Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Kim ty jesteś? – zapytał Malcon, przyglądając się badawczo swemu dziwnemu słudze.

Tamten podniósł głowę i spojrzał prosto w oczy Malcon. Wyprostował plecy.

– Hok Loffer. Król Enda – powiedział wyraźnie. Czekał chwilę, ale ponieważ Malcon nie okazał zdziwienia dodał: – Co roku trzech najlepszych wojowników udaje się do Yara. W tym roku dwaj już nie wrócili. Jednego z nich znalazłem na początku Alei Szeptu. Po drugim nie ma śladu.

– I ty, władca plemienia, zostałeś sługą pierwszego lepszego podróżnego? – zmrużył oczy Malcon.

– Do Yara nie wchodzi byle kto. Jeśli uwalnia jeńca Tiurugów to jest ich wrogiem, a więc moim sprzymierzeńcem A jeśli w dodatku udaje mu się uniknąć ich zasadzek to znaczy, że jest wielkim wojownikiem. Władca Enda może być sługą wielkiego wojownika – powiedział Hok i wyciągnął przed siebie dłoń z rozstawionymi palcami.

– Nie jestem wielkim wojownikiem – westchnął Malcon – i dopiero niedawno to zrozumiałem. Gdyby nie Ziga i Hombet, Yara już dawno rozprawiłaby się ze mną. Miałem szczęście.

– Tylko człowiek mądry otacza się mądrymi i mądrzejszymi od siebie – poważnie powiedział Hok. – Głupiec otacza się jeszcze głupszymi, dzięki temu wydaje się sobie mądrzejszy.

Powiedział to tak, że Malconowi od razu przypomniał się Jogas, Laber, Sail i ich mądre rady. Przyglądał się chwilę Hokowi.

– Władca Enda nie powinien być niczyim sługą. Zwalniam cię z przysięgi, bądź mi towarzyszem i przyjacielem – Malcon wstał i wyciągnął dłoń do Hoka. Ten poderwał się i szeroko uśmiechnięty owinął dłoń Malcona swoimi długimi palcami, ściskając ją mocno.

– Dzięki – powiedział. – Jesteś szlachetny. Tylko może powiesz mi teraz jak ciebie nazywają i skąd przybywasz?

– Jestem Malcon Dorn z Laberi.

– Malcon? – powtórzył Hok. – Tuż przed wejściem do Yara spotkałem pasterza taurów. Powiedział mi, że zmarł król i jego syn Malcon ma wstąpić na tron. Znasz go?

– To ja – powiedział Malcon. – Nie zdążyłem wstąpić na tron. Usłyszałem o Yara i postanowiłem wyprawić się tu. Sądziłem, że warto okryć się wielką chwałą jeszcze przed koronacją. Ale wygląda na to, że łatwiej zostać zwycięzcą w dziesięciu kolejnych turniejach, niż wyjść cało z Yara. Nie mówiąc już o walce z Magami.

– My nie giniemy tu dla sławy! – rzucił ostro Hok i zamilkł.

Oburzony Malcon zamierzał się odciąć, ale nie znalazł właściwej odpowiedzi. Chciał powiedzieć o niebezpieczeństwie zagrażającym jego królestwu, o zastraszającym upadku obyczajów na dworze i wśród ludu, o konieczności przywrócenia dawnego blasku dziedzictwu jego ojców i uwolnienia go od rozpanoszonego zła. Ale nie zdobył się na płomienną przemowę. Obawiał się, że teraz w jego zapewnieniach może pobrzmiewać fałszywa nuta.

Niezręczne milczenie zaczęło ciążyć obu władcom. Malcon sięgnął do zapasów, wyjął bukłak, odlał trochę wina do kubka i podał go Hokowi.

– Musisz pogodzić się z brakiem wytwornych kielichów. Nie mamy też służby gotowej nas rozpieszczać i wygód, do których przywykłem w zamku swego ojca. Ale czy wino straciło przez to swój smak? – zapytał, podnosząc bukłak do góry.

– Myślisz, że tam było mi wygodniej? – odparł Hok skinąwszy głową w kierunku Alei Szeptu.

Roześmiali się i wypili kilka łyków. Hok otarł wargi i machnął ręką.

– Tiurugowie zabrali cały mój bagaż. Miałem tam suszone owoce pargi, zapaliłbym teraz – zmrużył oczy, uniósł brwi i zakołysał głową.

– Co byś zapalił? – nie zrozumiał Malcon.

– Pargę – zdziwił się Hok. – Nie słyszałeś o tym? To jest taki długi owoc – przysunął się i dłońmi malował w powietrzu kształt. – Suszy się go tak, by została twarda skóra i zupełnie wysuszone wnętrze. I potem się to pali – wyciągnął wargi i cmoknął głośno.

– Po co?

– Po co? Dla przyjemności! Tak jak dla przyjemności pijesz wino.

– Wino wzmacnia, gasi pragnienie, dodaje odwagi – zaprotestował Malcon.

– Kto kilka razy wciągnie dym pargi do płuc, może stawać do walki z trzema wrogami albo stadem wilków. Te dzikusy od razu się pobiły przy podziale pargi. Może dlatego nie zabili mnie?

