Литмир - Электронная Библиотека
A
A

11.

Malcon otworzył oczy, gdy słońce było już wysoko. Oświetlało całą niewielką kotlinę, którą – jak od razu sobie przypomniał – przejeżdżali dwa dni temu, a w której teraz znowu się znajdowali. Ostry, stały ból w prawym ramieniu wstrzymał go od gwałtownych ruchów, spróbował najpierw poruszyć drugą ręką i gdy ten ruch nie wywołał fali bólu poruszył nogami. Bolała lewa stopa. Przekręcił głowę i nie unosząc jej przyjrzał się obozowisku. Było cicho. I zimno. Nie było ognia, ruchu, kilka postaci, które zauważył, siedziało lub leżało prawie nieruchomo, czterej Pia siedzący naprzeciwko siebie – Chalis, Paiza, Kinjeny i Fineagon prawie nie odzywali się do siebie. Nikt nie dojrzał jego przytomnego spojrzenia. Przekręcił głowę w drugą stronę. Serce skoczyło mu do gardła, gdy tuż obok swojej twarzy zobaczył ciemny pysk z białymi, lśniącymi pomiędzy wargami, zębami. Ziga zaskowyczała cicho, a potem szczeknęła głośniej. Dorn usłyszał kroki gdzieś z tyłu i głos:

– Chcesz usiąść?

Przejechał językiem po spękanych wargach.

– Tak – wychrypiał.

Czyjeś dłonie zgrabnie podchwyciły go pod pachy i uniosły. Ktoś inny, Sachel, podszedł do przodu i chwycił go pod kolana, a potem obaj mężczyźni przenieśli Malcona o kilka kroków i ostrożnie posadzili. Mógł teraz siedzieć oparty plecami o drzewo. Zobaczył swoją prawą rękę w łubkach i zrozumiał przyczynę bólu, widział teraz również nowy opatrunek na lewej kostce.

– Ręka złamana czy zwichnięta? – zapytał cicho.

– Złamanie – powiedział Nigwere. – Noga tylko zwichnięta.

– Daj mi pić – poprosił Malcon, a gdy Nigwere poszedł w kierunku worków z prowiantem, złożonych pod uschniętym drzewem zapytał Sachela: – Gdzie Pashut? Hok? Opowiedz wszystko, szybko!

– Pojechali obejrzeć tę przeklętą dziurę – wycedził Sachel.

– Co się stało?

Sachel milczał chwilę, a potem głęboko westchnął. Zaciskał palce w pięść i od razu je prostował.

– Pierwszej nocy zginął Oopol i Jo. Drugiej – Paiza. Straciliśmy sześć koni…

– Ile dni byłem nieprzytomny?

– Dziś trzeci.

Wrócił Nigwere z bukłakiem. Malcon łapczywie wypił kilkanaście łyków, wylał trochę wody na dłoń. Przetarł nią twarz. Odetchnął głęboko, czując obręcz lekkiego bólu w piersiach i oddał bukłak. Wyciągnął lewą rękę do Nigwere i wstał akurat w chwili, gdy Pashut i Hok na spienionych koniach wyłonili się zza zakrętu. Zatrzymali się jednocześnie i skierowali w stronę Malcona. Tylko na twarzy Hoka zauważył ślad lekkiego uśmiechu.

– Dobrze się czujesz? – zapytał Pashut.

– Tak – machnął lekko lewą ręką. – Obejrzeliście ten pierścień?

– Objechaliśmy dookoła nieckę, ale nie ma tam żadnego wejścia. Wszędzie wypełnia ją pierścień. Ten sam kolor na całej powierzchni. Odkryliśmy tylko, że jeszcze dwie drogi prowadzą do niecki, ale nie sprawdziliśmy skąd wiodą. Nie znaleźliśmy też wody. Same uschnięte drzewa – Pashut machnął ręką i usiadł na ziemi.

– Jakie drzewa? – Malcon zmarszczył brwi i spojrzał Hokowi w oczy.

– Zwykłe uschnięte drzewa przy drogach. Przy jednej same kikuty, a przy drugiej ktoś posadził młode i te są zielone.

– A więc to nie ma nic wspólnego z wodą?

– No, rzeczywiście nie ma – przyznał.

Malcon stęknął krótko i usiadł również, starannie ułożył zwichniętą kostkę na trawie i pogłaskał prawe przedramię, ciągłe promieniujące bólem.

– Drzewa… – powiedział. – To coś ważnego, te drzewa… Tylko nie mogę sobie uświadomić: co? Już kilka razy słyszałem o drzewach i Białym Magu…

Pochylił się i wbił spojrzenie w ziemię przed sobą. Kiwał się lekko, a lewa dłoń posuwała się tam i z powrotem po przedramieniu prawej ręki. Nagle poderwał głowę.

– Hok, czy moje sakwy uratowały się?

– Tak, zdjęliśmy je… Tak, są.

– Przynieś szybko! – i gdy Hok oddalił się kilka kroków dodał: – I kilka kropel wina!

– Widzę, że czujesz się już dobrze – powiedział Pashut, i Malcon wyczuł w jego głosie leciutki zarzut. Chciał odpowiedzieć jakoś wodzowi Pia, ale zrozumiał, że słowa tu nic nie wyjaśnią. Przemilczał cierpką uwagę, ale cień żalu zmarszczył mu lekko czoło.

