Литмир - Электронная Библиотека
A
A

6.

Dena przyprowadził pod skałę Greez ojciec. Był pomniejszym wodzem jednego ze szczepów Tiurugów. Do syna nie żywił żadnych uczuć – chłopiec był jednym z ośmiu synów i pięciu córek, nie wyróżniał się niczym, zresztą wszystkie dzieci były Faonowi obojętne. Otrzymał rozkaz przyprowadzenia jednego z synów do Mezara, uchwycił spojrzeniem znajdującego się akurat w pobliżu Dena i chrapliwym okrzykiem zatrzymał go w miejscu. Starszy syn osiodłał dwa konie i Den bez pożegnania wskoczył na siodło i ruszył za ojcem. Jedynym uczuciem, jakie w nim obudził rozkaz ojca, był strach przed Magiem. Początkowo ścisnął go obręczą lodu, potem, gdy odjechali za wzgórza i nie widać już było nawet dymu z palenisk, Den otrząsnął się i z ciekawością przyglądał się okolicy. Nikt bez wyraźnego polecenia nie zapuszczał się w te strony, dlatego obrosły legendą, a nieliczni, którzy – tylko na polecenie Mezara – byli tu, opowiadali tak ciekawe i zarazem straszne rzeczy, że dzieci – jeśli udało im się podsłuchiwać opowieści dorosłych – nie mogły zasnąć.

Teraz Den, widząc że ojciec czujnie rozgląda się wokoło, starał się widzieć jednocześnie wszystko; bardzo chciał widzieć tajemniczą krainę wokół Greez, a jeszcze bardziej chciał pierwszy dostrzec jakieś niebezpieczeństwo, choć raz zasłużyć na pochwałę ojca. Nie wiedział, bo i skąd, że nawet jeśli ojciec mruknie coś przyjaźnie, to będzie to ostatni życzliwy odgłos jaki przyjdzie mu w najbliższych latach słyszeć.

Do Greez dotarli bez przeszkód, co ojciec przyjął z widoczną ulgą, a Den z rozczarowaniem. Dopiero widok skały Mezara odebrał mu mowę na pół dnia – tyle czasu minęło od świtu, gdy ją ujrzał, do późnego popołudnia, kiedy wreszcie dotarli do jej stóp. Greez zawisła nad nimi, gładka, jak dobrze wypolerowane dłonią wojownika drzewce włóczni, straszliwa w swym ogromie. Ojciec nie zsiadał z konia, siedział chwilę nieruchomo, potem skinął na Dena, a gdy ten podjechał bliżej, odebrał mu wodze i pchnął w ramię, nakazując zejście z konia. Potem po prostu odjechał. Gdy Den patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, wystraszony i zmarznięty, choć był jasny, ciepły, wiosenny dzień, ojciec przeskoczył w biegu na jego konia, wypoczętego po jeździe pod lekkim jeźdźcem i smagnął go batem. Już po chwili zniknął za niskim wzniesieniem. Den podrapał się po karku i wtedy po raz pierwszy odczuł działanie Siły.

Coś śliskiego i zimnego jak płaski wąż jaskiniowy dotknęło jego głowy. Den chciał się odwrócić, chciał zrzucić to coś, co tak cicho i ohydnie siadło na jego głowie, ale nie poruszył się nawet. Zimno ogarnęło całą jego głowę. Zebrał wszystkie siły, aby uwolnić się od leżącej płasko na głowie lodowatej łapy olbrzyma. Nie wiadomo dlaczego tak właśnie pomyślał: że potężna Greez pochyliła się nad nim i dotknęła schowaną dotychczas macką. Ciało jej drgnęło. Wtedy rozpoczęła się pierwsza lekcja, piekielna obręcz opasała mu głowę tak, że krzyknął i pomimo bólu w całym ciele podniósł ręce i ścisnął głowę dłońmi. Ból zelżał, ale gdy tylko Den napiął mięśnie, by uczynić krok, który miał go oddalić od Greez, uderzył weń z całą mocą. Tym razem ból żądlił kilka razy, falami, aż chłopiec runął na kolana, a później uderzył całym ciałem w nagą ziemię, pozbawioną najmarniejszej nawet trawy. Słońce wisiało już nisko nad horyzontem. Od razu poczuł dotknięcie zimnej, niewidzialnej łapy. Rozpłakał się, ale posłusznie wstał i podszedł bliżej Greez, bo czuł każdą komórką ciała, że tego właśnie chce od niego Siła. Stał nieruchomo, dlatego dziwną rzecz z płaskich bali, która na linach zsunęła się z góry, zobaczył dopiero wówczas, gdy znalazła się na poziomie jego oczu. Nieznana Siła kazała mu zrobić kilka kroków i wejść na mały placyk z bierwion otoczony cienkimi żerdziami. Zobaczył, że liny napięły się i zaczął sunąć wzdłuż gładkiego słupa Greez ku górze. Nie wystraszył się ani nie zdziwił, stał nieporuszony, bojąc się tylko bólu. Wiedział już, że stojąc tak posłusznie podporządkowuje się Sile, więc nic powinien spodziewać się kary. Znienawidził Siłę, niewidocznego, nieczułego wroga, potężnego, ale tchórzliwego skoro ukrywa swe oblicze.

