Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Kimkolwiek jesteś, panie, masz od tej chwili najwierniejszego sługę jakiego zna świat. Dowiodę, że dobrze zrobiłeś uwalniając mnie.

– Kim jesteś? – zapytał Malcon. – I co tu robisz? Przecież nie zbłądziłeś?

– Zwą mnie Hok. A tu jestem… – zawahał się lekko, spojrzał na Malcon. – Wybacz panie, przed chwilą ślubowałem ci wierność i prawie od razu chciałem cię okłamać. Powiem prawdę – przybyłem tu, by walczyć z Magami!

Stał bez ruchu i czekał na reakcję Malcona. Król odwrócił się i podszedł do swych zwierząt. Zastanawiał się jak postąpić: uwierzyć, że los zesłał mu sojusznika czy zachować ostrożność. Oparł się o siodło i spojrzał na Zigę, wilczyca zrozumiała jego spojrzenie, bo wstała i podeszła do Hoka. Obwąchała go i wróciła do pana. Malcon przygryzł dolną wargę, myślał chwilę.

– Opowiedz skąd się tu wziąłeś i dlaczego chcesz walczyć z Magami – powiedział.

– Opowiem wszystko, ale stąd musimy jak najszybciej uciekać. Mogą nadjechać Tiurugowie – powiedział Hok.

– Kto? – zmarszczył brwi Malcon.

– Tiurugowie. To jedyne plemię, które służy Magom. Są okrutni i ślepo wierni czarownikom. Jeden z ich oddziałów mnie złapał i powiesił dla uciechy. Mogą tu być lada chwila.

– Dobrze. Możesz iść? – zapytał Malcon.

Hok zrobił kilka kroków, skrzywił się i skinął głową.

– Mogę. Zaraz wrócą mi siły i wtedy pobiegnę. Musimy zniknąć w lesie.

– No to w drogę! – Malcon wskoczył na siodło i ruszył stępa za Hokiem, który zdążył już zrobić kilkanaście niezbyt pewnych kroków.

Ziga wyprzedziła ich i pobiegła przodem, za nią kroczył Hok z każdą chwilą coraz mniej kulejąc, spróbował podbiec, ale zrezygnował i szedł chwilę potem odwrócił się i błysnął białymi zębami.

– Jeszcze chwila. Nie będę ciężarem.

Malcon skinął głową. Hok podskoczył lekko raz i drugi i przyspieszył przechodząc w bieg. Hombet parsknął i czując pięty pana na bokach przeszedł w kłus. Za nimi została przerażająca Aleja Szeptu, wjechali w ciemny las, w którym dziwnie zamarły wszystkie dźwięki: stukot kopyt Hombeta, klaskanie bosych stóp Hoka, oddech konia. Hok odzyskał już chyba siły, bo sunął do przodu z szybkością kłusaka. Młody król kilka razy chciał zatrzymać nowego sługę i wypytać go dokładnie, ale ten biegł nie odwracając się i Malcon uznał, że na razie Hok, który zetknął się już z Tiurugami, lepiej poprowadzi.

– Musimy wejść w las i poszukać jakiejś polany. Niedługo zajdzie słońce, a tu zawsze trzeba mieć trochę wolnego miejsca do obrony. To podły las – Hok zwolnił i zatrzymał się, Malcon zeskoczył z Hombeta. Ziga przysiadła i dyszała z językiem między kłami.

Dość długo przedzierali się pojedynczo przez gęste zarośla – gdzieś z przodu niewidoczna, bezgłośna Ziga, potem Hok i Malcon z Hombetem. Hok skręcał kilkakrotnie, kierując się jakimiś śladami Zigi, a może własnym nosem. Obeszli gęstą, nie do przebycia, kępę kolczastych krzaków i weszli na małą polankę – Porastała ją, sztywna i kłująca trawa, wysoka do kolan, szeleszcząca nieprzyjemnie przy każdym poruszeniu. Nawet Ziga, która właśnie wyszła do nich, nie potrafiła poruszać się w niej cicho. Hok obszedł polankę idąc jej brzegiem i wrócił do Malcona.

– Nic lepszego szybko nie znajdziemy – powiedział. – Może więc zostańmy?

– Dobrze – zgodził się Malcon.

– Wytnę tę trawę, jeśli pożyczysz mi miecz, panie.

Hok zbliżył się do Malcona, a widząc jego wahanie, dodał: – Przysiągłem ci wierność, a Enda nigdy nie łamie danego słowa.

– Enda? – powtórzył zdziwiony Malcon. – Jesteś Enda? Myślałem, że to tylko baśń. Nigdy nic spotkałem nikogo, kto widziałby żywego Enda. W opowieściach, które słyszałem, mówiło się o tajemniczym zniknięciu plemienia Enda. A ty mówisz… – pokręcił głową i jakby zapomniawszy o wahaniu odpiął miecz i podał go Hokowi.

Ten ujął rękojeść, szybkim ruchem wyciągnął broń i odrzucił pochwę.

– To długa opowieść. Przygotuję biwak, a potem, jeśli będziesz chciał, opowiem ci, panie, wszystko o sobie, o Enda i wyjaśnię, dlaczego tu jestem.

