Malcon sięgnął do worka i wyszarpnął skóry. Hok przykucnął i zaczął szybko ciąć je na wąskie pasemka Robił to bardzo zręcznie, Malcon pochylił się chcąc mu pomóc, ale zrozumiał, że będzie raczej przeszkadzał Przyglądał się więc tylko. Hok pociął jedną skórę zupełnie, powiązał pasemka w jeden długi sznur zakończony rozgałęzieniem z pętlami. Zwinął cały sznur na łokciu i przysunął się do Malcona.
– Najczęściej jest ich trzech – czterech. Pierwszego, ściągnę przy pomocy bogo – potrząsnął trzymanym w ręku sznurem. – Ty użyj łuku i zostanie nam tylko dwóch. Będę już miał broń. Zabijemy ich. Musimy zabić, jeśli któryś ucieknie i zawiadomi pozostałych to Magowie postawią na nogi wszystkich Tiurugów, kobiety, dzieci i wszystkie swoje moce. Nic nas wtedy nie uratuje. Rozumiesz?
Malcon klepnął Hoka w ramię i pokazał palcem w kierunku drogi. Zostawili Hombeta i przeszli razem kilkadziesiąt kroków, potem Hok zatrzymał się i wskazał Malconowi kierunek. Sam poszedł nieco w bok. Malcon pojął, że Tiurugowie zaatakowani przez Hoka odwrócą się w jego stronę i wtedy on będzie musiał działać. Może zdąży nawet ustrzelić dwóch. Szybko zdjął łuk i założył cięciwę, wybrał trzy strzały, choć już w Uta-Dej długo przebierał, zanim napełnił kołczan, przyklęknął między dwoma krzewami i wychylił ostrożnie głowę. Droga była pusta. Żaden szelest w krzakach ani poruszenie liści nie zdradzało kryjówki Hoka. Malcon pomyślał, że jeśli tylna straż szybko nie nadjedzie będą musieli zrezygnować z zasadzki. Przecież jeśli przejechał tędy ten sam oddział, który ujął Hoka, to Tiurugowie szybko zorientują się, że ich jeniec został uwolniony, a wtedy mogą zawrócić. Na razie jednak droga była pusta. Malcon oblizał wargi i wtedy usłyszał stuknięcie kopyta o kamień. Wolno uniósł głowę, by spojrzeć przez liście i zobaczył Tiurugów.
Było ich pięciu, jechali wolno, jeden przodem, pozostali parami z tyłu. Nie rozmawiali i nie wykonywali żadnych ruchów, jechali jak kukły. Było jednak pewne, że ich bezruch może w mgnieniu oka przekształcić się we wściekłą ruchliwość. Malcon pomyślał, że Hok zapewne zaatakuje dowódcę, ale gdy do Malcona zostało Tiurueom ledwie dziesięć kroków, sznur wzleciał w powietrze i zacisnął się na szyi ostatniego z wojowników. W tej samej chwili jęknęła cięciwa łuku Malcona i pierwszy z jadących, ze strzałą w piersi, wolno zwalił się na drogę. Malcon wiedział, że Hok nie ma jeszcze broni, więc strzelił szybko w drugiego z Tiurugów i krzyknął głośno. Strzała utkwiła w brzuchu jeźdźca, ale ten wyrwał strzałę, wydobył długi, cienki miecz i zaatakował Malcona. Młodzieniec rzucił łuk i dobył miecza. Udało mu się odbić pierwsze uderzenie napastnika i wyskoczyć na drogę, drugi wojownik z pierwszej pary spiął konia i również pędził na Malcona. Ostatni Tiurug ścinał swoim mieczem krzewy, w których zapewne schronił się Hok. Malcon przeskoczył tuż pod głową konia na drugą stronę drogi i uderzył mieczem starając się trafić w ramię. Tiurug jednak wychylił się w siodle i cios Malcona chybił, ostrze musnęło tylko udo jeźdźca.
– Uważaj! – usłyszał Malcon i nie odwracając się skoczył głową w krzaki.
Usłyszał za sobą świst ostrza i chrapliwy oddech Tiuruga. Chwycił swój łuk i błyskawicznie posłał strzałę w plecy zawracającego już jeźdźca. Tamten wzniósł do góry obie ręce, zamarł na chwilę i zwalił się na zad konia, a potem na ziemię. Malcon rzucił okiem w tył. Tiurug, który usiłował go przed chwilą najechać, wolno zbliżał się, trzymając miecz przed sobą. Z boku rozległ się okrzyk i Malcon kątem oka zobaczył że wojownik, który zaatakował Hoka stoi i wpatruje się w krzewy. Potem szurnęły liście, coś błysnęło i ręce Tiuruga szarpnęły się do góry. Dłonie objęły szyję, jego twarz wzniosła się ku niebu i wtedy Malcon zobaczył rękojeść swojego sztyletu sterczącą z szyi nieprzyjaciela. Odwrócił się do ostatniego z jeźdźców. Tamten zwolnił wreszcie, zatrzymał konia, wpatrywał się chwilę w Malcona jakby chciał go dobrze zapamiętać i nagle spiął wierzchowca, zawrócił i wbił ostrogi w boki. Koń przysiadł i prysnął do przodu, w kierunku Alei Szeptu. Malcon skoczył w krzaki i zagryzając wargi nałożył strzałę na cięciwę. Strzelił prawie nie mierząc, a strzała po krótkim locie wbiła się w plecy Tiuruga. Jeździec nie zwolnił jednak.
