Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wtedy dopiero nogi ugięły się pode mną. Zadrżałem ze strachu, ale nie na widok krwi, która zapachniała rozpuszczalnikiem nitro: przeraziła mnie myśl, że jestem jednym z nich – plastykowym manekinem. Nie czułem najlżejszego bólu.

Sztuczny napastnik, pewny swej przewagi, podtrzymywał mnie za ramiona, jak przeciwnika niezdolnego do walki, bo już konającego. Dostrzegłem przy jego bucie zakrwawiony nóż. Sięgnąłem po tę dziwną broń jedynie w tym celu, aby zobaczyć z bliska, na czym polega jej tajemnica, gdyż na piersiach umazanych czerwoną farbą nie znalazłem śladu najmniejszej rany.

Nie planowałem żadnego chwytu samoobronnego. Jednak schylając się po nóż przysiadłem tak gwałtownie, że manekin pozbawiony podpory zwalił się na moje plecy, a kiedy – po ułamku sekundy, już z nożem w garści – wyprostowałem się równie nagle i z podejrzaną łatwością, grubas wywinął kozła w powietrzu i runął na poręcz schodów.

Był bardziej lekki, niżby to wynikało z rozmiarów jego tuszy. I dlatego tylko przypadkiem podrzuciłem go na taką wysokość. Spadając na kruchą makietę poręczy, roztrzaskał ją na drobne kawałki. Jedna z listewek przeszyła mu na wylot brzuch nadmuchany powietrzem i pękła; zawisł na drugiej, rozłupanej na dwie ostre drzazgi, które utkwiły w jego gumowym gardle. Wnętrzem klatki schodowej powróciło echo łoskotu. Towarzyszył mu syk uchodzącego powietrza. Manekin kurczył się. Wkrótce atrapa grubasa przybrała wygląd chorobliwie szczupłego mężczyzny.

Słyszałem za sobą jakieś głosy. Spoza uchylonych drzwi wyglądały nieśmiało głowy sztucznych urzędników. Śledzili mnie. Obserwowali przebieg walki, więc spodziewałem się, że w razie potrzeby mogliby złożyć zeznania na moją korzyść. Może wśród nich był ktoś prawdziwy, przed kim należało się usprawiedliwić.

– Widzieliście, kto pierwszy uderzył! – zawołałem w głąb korytarza, za głośno, jakbym wzywał na świadka cały gmach.

Wskazałem nożem na swoją czerwoną pierś. Wszystkie drzwi zatrzasnęły się, gdy podszedłem kilka kroków. Na widok zakrwawionej postaci z bronią w ręku manekiny odegrały scenę strachu.

Obejrzałem nóż. Pod naciskiem palca, którym pokonałem opór słabej sprężyny, cały brzeszczot wsunął się gładko do rękojeści. Z czubka, tępego i zakończonego okrągłym otworem – jak z lekarskiej strzykawki – trysnęła reszta czerwonej farby. Brzeszczot wyskoczył z ukrycia po zwolnieniu nacisku. Z daleka wyglądał groźnie. Tłoczek schowany w rękojeści napełnionej farbą wypchnął ją przez rurkę na zewnątrz w chwili uderzenia nożem.

Pobiegłem po schodach za Lindą, aby pokazać jej ten teatralny rekwizyt. Ostatnie odkrycie rzucało nowe światło na wydarzenia całego dnia. Mogłem sobie teraz wiele wyobrażać, ale w dalszym ciągu nie rozumiałem zachowania Lindy, która zdradzając mnie z kopią swego kierownika, o co ja na nią powinienem się obrazić, sugerowała mi stanowczo, że zabiłem człowieka.

Na sześćdziesiątym trzecim piętrze nie znalazłem nikogo żywego: ani Lindy, ani nawet żadnej ruchomej i gadającej atrapy. W zaśmieconych ruderach, których nie otynkowane, betonowe sufity i tekturowe ściany działowe żłobiły głębokie bruzdy wieloletnich zacieków (było to ostatnie piętro wieżowca), między prowizorycznymi makietami biurowych mebli siedziały lub stały szare ze starości gipsowe odlewy postaci mężczyzn i kobiet. Odlewom tym nadano wygląd ludzi pogrążonych w pracy. Potrąciłem niechcący jeden z nich. Upadł i rozbił się na twardej posadzce.

Linda mogła wejść jeszcze wyżej. Po metalowej drabince wspiąłem się na otoczony balustradą płaski dach Temalu. Pod gołym niebem usłyszałem ryk syreny alarmowej. Przechyliłem się nad balustradą i wyjrzałem. Daleko w dole, pod wejściem do centrali handlowej, zatrzymały się z piskiem hamulców dwa samochody: biały i czarny. Syrena umilkła. Alarmowe sygnały świetlne na dachach samochodów mrugały nadal. Z obu wozów wyskoczyły na chodnik małe, poruszające się szybko postacie. Trudno je było rozpoznać ze znacznej odległości. Nosiły białe i czarne ubrania.

Lecz o karetce pogotowia ratunkowego i wozie karabinierów pomyślałem dokładnie w tej samej chwili, w której ujrzałem panoramę całego miasta. A wtedy zapomniałem o tym, co się działo pod wejściem do biurowca.