Odwrócił się i zaczął ścinać trawę tuż przy ziemi. Malcon podniósł kilka ściętych źdźbeł i podsunął Hombetowi i widząc, że koń odwraca pysk poprowadził go wzdłuż ściany lasu szukając karmy. Po kilkunastu krokach trafił na niewielki krzak, którego liście wyglądały zupełnie normalnie, były inne niż rośliny w tym lesie – ani nie kłuły, ani nie odtrącały szarzyzną liści, nie śmierdziały. Hombet obwąchał krzew i zjadł kilka liści, więc Malcon uwiązał go do zwisającej nisko gałęzi drzewa.

Hok oczyścił spory kawał polanki z trawy, ale zatrzymał się, dopiero wtedy, kiedy cała polana zamieniła się w ściernisko. Malcon zdjął z Hombeta siodło i wraz z dwoma workami przeniósł na środek wyżętego przez Endę kręgu… I – Ta trawa może nam się przydać na ognisko – powiedział zbliżając się Hok. – Jest sucha i nie powinna dawać dymu – trzymał w ręku miecz i podał go Malconowi. – Spróbować? – zapytał.

Malcon wyjął z worka krzesiwo i rzucił Hokowi. Przyszło mu do głowy, że Hok choć wciąż pyta go o różne sprawy, wcale nie czeka na królewskie „decyzje. Rozzłościło go to. Odwrócił się i położył na boku z głową opartą o siodło. Słyszał szelest trawy, gdy Hok przygotowywał ognisko, trzask krzemienia i cichy syk płomieni. Potem zasnął, a kiedy Hok dotknął jego ramienia, zerwał się sięgając do miecza, uderzył go wspaniały zapach podgrzanego wina. Przełknął ślinę i usiadł. Hok podał mu duży kubek i przysunął dwa cienkie placki z mąki pata oraz kawałek suszonego, twardego jak deska mięsa. Sam wziął do ręki mały kawałeczek placka, odgryzał malutkie okruszki i pracowicie rozcierał je między zębami. Spojrzał na Malcona i powiedział:

– Nie miałem nic w ustach od czterech dni. Nie można od razu się najadać.

Malcon kiwnął głową pochłonięty jedzeniem, szybko skończył i wziął do ręki jeden z placków. Rozejrzał się w poszukiwaniu Zigi.

– Gdzie wilczyca? – zapytał, nie mogąc jej dojrzeć.

– Pewnie poluje – błysnął zębami Hok. – Powinno tu być trochę zwykłych zajęcy. Tak mi mówiono.

– Kto? – szybko zapytał Malcon.

– Ci, którzy byli tu już kiedyś i udało im się wrócić. Choć trudno mówić, że mieli szczęście… Hok spojrzał w niebo. – Opowiem wszystko po kolei. Kiedyś ta kraina nazywała się Dawani, a mieszkało tu plemię Enda. Ich specjalnością było wydobycie zalegających płytko pod ziemią rud metali, wytop i sprzedaż. Nic nie różniło ich od okolicznych plemion. Nie wiadomo dlaczego akurat tutaj zło wypełzło na świat, nikt też nie wie dokładnie, kiedy i jak do tego doszło. Mędrcy powiadają, że zło długo nie mogło opanować Dawani, ale powoli, nieustępliwie, zwyciężało. Wtedy wodzowie, widząc że wojny ze złem wygrać nie można, postanowili stąd odejść. Część plemienia nie chciała szukać sobie nowej ziemi i sprzeciwiała się wymarszowi innych. Polała się krew, nielicznym tylko udało się ujść z życiem poza ponure góry. Ci, którzy zostali, niedługo cieszyli się wolnością. Niebawem pojawili się Magowie i podstępnie omotali pozostałych Enda Przemianowani na Tiurugów, stali się wiernymi sługami Magów i posłusznego im zła. To właśnie Tiurugowie mnie ujęli przywiązując w Alei Szeptu, żebym umierał jak najwolniej, swoim sykiem i jękami ostrzegając innych, ciesząc tym ich tiuruskie uszy.

– A po co tu przybyłeś? – zapytał Malcon, gdy Hok przerwał na chwilę opowieść.

Hok wzruszył ramionami. Podkurczył nogi i objął kolana rękami. Nie zachowywał się jak urodzony sługa, choć takim się wobec Malcona ogłosił.

– Enda nigdy nie pogodzą się z utratą swojej ziemi. Jak długo będą żyć, tak długo będą tu przychodzić walczyć z Yara i Magami. Może kiedyś się uda. Musi się udać! – powtórzył z mocą.

– Dużo was zostało?

Pytanie Malcona rozzłościło Hoka, zerwał się na równe nogi, jakby chciał rzucić się na króla, zacisnął pięści, ale widząc, że Malcon siedzi spokojnie i nie sięga nawet do miecza, potrząsnął głową i opadł na zżętą trawę. Dosypał trochę do gasnącego ognia.

– Nie ma nawet pół tysiąca – powiedział cicho. – Nie można żyć bez swojej ziemi, bez domu. Jesteśmy wszędzie obcy. Wędrujemy po świecie i wymieramy, nie znajdując dla siebie miejsca. Musimy tu wrócić!

11
{"b":"100648","o":1}