– Jest wąska ścieżka – powiedział Sachel. – Prowadzi prosto na drugi brzeg.
– Wjeżdżałeś na nią? – zapytał Pashut.
– Wszedłem pieszo kilka kroków.
– Jedziemy. Prowadź – Malcon klepnął w ramię Sachela i szybko podszedł do Hombeta.
Chwilę później kłusowali pod drzewami. Pot nie zdążył wystąpić koniom na bokach, gdy zatrzymali się i zeskoczyli z siodeł. Pashut wyprzedził wszystkich i przykucnął tuż przed miejscem, gdzie wąski pasek ziemi wrzynał się w piasek. Położył obie dłonie płasko na ścieżce i chwilę wolno, delikatnie poruszał nimi, przesuwając po powierzchni dróżki. Potem wszedł kilka kroków na ścieżkę i przykucnął znowu. Wracając wzruszył ramionami, widząc pytające spojrzenie Malcona i otrzepał dłonie.
– Nie wyczuwam żadnego niebezpieczeństwa, ale to nie jest dobre miejsce.
– A gdzie tu są dobre miejsca? – prychnął Hok i od razu przypomniał sobie jaskinie Pia. Zgasił uśmiech i odwrócił się do Malcona. – Nie przypomina ci to grobli z madakami?
– Przypomina i to bardzo. I właśnie nie wiem czy to nie jest pułapka? – Malcon ujął się pod boki i przygryzając dolną wargę wpatrywał się w ścieżkę i piasek. – Może właśnie o to chodzi, abyśmy z niej skorzystali? – Odwrócił się i poszukał wzrokiem Zigi. Cmoknął cicho, a gdy wilczyca bezgłośnie podbiegła, wskazał jej ścieżkę i pchnął do przodu. Ziga poszła wolno i przystanęła na samym brzegu piaszczystego nurtu, chwilę wietrzyła, a potem wolno weszła na dróżkę. Szła środkiem trzymając się z dala od piasku. Po przejściu kilkunastu kroków zatrzymała się, ale odwróciła tylko łeb i spojrzała na ludzi. Malcon przywołał do sobie Pia, trzymającego wodze Hombeta i całą resztę.
– Trzymajcie się środka drogi, w żadnym wypadku nie najeżdżajcie na piasek – wskoczył na siodło i poczekał, aż Hok dosiądzie Lita, a Pashut swojego wierzchowca. – Nie zostawać z tyłu i nie najeżdżać na siebie. W drogę!
Pierwszy wkroczył na ścieżkę. Była wąska, akurat dla konia, od biedy można by zeskoczyć z siodła i tuląc się do konia stać obok, ale nie wszędzie – droga była prosta, lecz jej szerokość zmieniała się. Malcon zauważył, że Ziga przyśpiesza w najwęższych miejscach i zwalnia tam, gdzie piasek dalej odstępuje od ścieżki. Odwrócił się w siodle i powiedział o tym jadącemu za nim Pashutowi. Usłyszał, że Pia przekazuje tę informację dalej, ale sam patrzył już do przodu wypatrując niebezpieczeństwa.
Jechali równym kłusem. Brzeg, ku któremu dążyli, zbliżał się coraz bardziej, gdy nagle koń przedostatniego Pia szarpnął się, stanął na tylnych nogach i runął w piasek. Pia wypadł z siodła i od razu zanurzył się w piasku po pas. Wierzchowiec ostatniego z wojowników zatańczył na wąskiej dróżce przednia noga trafiła na piasek i koń z jeźdźcem przewalili się na bok, Pia zamachał rękami i nogami, ale piasek błyskawicznie wciągnął go. Chwilę wystawała tylko jego głowa, potem zniknęła. Malcon i pozostali zamarli na koniach, tylko Fineagon, który miał więcej miejsca na ścieżce zeskoczył na nią i pobiegł do tyłu rozwijając po drodze rzemienie bogo. Konie obu Pia wygramoliły się na ścieżkę i tupały jakby chciały otrząsnąć piasek z kopyt, pierwszy z Pia stał nieruchomo po pierś zanurzony w piachu, drugiego nie było widać. Gdy Fineagon rozwinął bogo i przygotował się do rzutu nagle olbrzymia piaszczysta równina zafalowała, po żółtej powierzchni przewaliło się kilka fal, w miejscach upadku Pia zawirowały słupy pyłu i od razu opadły. Piasek znowu był równy jak przed chwilą, przed upadkiem, jak gdyby nasycił się dwoma ofiarami. Fineagon bezradnie popatrzył na towarzyszy, zwinął bogo i wolno wrócił do swojego konia. Ciężko wspiął się na siodło i jeszcze raz popatrzył do tyłu. Oba konie uspokoiły się i stały bez ruchu, tak samo jak wszyscy. Nieruchomo stała Ziga odwróciwszy tylko łeb, ludzie w siodłach siedzieli nieporuszeni, zaciskając dłonie na rękojeściach mieczy, wypatrując w gładkiej powierzchni piasku jakiejkolwiek zmarszczki. Było cicho.
– Jedziemy – wychrypiał Pashut.