Hok chwilę grzebał w workach, odpowiadając równocześnie na jakieś pytania, w końcu znalazł mały woreczek i klepnąwszy Sachela w ramię i zabierając po drodze prawie pusty bukłak z winem wrócił do Malcona. Dorn poczekał chwilę, aż Pajute również wróci i poda mu kubek, wlał na jego dnie trochę wina i końcami palców zaczerpnął szczyptę żółtego pyłu z jednej z małych sakiewek. Proszek zapienił się w zetknięciu z winem, dookoła rozszedł się mocny gorzki zapach. Malcon podniósł kubek i głęboko wciągnął powietrze znad jego brzegu. Oczy zaszkliły mu się łzami, odkaszlnął kilka razy, ale wdychał zapach wytrwale, a potem jednym ruchem przechylił kubek i wypił jego zawartość. Hok skrzywił się patrząc na jego ściągniętą grymasem twarz i zobaczył taki sam grymas na twarzy Pashuta. Po kilku chwilach Malcon odetchnął głęboko i niespodziewanie roześmiał się widząc miny przyjaciół.

– Pomóżcie mi wstać – poprosił, a gdy mocne dłonie ustawiły go na nogach podreptał w miejscu i odchrząknął. – Muszę trochę pochodzić – powiedział i nie zwracając uwagi na pomruki Hoka, kulejąc poszedł na skraj obozowiska i zaczął tam chodzić – kilkanaście kroków w przód i tyleż z powrotem. Obserwujący go Pia i Hok zauważyli, że w miarę upływu czasu kuleje coraz mniej i coraz energiczniej przemierza odległość między dwoma drzewami. Minęło trochę czasu. Obserwujący go z zaciekawieniem towarzysze wyprawy wrócili do swych spraw, gdy Malcon rześki i jakby wypoczęty podszedł do zgrupowanych w niewielkie koło Pia i szybko, nie zwracając uwagi na zwichniętą nogę, usiadł.

– Musimy dzisiaj uderzyć w Zacamela – oświadczył zaciekawionym twarzom i widząc jak występuje na nich zdziwienie, oszołomienie i strach dodał szybko: – Nic tu nie wysiedzimy, nikt nam nie pomoże, jesteśmy zdani na własne siły i być może uda się nam. Posłuchajcie – uderzył kilka razy pięścią w ziemie. – Zauważyliśmy z Hokiem, będąc na szczycie tej kolumny kilka dni temu, że wszystkie drzewa w tej okolicy, no prawie wszystkie, rosną w jakichś rzędach, jakby umyślnie posadzone. Przypomnijcie sobie – rozejrzał się po okręgu postaci, a gdy po chwili, wypełnionej marszczeniem brwi, kilka z nich zaczęło kiwać potakująco głową uśmiechnął się. – To samo mamy tutaj: kilka dróg prowadzi do kotliny Zacamela i wszystkie są obsadzone drzewami, tylko że na dwóch z nich drzewa uschły nie bardzo wiadomo dlaczego, a na jednej, tej naszej, są zielone. Nad tym warto się zastanowić. Dalej. Kiedy Lippys, przekonany o swoim zwycięstwie, głośno mówił, do czego mnie wykorzysta, powtórzył kilka razy, że będę ścinał drzewa i że Zacamel może sobie w tym czasie spać ile chce. Znowu drzewa, rozumiecie? Jeśli dodać do tego wiadomości przekazane przez Ogianę należy założyć, że Zacamel większość czasu znajduje się w jakimś śnie, a Mezar i Lippys tworzyli jego straż. I teraz wracając do drzew – dlaczego część jest uschnięta, a część nie? I dlaczego Lippys mówił o ścinaniu drzew? – poczekał chwilę, a gdy zobaczył tylko skrzywione w grymasie twarze powiedział ciszej: – Przypomniała mi się stara bajka o małym duszku, który nie słuchał poleceń Kaidaso, swego mistrza. Włóczył się po lasach, nocował w drzewach nie przejmując się tym, że drzewa potem usychają. Za karę został zamieniony w dzięcioła i teraz musi leczyć drzewa, żeby odkupić swą winę. Już rozumiecie? Nie?

– Nie drocz się! Myśmy nie pili ziela Jogasa – powiedział Hok szybko. – Czy chodzi o to, że Zacamel wciela się w drzewa… – zawiesił głos.

– Właśnie tak! Może boi się przybrać jakąś postać, może nie może, może nie chce – wzruszył ramionami. – Ale wszystko wskazuje na to, że zielone drzewa są mu do czegoś potrzebne. Możemy… musimy chyba nawet przyjąć, że inaczej nie potrafi się poruszać i wtedy zostaje nam tylko obudzić Zacamela i… – uniósł palec do góry i rozejrzał się dokoła. Ciemne rumieńce wystąpiły mu na twarz, oczy rozbłysły niezdrowym blaskiem. Mówił szybko, z jakimś dziwnym przydechem, jakby przez cały czas szczękał zębami. Zaniepokojony Pashut usiłował porozumieć się spojrzeniem z Hokiem, ale Enda wpatrywał się zauroczony w Malcona. – I zniszczyć go! – zakończył Malcon.

53
{"b":"100648","o":1}