– Egh! Nie przekonałeś mnie – Malcon zwilżył usta winem.

– Parga sama cię przekona, wystarczy, żebyś raz zapalił, potem trudno się bez niej obejść – Hok wstał i rozejrzał się. – Długo nie ma Zigi – powiedział zaniepokojony.

– Zaraz wróci – machnął ręką Malcon. Odłożył bukłak i wyjął z worka dwie skóry. Jedną rzucił Hokowi a sam rzucił się na drugą. – Zmęczony jestem. Śpijmy.

Hok stał jeszcze chwilę nasłuchując, przyjrzał się uważnie Hombetowi i nie zauważył żadnych oznak niepokoju. Słońce zaszło za drzewa i polana zapadła w głęboki cień. Chłód wieczorny wstrząsnął Hokiem. Szybko położył się i owinął skórą, ale prawa ręka pozostała na trawie, zaś palce dłoni prawie dotykały rękojeści miecza Malcona.

Żółtawy, jakby spleśniały księżyc zawisł nad zachodnim brzegiem polany. Hok leżał chwilę, zastanawiając się – co go obudziło. Nie poruszył się, nie podniósł głowy, nie otworzył nawet oczu, oddychał spokojnie, głęboko wietrząc jak zwierzę i nagle zrozumiał, że nie czuje zapachu Zigi. Pamiętał dokładnie moment kiedy wróciła i położyła się obok Malcona. Mocna woń zwierzęcia uderzała go w nos, ale był tak wyczerpany, że nawet nie odwrócił się i zasnął błyskawicznie z powrotem. Teraz zapach ten zniknął, a Hok był przekonany, że Ziga nie mogła odejść nie budząc go. Gdy przypomniał sobie szeleszczącą przy każdym dotknięciu trawę uspokoił się nieco i – nikt nie mógł podejść blisko. Otworzył oczy i poruszył lekko głową. Nie zobaczył nikogo, usiadł i spojrzał na Malcona leżał okryty skórą, obok spała wilczyca nakryta jakimś futrem, Hok spokojny opadł na łokieć i chwycił brzeg skóry, aby się nakryć i nagle wstał na równe nogi.

– Zabbat! – zaklął przez zęby i rzucił się do worka Malcona.

Po chwili krzesał już iskry na suche źdźbła trawy i gorączkowo rozdmuchiwał ogień zerkając co chwila na Malcona i Zigę. Gdy płomyk wzmocnił się i wzbił w górę, sypnął sporą garść trawy i chwycił miecz Malcona. Odczekał chwilę, a gdy ogień żarłocznie wpełzł na świeżo wrzucone łodygi, kopnięciem zrzucił zapaloną trawę na leżącego Dorna. Futro, jakim był nakryty, drgnęło, rozległ się przenikliwy pisk i nagle cała płachta, pokrywająca dotychczas króla Laberi, uniosła się i wzbiła w powietrze. Gdy była już na wysokości głowy Hoka ten ciął od dołu mieczem, rozcinając fruwający płat na dwie części, które zawirowały i pofrunęły bezładnie, opadając na ziemię. Zwijały jeszcze chwilę, sycząc i szeleszcząc. Hok schylił się, nabrał w dłonie płonącej trawy i cisnął żarem w Zigę. Tak samo zafalowała i wzbiła się w powietrze druga, nieco mniejsza płachta. Rozcięta od razu opadła, a Hok rzucił miecz i pochylił się nad Malconem. Młodzieniec leżał bez ruchu, twarz miał zalaną krwią, czerwono lśniły dłonie. Hok niecierpliwie szarpnął węzeł pod szyją i odsłonił pierś Malcona. Przejechał po niej palcami i pochylił się nad ogienkiem sprawdzając czy umazał je we krwi. Były białe.

– Hooch! – odetchnął Loffer. Rzucił się do worka Malcona i znalazł białą koszulę. Oderwał od niej spory płat materiału i wrócił z nim do Malcona. Szybko przetarł mu twarz i zakrwawione dłonie i poklepał lekko po policzkach. Gdy zobaczył, że Malconowi zadrgały powieki i poruszyła się dłoń, odwrócił się do Zigi i klepnął ją kilkakrotnie po brzuchu. Ziga stęknęła i podniosła łeb, więc Hok wrócił do Malcona.

– Dużo nie brakowało, a zakończylibyśmy podróż już na samym początku – powiedział Hok, gdy Malcon otworzył oczy i spróbował podnieść głowę.

– Co… co…

– Zaraz, poczekaj – pokręcił głową Hok. Przesunął się w stronę worka i wyjął z niego bukłak z winem. Rozwiązał węzeł i przysunął szyjkę do warg Malcona. Wlał mu w usta kilka łyków, usiadł obok i odetchnął głęboko.

– Co się stało? – Malcon usiadł z wysiłkiem i popatrzył na swoje dłonie. – Okropnie mnie piecze twarz i ręce – zginał i rozginał palce.

Odwrócił się słysząc skowyt Zigi, czołgała się do niego. Hok wstał i z mieczem w ręku poszedł kilka kroków w stronę lasu. Wsunął ostrze pod zmiętą i nieruchomą już płachtę i przyniósł do ogniska. Rzucił obok ognia.

12
{"b":"100648","o":1}