– Jak? – rzucił szybko Fineagon.
– Jeśli tylko uda nam się go wytrącić ze snu, to pogoni za nami szlakiem drzew, a my przygotujemy mu pułapkę: w pewnym miejscu drzewa się skończą! Nie damy mu wrócić do swojego kokona.
– Masz pomysł jak go obudzić? – zapytał Pashut.
– Możemy tylko spróbować z Ma-Na.
– Ma-Na… – powtórzył Pashut i potarł brodę. Wysunął do przodu żuchwę i poruszył nią kilka razy jakby rozcierał pomysł między zębami. Zobaczył, że wszyscy obecni smakują pomysł Malcona i coraz bardziej ożywieni zaczynają spoglądać na siebie.
– Ja nie wiem, czy to dobry pomysł, ale nie mam lepszego. Zresztą, jak dotychczas, zawsze miałeś dobre pomysły. Chyba musimy zgodzić się… – przerwał. – Czy ktoś zna inny sposób albo nie zgadza się z Malconem? – wszystkie głowy prawie równocześnie zakołysały się w przeczącym ruchu. Pashut uniósł obie dłonie i szarpnął się za włosy z tyłu głowy. – No to nie mamy nic innego do roboty jak obmyśleć szczegóły – pochylił się w stronę Malcona i uniósł rękę, by klepnąć go w ramię. W ostatniej chwili przypomniał sobie o złamanej ręce Dorna i powstrzymał się od wyrażenia radości. – Kiedy?
Malcon spojrzał w niebo. Chwilę zastanawiał się ze zmarszczonymi brwiami.
– Mamy prawie cały dzień, a roboty nie aż tak dużo. Chyba nie mamy po co siedzieć tu jeszcze jedną noc – zakończył cicho.
Z podnieconych twarzy zniknęły nieśmiałe uśmiechy, parę dłoni poruszyło się i spoczęło na rękojeściach mieczy.
– Zrobimy tak: Fineagon z trzema jeźdźcami wybiorą miejsce, od którego zaczniemy ścinać drzewa, tak by Zacamel nie mógł dalej się przedostać, najlepiej za jakimś zakrętem. Jedźcie już – a gdy Fineagon bez słowa skinął na Nigwere, Kinjeny i Sachela, i skierował się z nimi do koni – dodał szybko: – Bardzo przydałaby się jakaś kryjówka obok tego ostatniego drzewa, jakaś szczelina, albo przynajmniej krzaki.
Fineagon skinął głową. Po chwili odprowadzeni spojrzeniami Pia ruszyli drogą w kierunku, z którego kilka dni temu przyjechali. Malcon odczekał chwilę i klasnął dłonią o kolano.
– Teraz my. Trzeba zrobić tak: przy drzewach, tych ostatnich przed drzewem, na którym musi się zatrzymać Zacamel, będą schowani ludzie z siekierami i od razu po jego przejściu będą je ścinać, przynajmniej kilka do najbliższego zakrętu, by nie mógł wrócić. Ja…
– Poczekaj! – po raz pierwszy Chalis odezwał się na naradzie. – Skąd będziemy wiedzieli, że Zacamel już przeszedł?
– Nie wiem – Malcon rozłożył ręce, właściwie jedną, prawa poruszyła się tylko na temblaku. – Ale sądzę, że jakieś oznaki będą – poruszenie liści, trzask albo ja wiem co? Gdyby nie było żadnych znaków, usłyszycie sygnał, na przykład gwizd, I wtedy trzeba będzie w mgnieniu oka ściąć te drzewa, ale tak naprawdę migiem!
– Dobrze – uniósł dłoń Pashut. – Załatwimy to naszym proszkiem. Możemy tak dobrać skład, że prawie wybuchnie i w parę chwil zwali każde drzewo. To można zrobić.
Chalis skinął głową patrząc na wodza i zerknął na Malcona. Król Laberi poprawił ułożenie prawej ręki na piersi i sapnął.
– Teraz sprawa, co do której mam najwięcej wątpliwości: jak wytrząsnąć Maga z jego legowiska? Mamy do wyboru dwie rzeczy: Gaed i Ma-Na. Możemy uderzyć mieczem w jego kokon, a Ma-Na spętać to ostatnie drzewo na jego drodze albo odwrotnie – Ma-Na zaatakować Mleczny Pierścień, a Gaedem ściąć drzewo. Wydaje mi się, że trzeba spróbować drugiego sposobu: boję się, że gdy Zacamel zrozumie na czym polega nasza pułapka może w jakiś sposób wyrwać się z drzewa. Co wy na to?
– Jasne – Hok poderwał się i ukląkł. – To pewniejsze. Idę przygotować Lita – wstał i poklepał się po piersi.
– Zaraz! Dokąd? – Malcon podparł się zdrową ręką o ziemię i wstał.
– Jak to? Zaatakuję Zacarnela – Hok wzruszył ramionami zdziwiony pytaniem Malcona. I wyjaśnił szybko: – Musi to zrobić ktoś na szybkim koniu, a więc może tylko Lit. A nikt prócz mnie na nim nie pojedzie.
Malcon rozejrzał się po zebranych i prychnął:
– Nikt się nie sprzeciwia, Dobrze, przygotuj się. A wy – popatrzył na Pashuta – zmieszajcie ten swój diabelski proszek. Jeśli znowu spisze się tak jak poprzednim razem… – przestąpił z nogi na nogę, skrzywił się. Pashut zrozumiał, że działanie mieszanki wina z proszkiem ustępuje.
