– Nawet… – Hokowi zachrypiało w gardle, poruszał wargami, przełknął ślinę i odchrząknął. – Nawet nie zdążył nas zawołać.
– Może nie chciał… – powiedział Malcon cicho. – Może nie chciał nas zdradzić? Chodźmy, zbadamy ten zasypany kawałek korytarza, może tam uda się go pochować.
Doszli do rozrzuconych worków i zapasów. Ziga stała nad kłębem skórzanej liny, sierść miała zjeżoną, szczerzyła zęby. Malcon znalazł dwie pochodnie, skrzesał ognia i rozpalił najpierw jedną, potem drugą, którą od razu podał Hokowi. Razem poszli odnogą korytarza, dochodząc do kamiennego gruzowiska. Było tu sporo kamiennego miału i niewielkich odłamków. Nim pochodnie spaliły się do połowy swej długości, ciało Kaplana zostało przysypane gruzem. Przedtem Hok zniknął na chwilę i wrócił z Woo. Włożył go pod ramię Kaplana.
Gdy wrócili do miejsca, gdzie złożyli zapasy i czekała na nich Ziga, Malcon kopnął skórzany pas, który niedawno tak pracowicie wycinali. Odwrócił się do Hoka i powiedział:
– Zabiło go tchnienie Yara. Nie wiemy jak wygląda, ale wiem już na pewno, że tamtędy się nie wydostaniemy.
– Śmierć nadeszła tak szybko, że nie zdążył nawet krzyknąć. Nie chciałbym, żeby mnie też dopadła, gdy będę wisiał na linie. Musimy wymyśleć inny sposób, inną drogę. – To się nie uda – odezwał się po chwili Hok. – Jeśli Gona i Woo nie znaleźli innego wyjścia, to nam tym bardziej się nie uda. Możemy albo wrócić do podziemnej wioski Pia, albo spróbować jednak zejść po linie. Masz przecież Gaed.
– To na nic – pokręcił głową Malcon – Sam powiedziałeś, że Gaed nie ma nawet ostrza. A poza tym jak wyobrażasz sobie walkę na linie. To coś, co zabiło Kaplana musi fruwać, a my będziemy bezbronni i niezgrabni jak konie na lodzie. Nie… Myślę, że spróbujemy inaczej…
– Co wymyśliłeś?
– Gdy byłem chłopcem bawiłem się z innymi malcami w nurkowanie w głębokim jeziorze Ctchcotgtchcotamla…
– Jakim? – Hok zmarszczył brwi i poruszył wargami.
– Ctchcotgtchcotamla – powtórzył cierpliwie Malcon. – Zbieraliśmy tam jadalne ślimaki siedzące w tęczowych, kulistych muszlach. Muszle polerowaliśmy i napełnialiśmy płynnym, ołowiem. Powstawały w ten sposób piękne i trwałe kule do biscoye. Ale nie o to chodzi. Ważne jest to jak zdobywaliśmy te kule – każdy miał duży worek wypełniony powietrzem i obciążony sporym kamieniem, tak by worek mógł szybko zatonąć. Skakaliśmy do wody z tymi workami i gdy na dnie zabrakło nam powietrza, mogliśmy zrobić kilka oddechów powietrzem z worka. Rozumiesz? Siedzieliśmy pod wodą dużo dłużej niż to normalnie możliwe. Czasem wrzucaliśmy do wody po kilka worków i wtedy oddychaliśmy powietrzem z kolejnych worków, aż do wyczerpania zapasu. To wcale nietrudne, zobaczysz, trzeba tylko pamiętać, żeby nabierać powietrze z worka, szczelnie go zamykać, powoli wypuszczać powietrze i znowu nabrać, zamknąć worek i wypuścić. To wszystko.
– Ale gdzie chcesz nurkować?
Malcon milcząc wskazał palcem na skałę pod stopami, Hok szeroko otworzył oczy i podniósł dłoń do skroni, ale nagle otworzył usta. Długą chwilę stał tak nieruchomo.
– Teraz wiem… – wpatrywał się w Malcona ze zdumieniem. – Chcesz przejść podziemnym korytarzem?
– Tak. Musi być taki. Mezar nie zbudowałby swojej twierdzy bez połączenia z ziemią. Słabo zna Magię i musiał pomagać sobie jak tylko się dało. Jestem pewien, że korytarz istnieje, a ponieważ strzegą go te… – pomachał palcami.
– Gulamie – podpowiedział Hok.
– Aha. Więc zapewne nie jest zasypany. Ile jest kroków stąd do wieży Mezara?
– Nie tak dużo – Hok złapał w palce pasmo włosów i szarpnął je kilkakrotnie. – Dwieście? Może trochę więcej?
– Chyba nie. Teraz policzmy – Malcon przykucnął pod ścianą. – Możemy zrobić dwadzieścia kroków na jednym oddechu… – widząc ruch Hoka podniósł szybko dłoń – Wiem, że na początku można zrobić nawet pięćdziesiąt, ale potem jest coraz trudniej, poza tym nie wiadomo czy nie będzie trzeba zatrzymać się na chwilę, chociażby po to, by przejść przez jakąś przeszkodę czy odeprzeć atak. Trzeba liczyć dziesięć oddechów – pochylił się i przeciągnął jeden z dwu leżących na kamieniu worków. Rozłożył go i obejrzał uważnie. Kiwnął kilka razy głową.