Nienawiść nie słabła przez całe siedem lat, które spędził w kamiennym zamku. Siła pozwalała na to, teraz wiedział, że kieruje nią Mezar i właśnie jego znienawidził jak nigdy dotąd. Być może bawił Maga fakt, że jego sługa, posłuszny, bez sprzeciwu wykonujący każde polecenie, w głębi duszy nienawidzi go, albo władza jego była zbyt słaba, by wykorzenić to uczucie z duszy Dena. Den służył Mezarowi lata całe nie porzucając myśli o zapłacie za ból, który nauczył go bez wahania wykonywać każde polecenie. Teraz kara spotykała go rzadko, gdy tylko zrozumiał bezgłośne polecenie, natychmiast je wykonywał.

Ale potem rozmyślał o zemście, planował i odrzucał kolejne projekty, bo wszystkie one miały tę samą wadę, wielką i nie do pokonania – każda zemsta wymagała jakiegoś działania. A Siła czuwała i dopóki tylko myślał o zabiciu Maga, nic się nie działo, ale gdy raz, tylko raz wziął do ręki nóż i pomyślał o Mezarze, potworny cios, bodaj najsilniejszy jaki otrzymał, zwalił go z nóg i sprawił, że wił się jak przypalony robak. Gdy po dwóch dniach mógł wstać z posłania zobaczył w misce z wodą cudzą, sczerniałą twarz pobrużdżoną cienkimi, sinymi krechami. Od tej pory nie myślał o tak prostej zemście i nie patrzył w zwierciadła, choć wiedział, że twarz jego odzyskała poprzedni wygląd. Przestał planować cokolwiek, zaczął uważnie obserwować życie w zamku, analizował każdy ruch Mezara, zważał na wszystko, co mogło mu dać broń do ręki. Zrozumiał, jak był głupi wierząc, że uda mu się po prostu pchnąć Maga nożem. Nauczył się nawet nie myśleć o zemście, gromadził tylko wiedzę, którą postanowił kiedyś wykorzystać. Jeśli Mezar potrafił czytać w jego myślach, to z pewnością przekonany był, że złamał swojego sługę. Den zamknął się w skorupie z nienawiści, której – miał nadzieję – nie przeniknie nawet Siła. Zapewne tak by było, skoro pierwsze pięć lat Den był tylko zwykłym chłopcem do posług, natomiast od chwili, gdy porzucił myśli o tak prostej, a przez to niemożliwej do spełnienia zemście, Mezar wyznaczył go do obsługi swojego największego skarbu – olbrzymiego kryształu, w którym skupiały się promienie czterdziestu wyszlifowanych w trójkąty opali umieszczonych w okienkach na górnym piętrze Greez. Codziennie Den stawał przed kryształem Salcer i widział w nim wszystko, co działo się dookoła Greez. To lekkie na pozór zajęcie bardzo go wyczerpywało. Zawsze musiał odpocząć, dopiero potem Mezar wzywał go do siebie i wysłuchiwał opowieści swego sługi leżąc w ciemnej wnęce. Z czasem Den nauczył się opowiadać tylko o tym, co naprawdę interesowało Mezara – o wszystkich podejrzanych wydarzeniach w bezpośredniej bliskości Greez, o wszystkim, co mogło zagrozić Magowi, jeśli nie działo się nic ciekawego Mezar najczęściej uderzał Dena przy pomocy Siły i wyganiał z komnaty.

Od pierwszego dnia pobytu w Greez Den liczył dni, codziennie rano wypalał rozgrzanym szydłem małą kropkę na wewnętrznej stronie swojego żółtego pasa, coraz mniej zostawało wolnego miejsca. Teraz zaczął zapełniać ostatni szereg kropek. Nie upatrywał w tym żadnego znaku, nauczył się już nie liczyć na cudowne ocalenie, na zwrot w ponurym bezwolnym życiu. Jedyne o czym pomyślał, to nowy pas, który otrzyma za pięć dni i na którym wypali kolejne plamki. Normalnie, jak co dnia zjadł śniadanie, gdy Siła dała mu znak, że musi iść do komnaty z Salcerem. Szybko, prawie biegiem przebył część obwodu Greez i zatrzymał się przed drzwiami prawie całkowicie zasłoniętymi szeroką sylwetką jednego z niewielu w Greez Tiurugów, pilnujących skarbów Mezara. Wojownik, którego imienia nie znał, mimo że był jednym z trzech zawsze stojących tu na straży, odsunął się i odsłonił wąskie drzwi. Den położył obie dłonie na jasnym pasie z białego metalu biegnącym przez całą szerokość drzwi. Metal był zawsze ciepły, choć w samej komnacie zawsze było dużo chłodniej niż w innych pomieszczeniach. Pośrodku na olbrzymim stole, otoczony kilkoma pasami różnokolorowych metali spoczywał Salcer.

27
{"b":"100648","o":1}