– Łap konia i pędź za nim! – krzyknął Malcon do Hoka, ale ten tylko pokręcił głową i wskazał Malconowi coś za jego plecami.
Za uciekającym Tiurugiem sunęła Ziga. Wyciągnęła się nad drogą, jej tułów prawie nie kołysał się, pracowały tylko łapy, potem głowa szarpnęła się w górę i ciało wilczycy wspaniałym łukiem przeleciało nad zadem pędzącego konia. Ziga uderzyła w plecy Tiuruga i wbiła zęby w jego kark. Koń zdążył zrobić dwa czy trzy kroki, gdy Ziga wraz z ofiarą zwalili się na ziemię. Podniosła się tylko Ziga. Koń od razu przystanął.
– Szybko! Ciała do lasu! – krzyknął Hok.
Malcon chwycił za bluzę najbliższego Tiuruga. Przyjrzał się teraz z bliska twarzy zabitego. Jak i pozostali miał wygoloną głowę i brwi oraz wyrwane rzęsy. Upiorny uśmiech odsłaniał spiłowane w szpic zęby. Malcon spojrzał w oczy martwego wroga i martwa fala nienawiści uderzyła go jak niespodziewany podmuch wiatru. Odwrócił się i powlókł ciało w krzaki, usiłując nie złamać przy tym gałęzi i nie zostawiać śladów na ziemi. Gdy usunęli wszystkie ciała złamał gałąź, zamiótł nią drogę i przeczesał trawę na skraju lasu. Znalazł swój łuk i wszedł w gęstwinę po Hombeta. Po powrocie zastał Zigę i Hoka nad kupką tiuruskiej broni. Hok szybko przebrał ją. Odłożył dwa wąskie sztylety, cienki miecz, jeden sznur bogo. Miał już na nogach buty zdjęte z jednego z zabitych. Spojrzał na Malcona.
– Coś jeszcze? – zapytał.
– Chyba nie… Ja mam miecz – odrzekł Malcon. Hok zgarnął pozostałą broń i dużym łukiem wrzucił w las. Podszedł do pięciu koni i obejrzał je, wybrał jednego i wskoczył w siodło. Koń stał chwilę, a potem uniósł się na tylnych nogach usiłując strącić jeźdźca. Hok krzyknął coś, ścisnął boki konia łydkami i ten nagle uspokoił się. Malcon dosiadł Hombeta i podjechał do Hoka.
– Bierz dwa konie, wypuścimy je później – powiedział tamten i wychylił się z siodła łapiąc wodze przy tiuruskich uzdach.
Po chwili pędzili już w kierunku, z którego przyjechali Tiurugowie prowadząc ze sobą dwa ich konie. Malcon puścił wodze Hombeta. Zbliżył się do Hoka.
– Dlaczego nie ściągnąłeś pierwszego Tiuruga? – zapytał.
Hok odwrócił się i uśmiechnął szeroko.
– Wtedy wszyscy rzuciliby się na mnie, a tak pierwsi trzej nie wiedzieli przez chwilę co się dzieje – milczał chwilę. – Ale gdyby nie Ziga, mielibyśmy za chwilę pościg na karku.
Malcon skinął głową.
– Zauważyłeś, że oni przez cały czas milczeli? – powiedział. – Nawet konie nie zarżały.
– Zawsze walczą w milczeniu, a konie mają tresowane. Widziałeś, że nie uciekały? Ale też nikt prócz właściciela nie pojedzie na takim rumaku.
– A ty? – zdziwił się Malcon.
– Mówiłem ci, że Tiurugowie byli kiedyś Enda. Okazało się, że konie tresują w naszym języku. Spróbowałem i udało się. Chociaż ten konik przez cały czas czuje, że coś jest nie tak i na pewno będzie się starał mnie zrzucić przy najbliższej okazji.
Hok klepnął swojego konia po szyi. Przyspieszyli jeszcze. Ziga sunęła przed nimi, znikając chwilami z oczu na zakrętach drogi. Malcon sięgnął do worka i wyjął dwa placki. Wychylił się i podał jeden Hokowi, w drugi wbił zęby sam. Szybko uporali się ze śniadaniem, ale milczeli długo, aż słońce przemierzyło czwartą część drogi na niebie i zawisło wysoko nad lasem, a koniom zaczęły z pysków spadać płaty piany na drogę.
– Jak daleko jest siedziba Mezara? Czy ta droga tam prowadzi? – Malcon poprawił się w siodle i popatrzył na Hoka.
Tamten chwilę milczał. Wyprostował się i uniósł lekko. Zmrużył oczy i wpatrywał się w drogę przed nimi.
– Zwolnijmy – rzucił i delikatnie ściągnął wodze swego konia. – Las się kończy, musimy postanowić co zrobić z końmi i zastanowić się nad jakimś planem. Do Mezara mamy niecałe dwa dni jazdy, ale nie prowadzi tam żadna droga, jest zbyt chytry i zbyt tchórzliwy, by pomagać swoim wrogom. Trzeba będzie szukać jego zamku. Ale najpierw konie… Musimy zjechać gdzieś w las i znaleźć jakąś polanę. Zostawimy tam nasze rumaki, przez kilka dni nie powinni ich znaleźć.