4

Z dachu Temalu zobaczyłem cały Kroywen. W jasnym słońcu pogodnego dnia i w powietrzu czystym aż do horyzontu ujrzałem pełną panoramę miasta zbudowanego prawie z samych dekoracji i położonego po obu stronach jeziora Vota Nufo, którego wodę w większej części imitowało szkło. Chociaż od rana miałem wiele czasu, by się przygotować do każdego wstrząsu, obraz ten zaskoczył mnie.

Prawie wszystko dookoła, od Aiwa Paz rozciągniętego malowniczo za rzędem palm na wschodnim brzegu Vota Nufo, przez makiety trzech mostów zawieszone nisko nad szklanym jeziorem, do zachodniej granicy miasta opasanego z tej strony kopiami wieżowców Uggioforte, wzniesionymi na górze, i w drugim kierunku: od Riwazolu na południu, zamieszkanego głównie przez kolorowych, wzdłuż linii metra (łączącej tę dzielnicę z Quenos) na odcinku do Pięćdziesiątej Ulicy i od Tawedy, w której stał mój dom, do pomocnego krańca miasta, aż po sam Quenos, więc wszystko (z wyjątkiem autentycznego fragmentu Śródmieścia wokół Temalu, części Pial Edin, gdzie pracowałem, oraz Lesaioli – małego osiedla, które zajmgwało dolinę na wschodnim brzegu jeziora) – wszystko w całym Kroywenie było fałszywe.

Patrzyłem w kierunku południowo – wschodnim na drugi brzeg jeziora, gdzie pod prawdziwym błękitem nieba leżało sztuczne Aiwa Paz. Rozległą dzielnicę wypełniały makiety domów (skopiowanych bardzo wiernie) ustawione frontem do centrum Kroywenu. Poza nimi w dali, aż do horyzontu, zielenił się gęsty palmowy las. Czy był prawdziwy? Znaczna odległość nie pozwalała rozstrzygnąć tej wątpliwości. Jedynie zabudowania i różne konstrukcje, jak mosty, obiekty fabryczne, słupy i dźwigi – demaskowały łatwo swoje sztuczne pochodzenie.

Przeszedłem w drugi koniec tarasu i spojrzałem w stronę północno – wschodnią. Szklane lustro wody Vota Nufo – oglądane z wysokości dachu Temalu – miało kształt sylwetki olbrzymiego wieloryba z ogonem przy Riwazolu i z głową pomiędzy Tawedą a Lesaiolą. Ta ostatnia, peryferyjna i niepozorna miejscowość, zwracała teraz na siebie uwagę faktem, że była prawdziwa: przetrwała noc w nie zmienionej postaci obok wielkiego miasta, całkowicie nieomal przeobrażonego. Jej obecny wygląd nasuwał kolejne pytania, Lesaiolę bowiem odwiedziłem tylko raz i nie zauważyłem tam wtedy nic szczególnego. Zagadka Lesaioli, która ocalała na skraju wielkiej rekwizytorni, zastanawiała tym bardziej, że również woda jeziora pozostała prawdziwa prawie wyłącznie w dość rozległym rejonie obok tego małego osiedla. Drugi (znacznie mniejszy) obszar prawdziwej wody rozciągał się między mostami przy wylotach Dwudziestej i Trzydziestej Ulicy, więc już w samym śródmieściu Kroywenu. Można to było ustalić na podstawie różnicy w zabarwieniu powierzchni jeziora.

Raz jeszcze ogarnąłem wzrokiem panoramę całego miasta, a potem przyjrzałem się uważnie tej jego części, która pozostała prawdziwa. Łącznie zajmowała ona obszar około jednej piątej części całej powierzchni: mogłem ją wyodrębnić z całości dzięki nieco odmiennym odcieniom w barwach autentycznych zabudowań. Również żywa roślinność odcinała się od martwej trochę inną gradacją zieleni.

Granica między terenem pokrytym dekoracjami a ocalałym fragmentem miasta przebiegała w nim zawiłą linią: wycinała ona na planie Kroywenu jakąś pokraczną figurę o konturach zbliżonych do sylwetki ośmiornicy z głową utkwioną w centrum i mackami przerzuconymi przez jezioro w kierunku Lesaioli. Temal stał w miejscu zwężenia przy głowie tej ośmiornicy; jedno jej ramię pasem kilometrowej szerokości biegło na północ przez Pial Edin wzdłuż toru kolejowego aż do Tawedy, przy której skręcało pod prostym kątem na wschód, tam zaś rozszerzało się raptownie do potowy szerokości wyspy, tworząc wielką zatokę przy południowym jej brzegu, drugie – bardziej poskręcaną wstęgą – rozdzielało dwa sąsiednie mosty i wiodło ze Śródmieścia na przeciwległy brzeg jeziora, gdzie obejmowało wschodnią jego stronę na zalesionym odcinku między Aiwa Paz a Lesaiolą, przy której łączyło się z pierwszym ramieniem. Oba te ramiona spotykały się ze sobą w okolicy nie zamieszkanej i tam były najszersze, zaś linia graniczna zawiłej figury, w której obrębie zawierały się wszystkie prawdziwe domy i drzewa oraz rzeczywista woda, zataczała też szeroki łuk wokół Lesaioli.

7
{"b":"100558","o":1}