Podniósł się również. Poderwali się pozostali Pia, dwaj porozumiawszy się z wodzem spojrzeniem odeszli do worków i przykucnęli przy nich. Pia chwilę przyglądał się Malconowi.
– Powinieneś odpocząć. Dobrze się czujesz? – zapytał.
Malcon szeroko uśmiechnął się, kładąc rękę na ramieniu wodza. Pociągnął go za sobą w kierunku najbliższego drzewa.
– Nie czuję się dobrze – powiedział cicho. – Jestem słaby jak kijanka. Boję się jak dziecko pierwszej wyprawy do piwnicy. Od środka trzęsie mnie gorączka i strach, chce mi się płakać i śmiać jednocześnie. Może wariuję? – niespodziewanie mocnym ruchem odwrócił Pashuta twarzą do siebie i spojrzał w oczy. Pia przymknął oczy i pokręcił głową.
– Nie, Malconie. Jesteś po prostu bardzo zmęczony. Podjąłeś się zadania, które przekracza twoje siły, przekracza siły każdego z ludzi, więc nie dziw się, że cię spala. Czy choć jedną noc przespałeś spokojnie? Czy choć raz zjadłeś posiłek bez oglądania się na boki? Czy choć przez chwilę nie myślałeś o tym, że być może za moment nie będzie cię wśród żywych? Pijemy złą wodę, oddychamy zgniłem powietrzem. Nie zauważyłeś, że wszyscy dorobiliśmy się kilku nowych dziurek w pasach? Popatrz na żebra koni – kciukiem wskazał za siebie, ale Malcon nie obejrzał się, łapczywie chwytał słowa Pashuta, sycił się nimi, przywracały mu wiarę w siebie i w przyszłość.
Zachwiał się lekko i skurcz bólu przemknął mu przez twarz. Pia objął go ramieniem i zmusił, by usiadł, a potem delikatnie ułożył pod drzewem.
– Musimy odpocząć. Nabierz sił, niedługo wróci Fineagon i wtedy musimy zacząć działać – masz rację, że nie możemy już zwlekać. Jutro będzie nas mniej, a sił nikomu nie przybędzie. Niech się stanie, co ma być.
– Powiedz mi jak zginął Oopol i Jo – poprosił Malcon.
– Powiem ci jutro? Masz jeszcze trochę tego proszku?
– Tak.
– Zażyjesz później?
– Tak.
– No to dobrze. Spróbuj się zdrzemnąć. Obudzę cię, gdy wszystko będzie gotowe.
Hok podjechał wolno do krawędzi niecki. Lit parsknął cicho i zastrzygł uszami, jeździec wyczul łydkami napięte mięśnie wierzchowca. Przełożył wodze do lewej ręki i poklepał szyję Lita.
– Spookój… spookój – powiedział cicho. – Doobry konik, doobry. Botto kari – dodał w języku Enda. – Mine botto kari. Eje? – cmoknął i posłuszny koń przysunął się tak blisko, że teraz każde stąpnięcie musiałoby zakończyć się upadkiem w dół. Fale lekkiego drżenia raz po raz przebiegały jego skórę.
Hok wolno odwrócił się i spojrzał do tyłu. Niebo nad górami było czyste. Sięgnął w zanadrze i wyjął starannie wybraną wcześniej strzałę z owiniętym tuż za grotem Ma-Na. Obejrzał się jeszcze raz i szybko wrócił spojrzeniem do Mlecznego Pierścienia. Zobaczył smugę dymu nad górami, strzała z małym woreczkiem proszku Pia przeleciała, zanim ją zauważył, ale dym pozostał. Hok założył strzałę na cięciwę i oblizał wargi.
– Przeklinam cię – powiedział cicho. – W imieniu Enda bez ziemi, Pia bez nieba nad głową, Tiurugów bez uśmiechu na ustach. Za cierpienia dzieci, za krzywdy kobiet, za męczarnie mężczyzn. Za podłość, zło i okrucieństwo. Ty…! – splunął z całej siły w nieckę.
Naprężył łuk, chwilę mierzył. Brzęknęła zwolniona cięciwa i krótko Zafurkotała strzała rozpoczynając lot w kierunku kuli Zacamela. Hok delikatnie pociągnął lewą wodzę trącając jednocześnie Lita piętami i odjechał od brzegu niecki, ale już po kilku krokach nie wytrzymał i – wbrew umowie – zatrzymał się. Zerknął do tyłu. Mleczny Pierścień tkwił nieruchomo w niecce, oświetlony od środka jasną poświatą i nagle, bez żadnego dźwięku, zamigotał, zawirował błyskawicznie zmieniając kolor na czarny i wyciągając się ku górze. W mgnieniu oka na miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą jaśniał olbrzymi krąg utworzył się ciemny, prawie czarny stożek sięgający nieba. Drobnym werblem zadrżała ziemia i Lit przysiadł na zadzie. Hok ściągnął wodze i z trudem przełykając ślinę usiłował opanować konia. Stożek zwinął się nagle w ogromny nieforemny kłąb, ale od razu powstała z niego gigantyczna wyrazista twarz. Była to twarz człowieka, jeśli można tak określić twarz wielkości wysokiej góry, poszczególne rysy nie odbiegały do widoku normalnej Ludzkiej twarzy, tylko oczy… Spojrzenie…