Ruszył konia i najechał nim prawie na Hombeta. Malcon Dorn musnął piętami boki wierzchowca i ruszył do przodu. Ziga pobiegła szybciej. Hombet również przyspieszył, przeszli w galop. Ostatnie konie bez jeźdźców biegły na końcu, nie odstając ani na krok. Głośny krzyk Fineagona dotarł do Malcona, gdy zjechał ze ścieżki i ściągnął wodze Hombeta. Fineagon pędził ku niemu wskazując coś za sobą. Malcon uniósł się w strzemionach. Daleko z tyłu, gdzieś pośrodku piaskowej rzeki, po ścieżce posuwały się dwie postacie; głośne radosne krzyki wśród Pia przekonały Malcona, że nie tylko on widzi uratowanych.
– Konie pod drzewa! – krzyknął z uśmiechem na ustach. – Nie wchodźcie na ścieżkę! – dodał widząc, że Sachel biegnie od drzew w kierunku dróżki. – Nie ma tam miejsca na powitania.
Podszedł do grupy z Fineagonem na czele, przystanął obok niego i przyjrzał się zbliżającym Pia.
– Dziwne, że się nie podusili – powiedział. – I w ogóle dziwne miejsce – konie trafiły na twardy grunt i od razu wyszły, a oni musieli tam… – machnął ręką, gestem kończąc myśl.
Obaj Pia zbliżali się wolno, ale gdy Malcon przyjrzał się im spod przyłożonej do czoła dłoni wydało mu się, że przyspieszają w miarę zbliżania się, jakby odzyskiwali siły albo śpieszyło im się do towarzyszy. Byli już całkiem blisko, gdy zarżał Lit, Hok pobiegł do swego konia, ale zatrzymał się, gdy do rżenia Lita dołączyły się pozostałe konie.
Malcon ruszył w kierunku koni i drzew po drodze wyciągając Gaed z pochwy. Gestami dłoni rozdzielił towarzyszy i obejrzał się. Na brzegu został tylko Fineagon oczekujący obu biegnących do niego Pia. Malcon podbiegł kilka kroków, by zająć pozycję przy Hoku, gdy głośny krzyk z tyłu zatrzymał go. Fineagon runął w ich kierunku wskazując ręką na goniących go Pia i krzycząc jedno słowo:
– Hirani! Uwaga, hirani!!!
Pia, którzy skąpali się w piasku, zwolnili, widząc że nic dogonią Fineagona, który dopadł wybiegających mu naprzeciw Malcona i Hoka.
– Stójcie! To hirani! Trzeba ich zabić – wydyszał najstarszy Pia.
– Co ty mówisz? – krzyknął Pashut. – Dlaczego mamy ich zabijać?
Wszyscy odwrócili się do wolno podchodzących Pia. Wyglądali zwyczajnie, choć oczy mieli rozbiegane, rękami wodzili po własnym ciele, to dotykając rękojeści noża, to muskając kołczan ze strzałami. Nie patrzyli na nikogo, ale wszyscy obecni czuli na sobie ich spojrzenie. Obaj Pia stanęli, wbijając wzrok w ziemię pod stopami Malcona i towarzyszy. Mieli pochylone głowy, ale i tak widać było, że na twarze wypełzły im złe, zimne uśmiechy. Ziga zawyła krótko i ruszyła w ich stronę, jednakże po kilku krokach dziwnie pośliznęła się i upadla ze skowytem. Jednocześnie wszyscy poruszyli się i nagle Fineagon upadł na bok. Kilku Pia zaczęło zataczać się i machać rękami jakby stali na lodzie, a nie na twardym gruncie.
– Łapcie ich na bogo! – krzyknął Fineagon usiłując wstać z ziemi i przewracając się przy każdej próbie.
Hok zerwał rzemień z ramienia i upadł na plecy, Malconowi podwinęła się noga i z trudem utrzymał równowagę. Nie widział co się dzieje za jego plecami, ale słyszał przekleństwa i odgłosy upadków, nie oglądał się więc tylko patrzył na Pia nazwanych przez Fineagona hirani i walczył ze śliskim gruntem.
– Rozejdźcie się jak najdalej od siebie i rzucajcie bogo! – wystękał Fineagon. – Po kilka rzemieni! I nie dotykajcie ich tylko trzymajcie na sznurach. Szybciej, bo będzie za późno!
Malcon pośliznął się kolejny raz i musiał podeprzeć się na ręku, szybko przykląkł na jednym kolanie i rzucił bogo. Nie łudził się, że trafi, ale miał nadzieję, że hirani będą musieli zająć się nim i stracą z oczu innych. Zobaczył, że jego sznur leci za nisko i spada pod nogami hirani. Kątem oka zauważył, że Hok zdołał odczołgać się na pewniejszy grunt i rzuca swoje bogo. Obaj hirani poruszyli się, ciężko przestawiając stopy i od razu Malcon poczuł, że grunt pod jego kolanami nabiera szorstkości, zauważył innych Pia rzucających swoje bogo bardziej celnie niż on. Jeszcze po chwili Fineagon zdołał poderwać się z ziemi i pobiegł do koni, a obu hirani pętało już kilka rozchodzących się gwiaździście bogo. Malcon zerwał się na nogi i zwinął swój rzemień, nie był już potrzebny, hirani wcale nie usiłowali zerwać więzów, patrzyli tylko ciężko na trzymających końce rzemieni Pia i wtedy ci od razu zaczynali się ślizgać. Ale wystarczyło, by inny Pia szarpnął bogo, a odwracali swe spojrzenie na niego, wówczas poprzedni zaatakowany spojrzeniem człowiek stawał na twardym gruncie.