieczyć. Zaraz to zrobię – Hok wyciągnął rękę do Malcona i powiedział: – Daj nóż.

Malcon przekręcił się na bok i sięgnął po nóż. Wyjął go zza pasa i w tej samej chwili spod bluzy wysunął mu się Gaed. Obaj patrzyli zdziwieni. Koniuszek ułamanego ostrza świecił mocnym, niebieskim światłem.

– Co to jest? – zapytał Hok. Jego prawa dłoń drgnęła jakby chciał wziąć Gaed do ręki, ale zatrzymał się w pół gestu.

– Gaed – powiedział Malcon ciekaw, czy jego przyjaciel i zbawca wie coś na ten temat. – A właściwie jego część.

– Gaed! – szepnął Hok nie odrywając oczu od błyszczącego szpica. – To jest Gaed! Ty go masz?… – przeniósł, spojrzenie na Malcona. – Ty go masz… – powtórzył, jakby przekonując samego siebie, że to prawda.

– Wiedziałeś o nim? – zapytał Malcon i ostrożnie wziął miecz do ręki.

– Oczywiście, ale myślałem, że ma go któryś z Magów. Byłem pewien, że trzeba będzie najpierw odebrać go Magom i dopiero potem walczyć z nimi. A jeśli ty masz… – zawiesił głos.

– To co? Będzie łatwiej?

– Jednak trochę tak – pokiwał głową Hok. – To jasne – i wiedząc, że Malcon chowa Gaed, wstał z nożem w ręku. – To najlepsza nowina jaką mógłbym usłyszeć – I podszedł do drzew rosnących na brzegu polany i odciął kilka gałęzi. Wrócił z nimi do Malcona oczyścił je z mniejszych gałązek. Potem zaostrzył końce tyczek i wbił je w ziemię parami i pochylił do siebie. Kawałkiem rzemyka związał je na górze tworząc w ten sposób jakby szkielet namiotu. Potem zrobił taki sam drugi szkielet i jeszcze jeden mniejszy.

– Już – powiedział i rzucił nóż Malconowi. – Cypra nie potrafi pełzać ani poruszać się po ziemi. Opada z powietrza na ofiarę. Śpij pod tymi tykami, a nic ci nie zagrozi. Przynajmniej cypra. One muszą owinąć całą ofiarę, dlatego nie ruszyły Hombeta, za duży dla nich. Wytłumacz wilczycy co ma robić.

Malcon wstał i wprowadził Zigę pod przeznaczone dla niej tyki. Potem sam wsunął się pod swoje. Poczekał, aż Hok ułoży się i zapytał:

– Skąd wiesz to wszystko? O Yara?

– Kiedyś do Yara wyruszały całe oddziały Enda – powiedział cicho Hok. – Teraz jest nas za mało, by wysłać na pewną zgubę wielu wojowników.

– Na zgubę? – podniósł się na łokciu Malcon i spojrzał na Hoka.

– Pewnie, że tak. Przecież nikt z nas nie wierzy w powodzenie. To jest zwyczaj, musimy tak postępować, żeby nie umarł w nas szacunek dla siebie samych. Nie możemy wymrzeć bez walki. Nawet beznadziejnej.

Hok zamilkł. Malcon nakrył się skórą i – wsunął rękę pod bluzę. Dotknął rękojeści Gaeda. Była ciepła.

3.

Dorn obudził się pierwszy. Było jasno, ale promienie schowanego gdzieś za gęstym lasem słońca przechodziły nad polanką, przez co Malcon czuł się jak na dnie płytkiej, obszernej studni. Odrzucił skórę i strącił sterczące w niebo tyczki, wstał i pomachał zdrętwiałymi ramionami. Zigi nie było na polance. Malcon podszedł do worka i wyszukał w nim szczotkę i kościane zgrzebło, zbliżył się do Hombeta i wyrzucając sobie, że nie zrobił tego wczoraj, wyszczotkował konia aż sierść zalśniła jak posrebrzona. Znalazł jeszcze jeden mały krzaczek, do którego przyprowadził Hombeta. Uderzenia kopyt zbudziły Hoka. Wstał wolno i nie mówiąc nic obszedł polankę, znikając co jakiś czas w otaczających ją drzewach. Wynurzył się z lasu tuż przy Malconie i powiedział:

– Zachowujemy się jak głupcy. Nigdy więcej nie wolno nam postąpić tak lekkomyślnie jak wczoraj. Cudem jeszcze żyjemy. To kraina śmierci, a my dobrowolnie kładziemy głowy na pieniek.