– Taki wystarczy – podniósł głowę i spojrzał na Hoka.
– Przecież z niego wyleci całe powietrze!
– Nic nie wyleci – Malcon pokręcił dłonią z wyprostowanymi palcami. – Rób to, co ja – wywrócił i wyprostował worek. Przyświecając sobie pochodnią obejrzał go bardzo dokładnie ze wszystkich stron, a potem, widząc, że Hok zakończył sprawdzanie swojego worka, rzucił mu jeszcze jeden, zwinięty dotąd w ciasny rulon. Wskazał przy tym na Zigę, a Hok pokręcił głową, lecz nic nie powiedział.
Malcon przystanął nad rzeczami wyrzuconymi wcześniej ze swojego worka i grzebał w nim chwilę. Podniósł się trzymając w ręku jakiś mały, pękaty przedmiot owinięty w skórę. Podszedł z tym do Hoka i pokazał mu. – Co to jest?
– Gotowany sok klejowca. Uszczelnimy nim skórę. Wprawdzie zniszczy ją szybko, ale nam ten czas wystarczy. Albo będziemy już wtedy w korytarzach zamku, albo udusimy się między tymi gulamiami.
Szybko wysmarował szew worka od wewnętrznej strony i jednym ruchem wywrócił go futrem na zewnątrz. Przebierał palcami ściskając szew, w końcu podeptał go stopami. Po chwili podniósł worek i obwąchał szew.
– Teraz patrz – wziął do ręki kawałek cienkiego rzemyka. Zgrabnie owinął nim wąski otwór zostawiony do czerpania powietrza i zaczął nadmuchiwać worek. Gdy wypełnił się i zaczął przypominać tuszę zwierzęcia, jednym szybkim ruchem szarpnął rzemyk i rzucił worek na ziemię. Usiadł na nim. Podniósł palec do ust. – Słuchaj, czy coś uchodzi.
Zdziwiony Hok rzucił się na kolana i osłuchał cały wór. Uniósł głowę i powiedział uśmiechając się z niedowierzaniem:
– Chyba nie. Nic nie słyszę.
– No to dobrze – Malcon zerwał się z worka. – Teraz zrób taki sam dla siebie i poćwicz zawiązywanie worka. Zobacz.
Wsunął dwa palce w pętelki rzemyka i złapał w usta brzeg worka. Szybkim ruchem rozwiązał worek, wciągnął powietrze i błyskawicznie zawiązał go z powrotem. Powtórzył to kilka razy, wolno, aż Hok skinął głową. Rzucił worek.
– Jeden dla ciebie, ten większy, i jeden dla Zigi, tylko zostaw szerokie wejście, tak żeby mogła schować w nim łeb. Ja muszę Coś sprawdzić – chwycił jedną pochodnię i szybkim krokiem pomaszerował w stronę, gdzie według słów Kaplana było zejście do zatrutego korytarza. Hok chwilę patrzył za nim, a potem zabrał się do klejenia szwów. Robił to wolno i uważnie, starannie zagniótł szwy worków, deptał je pracowicie, a potem sposobem Malcona zawiązał jeden, napełnił powietrzem, zacisnął wiązanie i położył się brzuchem na worku. Uważnie osłuchał go i gdy obejmując miękki worek nogami wychylił się chcąc sprawdzić go z ostatniej strony, głośny huk targnął powietrzem w korytarzu, a zaraz potem kłąb wrzącego, suchego, twardego wiatru uderzył go w plecy i zrzucił na podłoże. Wór przeturlał się przez Hoka i koziołkując zniknął za zakrętem. Hok rzucił się za nim i zdołał go złapać tuż przed balkonem. Szybko wrócił, do trzęsącej się Zigi, szukając po omacku zgaszonej podmuchem pochodni. Krzesał ogień drżącymi rękami, gdy Ziga poderwała się i zniknęła w ciemności. Zaraz potem usłyszał szuranie w ciemności i głos Malcona:
– Hok? Żyjesz?
– Coś ty tam zrobił? – Hok wstał i patrzył w ciemność. Głos mu lekko drżał, a palce bezładnie chwytały się nawzajem, splatały i rozpłatały. Odgłos niepewnych kroków Malcona umilkł i usłyszał jego głos:
– Masz pochodnię? Moja odleciała.
Hok przykucnął i po kilku próbach wzniecił mały ogienek. Rozdmuchał go, rozpalił pochodnię i poszedł w kierunku Malcona. Król Laberi stał z Zigą u nogi i uśmiechał się. Hok przyjrzał się zmienionej twarzy przyjaciela i zaniepokojony zapytał:
– Coś ty zrobił?
Malcon jeszcze raz przejechał dłonią po twarzy. Przygładził spalony wąs.
– Wrzuciłem pochodnię do tego korytarza. Chciałem sprawdzić, jakie tam jest powietrze.