– Możemy ufać zwierzętom, ale rzeczywiście powinniśmy być ostrożniejsi.

Malcon spakował worek. Osiodłał Hombeta i spojrzał na Hoka.

– Dobrze by było zdobyć konia dla ciebie.

– I broń.

Malcon wyjął zza pasa sztylet i rzucił go Hokowi.

– Masz przynajmniej to – i gdy Hok wsunął nóż za pas dodał: – Wiesz może, gdzie mamy się kierować?

– Masz na myśli twierdzę Mezara?

Malcon pokiwał głową. Hok podszedł do dużego drzewa z jasną korą i zręcznie oderwał duży jej płat. Podszedł do Malcona i rozłożył korę na siodle.

– To jest Yara – powiedział i zatoczył ostrzem sztyletu okrąg z odciętą mniej więcej szóstą częścią – tu są góry, przez które przyszliśmy – kilkoma ukośnymi cięciami zaznaczył je na tej właśnie prostej części koła. – Na zachodzie granica Yara rozmywa się w morzu. Kiedyś Enda pływali po nim, teraz nie ma w nim nawet ryb, bo nie mogą żyć w zatrutej wodzie. Na wschodzie jest rzeka Besta, tam też darmo szukać wejścia czy wyjścia. Nad tą rzeką obozują Tiurugowie, obsiedli granicę i zrobili z niej mur nie do przebycia. Na południu są bagna i moczary. O tej części Yara wiem niewiele – westchnął. – A tu… wbił ostrze -…jest twierdza Mezara. Tu… – przeniósł szpic sztyletu i wbił go ponownie -…Lippysa. A tutaj Zacamela – podniósł nóż i przesunął korę bliżej Malcona. W cienkich rowkach cięć pobłyskiwał sok, czerniał na powietrzu, nacięte przez Hoka linie występowały coraz wyraźniej.

Skąd to wszystko wiesz? – zapytał Malcon odrywane wzrok od mapy.

Od wielu pokoleń Enda wchodzą do Yara. Część wróciła, niektórzy okaleczeni przez Tiurugów, inni wracali sami – Każdy miał coś do opowiedzenia. Ale tylko jednemu udało się obejść całą Yara. Był ostatnim z oddziału i wiedział już, że sam niczego nie dokona. Chciał więc zdobyć jak najwięcej wiadomości, by wrócić tu z innymi. Tiurugowie złapali go już na grobli z madakami, tymi wiciami – wyjaśnił, widząc zmrużenie oczu Malcona. – Wydarli mu język, wyłupili oczy i zalali uszy roztopionym ołowiem. Obcięli mu też wszystkie palce i połowę stóp. Czołgał się jak robak i wyszedł z Yara. Przypadkiem znalazł go jeden z pasterzy, który miał żonę Enda. Okaleczony wojownik narysował przed śmiercią tę mapę. Trzymał w kikutach kij i rysował na ziemi linie, a gdy w końcu jeden Enda zrozumiał wszystko i pogłaskał go po twarzy, z pustych oczodołów popłynęły mu łzy. Umarł parę godzin później.

Malcon zwinął mapę w rurkę i wsunął za cholewę buta. Odwrócił się do Hoka, ale tamten szedł już wolno w stronę, z której weszli na polanę. Dogonił go, i nic już nie powiedział. Starał się iść jak najciszej, Hombet równie ostrożnie stąpał po ziemi usłanej butwiejącymi, śliskimi liśćmi. Gęsty zaduch unosił się w powietrzu, ale za to gnijąca ściółka tłumiła odgłosy kroków. Szli tak dość długo, aż Hok nagle podniósł rękę i schylił się. Malcon zatrzymał się, rękę położył na rękojeści miecza. Widział jak przygięty Hok zanurza się bezszelestnie w gęstwinie;, ale słyszał tylko własny oddech i bicie serca. Czekał tak chwilę, potem puścił wodze i zrobił krok, napotykając Hoka wynurzającego się spomiędzy listowia.

– Przejechali Tiurugowie – szepnął Enda. – Za chwilę pojedzie ich tylna straż, zawsze tak robią. Chyba skorzystamy z tego?

Malcon skinął głową i sięgnął po wiszący na plecach łuk, ale Hok pokręcił głową.

– Daj mi te skóry, na których spaliśmy w nocy – szepnął.

13
{"b":"100648","o":1}